W internecie krąży takie zdanie: „Historia Kopciuszka pokazuje nam jak jedna para butów może zmienić życie.”. Zgodzimy się, prawda? Mniejsza o nasze własne doświadczenie zakupowe (ile to razy kupowałyśmy sobie „coś ładnego” na poprawę nastroju). Bajka o dziewczynie, która jest biedna, umorusana, źle ubrana i z tych właśnie powodów kompletnie nieatrakcyjna (za to miała fantastyczne serce), ale na skutek spektakularnej metamorfozy zdobywa miłość, (a pośrednio także władzę i pieniądze) urzeka nas również w dorosłym życiu.
Dzięki programom telewizyjnym typu „makeover” możemy przeżywać tę historię bez końca, na różnych kanałach i w różnych językach. Tylko, czy to rzeczywiście jest dla nas dobre?
Zetnij włosy, zrób makijaż: teraz twoje życie się zmieni
Zasady są proste. Do programu zgłaszają się kobiety „na życiowych zakrętach”. Takie, których bardzo często nie stać na poradę specjalisty. Zdradzane, opuszczane, zmagające się z depresją. Przekonane o własnej nieatrakcyjności. Źle ubrane, źle uczesane, z kiepskim makijażem. Prowadzący/a wysłuchuje opowieści o trudnym życiu, niewiernym mężu, ciężkiej chorobie. Są łzy, rzewna melodia, a potem… Potem to już bajka! W ciągu kilku godzin lub dni (zależy od formuły programu) sztab wizażystów, fryzjerów i specjalistów od cery zamienia bohaterkę odcinka w piękną i seksowną kobietę. Taką jaką nigdy wcześniej (częste słowa uczestniczek) nie była.
Rozbrzmiewa wzruszająca lub energetyczna muzyka i znów pojawiają się łzy. Tym razem jednak są to łzy wzruszenia towarzyszące przekonaniu, że „teraz wszystko się ułoży”. Czy naprawdę, aż taka siła sprawcza tkwi w chwilowym (odczuwanym w tym jednym momencie) przekonaniu o własnej atrakcyjności? Rozumiem, że bardzo dużo daje pokonanie własnych kompleksów, takich, które stanowią dla nas duże obciążenie. Ale czy przypisywanie wszystkich życiowych porażek nieodpowiedniemu wyglądowi to już nie przesada?
Liczą się emocje. I żeby było zaskakująco
Skąd ta szalona popularność programów (znacie na pewno Trinny and Suzzanah, seria programów z Gokiem Wan, Sposób na modę)?
W dużej mierze to efekt dość atrakcyjnej dawki emocji, którą te show nam fundują. Wzruszenie, współczucie, smutek bohaterki, a potem jej radość i szczęście, które przez chwilę staje się i naszym udziałem. Przez chwilę, bo zaraz po zakończeniu odcinka wracamy do rzeczywistości. Za to w lepszym nastroju.
Metamorfozy bohaterek są bardzo medialne, to fakt: szpilki, mocny makijaż, odważna fryzura. Efekt, choć atrakcyjny w tej jednej chwili, często przytłacza uczestniczki, a już na pewno daleko mu do naturalności. Medialny jest kontrast, pokazywanie porównania „przed i po”. Liczy się tylko efekt końcowy: ma być jak najbardziej spektakularny: tu i teraz.
A co z jutrem? Jutro będzie pięknie, to wiemy. Ale co to właściwie znaczy? Czy ktoś bohaterce programu będzie codziennie podpowiadał jak ma żyć, by jej życie toczyło się odtąd szczęśliwie? Czy tę mądrość ma czerpać z wyglądu w finałowym momencie programu? I czy naprawdę chodzi o to by „zrobić coś dla siebie?”. Bo ja odnoszę wrażenie, że celem metamorfozy jest zrobić wrażenie na najbliższych, na przyjaciółkach, na byłym (a niech teraz zobaczy co stracił) lub obecnym mężu, partnerze.
Piękno, co to takiego?
Czy za tym wszystkim naprawdę kryje się jakiś głębszy przekaz? (Pamiętajmy, że według badań socjologów dość znaczną grupę odbiorców stanowią nasze dorastające córki). Jedyny, jaki zauważyłam to ten, że dobry wygląd czyni z ciebie kogoś innego, lepszego. Tymczasem prawdziwe życie toczy się gdzieś obok tego wszystkiego…
Piękno to pojęcie umowne, wypływające z bardziej z wnętrza niż z zewnątrz… Piękno to dbanie o swoje zdrowie, o to by pozostać w formie, zdrowo się odżywiać i szukać równowagi w życiu. Czy wiedzą to bohaterki programu?
„Gdy kobieta ścina włosy, to znak, że zamierza zmienić swoje życie” powiedziała kiedyś Coco Chanel. Przekonanie, że zmieniając naszą zewnętrzność, zmienimy na lepsze naszą codzienność jest zakorzenione głęboko w nas. Jak długo będziemy się wzruszać fizycznymi „metamorfozami” uczestniczek programów w telewizji? Och, chyba tak długo, jak długo będziemy ulegać czarowi baśni o Kopciuszku… Niech to trwa chwilę, moment. Byle nie dłużej. A prawdziwe zmiany na lepsze – weźmy w swoje ręce.