Nie macie wrażenia, że zewsząd zalewają was informacje o dietach, ćwiczeniach, wymaganiach stawianych współczesnej kobiecie, która musi zrobić wszystko, by być szczupłą, wysportowaną i zadowoloną z życia?
Dzisiaj nie wystarczy już, że dbasz o to, co jesz. Że nie podjadasz wieczorami, a pizza pojawia się na stole tylko przy wyjątkowych okazjach. Nie. Teraz powinnaś żyć bez glutenu. Albo zostać weganką. Najlepiej na pamięć znać wszystkie nazwy E i rozróżniać po numerach te szkodliwe i dopuszczalne.
Media krzyczą o otyłości, dietetycy na stałe wpisali się w codzienny krajobraz i nawet na portalach społecznościowych możesz zapoznać się z ich ofertą. Dieta jest wszędzie. Plus zdjęcia tych, co schudły – obcych i znajomych. I te głosy zachwytu w komentarzach, często fałszywego, bo podszytego ukrytą złośliwością w stylu: „I tak zaraz wróci do swojej wagi.” Do tego dochodzą dobre rady, że wszyscy wiedzą, co powinnaś jeść, z czego zrezygnować, do kogo zwrócić się o pomoc w odchudzaniu.
Oczywiście, że nikt nie mówi o idealnym rozmiarze, ale i tak wiadomo, że 38 to ten minimalny minimalizm najbardziej wyczekiwany i popularny. Bo przecież nie chodzi o 36 – no, że niby bez przesady, ale jak już komuś się uda, to nie omieszka o tym poinformować świata i poinstruować innych, jak do ten rozmiar osiągnąć, by być naprawdę szczęśliwą i spełnioną. (dobra może trochę wyolbrzymiam, ale wcale nie tak dużo)
A nie daj Boże, jak powiesz, że biegasz. Licz się z tym, że pierwsze pytanie, jakie padnie, to ile kilometrów przebiegasz i w jakim tempie. Gdy mówisz, że zapisujesz się na ćwiczenia, to z pewnością ktoś spyta, czy to cross fit, czy coś równie wyczerpującego. A jeśli Chodakowska to powinnaś wiedzieć, że najlepszy jest skalpel, bo podobno najtrudniejszy.
Każde przejście na dietę, podjęcie aktywności to komunikat dla świata: „Od dziś muszę coś ze sobą zrobić, muszę schudnąć, muszę wyglądać lepiej.” A gdyby tak to „muszę”, zamienić na „mam ochotę”?
„Mam ochotę zadbać o siebie.” Czyż nie brzmi lepiej? Bo kto z nas lubi przymus? Tak, wiem, na niektórych wywieranie presji wpływa motywująco, ale to są chyba chwalebne wyjątki. Na mnie na nie działa długoterminowo.
I myślę sobie, że może tak zmienić trend i zamiast ulegać presji postawić na przyjemność. Tyle rzeczy w dorosłym życiu musimy, a narzucana zewsząd konieczność dbania o siebie, często skutecznie pogłębia w nas niechęć do podjęcia jakichkolwiek działań.
Buntujemy się, kiedy ktoś nas do czegoś zmusza. Buntujemy się nawet sami przed sobą, gdy narzucamy sobie rygorystyczną dietę, czy zbyt napięty plan ćwiczeń. Tak nasza natura – buńczuczna. Więc może od jutra zacznijmy inaczej.
Niech dbanie o siebie sprawia nam przyjemność. Niech kojarzy się z czymś bardzo miłym w gnającej codzienności. Niech będzie jak kawa z bitą śmietaną i porcją ulubionych lodów. Bo wszystko jest w naszej głowie.
Dieta dla przyjemności?
Więc nie rozpoczynajmy od następnego poniedziałku żadnej diety. Najpierw pomyślmy o tym, jak świetnie się czujemy po zjedzeniu sałatki ze świeżych warzyw. Dlaczego mamy sobie odmawiać przyjemności codziennego jedzenia tego, co zdrowe. Zróbmy zakupy i niech lodówka po otwarciu wygląda kolorowo i niech znajdzie się w niej zawsze coś, co możesz przegryźć i pomyśleć: „Ale pyszne i do tego zdrowe.” Nie musi to być jeden pomidor, masz ochotę na cztery. Zjedz cztery! I pal sześć kilogramy i rozmiary. Spraw sobie przyjemność. I ugotuj od czasu do czasu coś smacznego i zdrowego. Choćby zupę z soczewicy, której tak dawno nie jadłaś. Szczerze, w ten sposób nawet się nie spostrzegniesz, kiedy zaczniesz zdrowiej jeść, a kto wie, może i pozwoli ci to na zgubienie kilku kilogramów. Z czystej przyjemności, a nie presji.
Aktywność bez presji?
A teraz pomyślmy, jaka forma aktywności sprawiłaby nam przyjemność? Gdzieś, gdzie dużo potu wylewać nie trzeba? To może joga. I ta jędrność ciała po niej i brak bólu karku i pleców. A może lubisz tańczyć? Zumba byłaby prawdziwą przyjemnością. A jeśli aerobik, to prowadzony przez przystojnego instruktora. Przyjemność dla oczu też się liczy. Bieganie jest o tyle przyjemne, że nie narzuca rygoru dnia i godziny. Wychodzisz, kiedy masz ochotę. Pomyśl w jakie dni, o której godzinie nie będzie ci sprawiać problemów wyjście z domu. Na pół godziny. Dla przyjemności wystarczy. I BŁAGAM nie zakładaj sobie, że za osiem miesięcy przebiegniesz półmaraton. Nie. Pomyśl, że będzie super, gdy za miesiąc te pół godziny będziesz mogła przebiec bez zadyszki. Dwie minuty biegu, trzy minuty marszu. To prawdziwa przyjemność aktywności, a nie wypruwanie sobie płuc i flaków. Wstydzisz się, że nie dasz rady biec dłużej niż dwie minuty? Kochana, wytrawny biegacz uśmiechnie się ze zrozumieniem widząc twoją ochotę do aktywności. Bo właśnie na taką jej formę masz ochotę.
Zróbmy sobie dobrze
Nie czyńmy sobie po raz setny obietnic. Nie róbmy listy zakazów i nakazów. Usiądź i spisz, co może sprawić ci przyjemność. Nie myśl o kilogramach, centymetrach, kaloriach. Bo nie to jest celem. To efekt uboczny przyjemności, tylko ją wzmacniający. Celem jest robienie tego, na co masz ochotę dbając o swoje zdrowie. I tylko tyle. Zacznij z tą myślą jutrzejszy dzień. I podaruj sobie odrobinę przyjemności 😉