Najbardziej na świecie boimy się rzeczy ostatecznych. Że już nigdy nie zobaczymy ukochanej osoby. Że na zawsze straciliśmy możliwość wyjaśnienia sobie pewnych rzeczy, wybaczenia lub poproszenia o wybaczenie. Że już nie będzie można wziąć kogoś za rękę, pójść razem na spacer, pooglądać w łóżku ukochany serial na Netflixie. Boimy się, a jednak wciąż odkładamy w nieskończoność to, co ma prawdziwą wartość: bliskość wynikającą z relacji z drugim człowiekiem.
Dwa tygodnie temu umarł ojciec mojej znajomej. Nigdy wcześniej nie chorował, był okazem zdrowia, dużo ćwiczył, biegał, planował. Jego śmierć była olbrzymim zaskoczeniem. Umarł z powodu wylewu, w szpitalu, w samotności. Kiedy odchodził, nie było przy nim nikogo bliskiego, bo takie przepisy, COVID. Jego dzieci nie mogły tam być, jego żona nie trzymała go za rękę, nie pocałowała na pożegnanie. Po prostu zniknął, jak w wierszu Wisławy Szymborskiej: Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma…
Umrzeć – tego się nie robi drugiemu człowiekowi. Jak można tak być i być, wypełniać czyjeś życie i nagle odejść bez wyraźnej przyczyny? Jak można zostawić po sobie tyle spraw – papiery porozrzucane na biurku, niepościelone łóżko, liście w ogrodzie? Jak można już nigdy nie zadzwonić z propozycją spotkania, nie napisać: „Hej, jedziemy w góry, dołączasz?…”. Jak można tak egoistycznie wymknąć się z tego świata tylną furtką, zostawiając tych, którzy nas kochają samym sobie?… Nawet kota?
A przecież tak było zawsze. Śmierć przydarza się nam tak samo jak życie. Od nas jedynie zależy, czy ją ubiegniemy w tych sprawach najważniejszych: w sprawieniu, że najbliższa osoba zrozumie, jak była nam droga, jak ważna. Jak nas odmieniła, choć nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
Tak dziwnie jest dziś nie pójść na cmentarz. Tak dziwnie uświadomić sobie, że kwiaty, świeczki zapalone na grobach – one są dla nas, nie dla nich… Ten spacer po jesiennych, wilgotnych liściach, które jak miękki dywan ścielą się między grobami i ta cicha zaduma jest dla nas, by pomóc nam zrozumieć, jak wiele dostaliśmy, jak ogromne mieliśmy szczęście. Bo mieć kogo kochać, to olbrzymie szczęście. Być mu wdzięcznym, nauczyć się od niego wielu ważnych rzeczy – również. I jak bardzo by nam się nie wydawała niesprawiedliwa ta śmierć, jak okrutnym ciosem by nie była – ona jest początkiem, nie końcem. Początkiem naszej nowej, nieco bardziej samotnej drogi. Drogi bogatszej o doświadczenie straty – najbardziej ludzkiego uczucia jakie istnieje. Teraz już pewne rzeczy widać jak na dłoni, prawda? Teraz łatwie ocenić, co jest warte naszych łez, smutku, nerwów. Łatwiej odrzucić to, co i tak minie, nie wpływając w znaczący sposób na nasze życie.
Co zostaje nam po drugim, najdroższym człowieku, gdy tak nagle znika na zawsze? Wszystko. Wspomnienie tego poranka, kiedy powoli sączyliście kawę na jesiennym tarasie. Rozmowa, która sprawiła, że od tego momentu spojrzałaś na niego inaczej. Sprzeczka o jakąś głupotę, taka, która sprawiła, że nie rozmawialiście ze sobą przez kilka godzin. I to ciepło, które poczułeś, kiedy ona znów cię przytuliła. Miłość i nieporozumienia i złość i czułość. Wszystkie trudne emocje i wszystkie najpiękniejsze. Przeżyte momenty i niezrealizowane plany. Wszystko.
Kot w pustym mieszkaniu
(Wisława Szymborska)
Umrzeć – tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.
Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.
Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.
Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.
Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek.