Każdego roku w województwie łódzkim w oknach życia i szpitalach porzucanych jest 85. dzieci, które z powodu luki prawnej bardzo często nie mają gdzie się podziać. Prawo w Polsce wciąż bowiem kuleje pod względem regulacji sytuacji dzieci niczyich do pierwszego roku życia.
Zgodnie z ustawą o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej z 2011 r., dzieci do siódmego roku życia mają przebywać w rodzinach zastępczych. Takich rodzin wciąż jest jednak za mało, dlatego, na czas znalezienia dla nich rodziców maluchy pozostawiane były do tej pory w szpitalach lub domach dziecka. Ani jedno ani drugie rozwiązanie nie było dobre dla niemowlęcia. Żadna z tych placówek nie jest w stanie zapewnić im należytej opieki, ani poświęcić dostatecznej uwagi. Dziecko pozostawione było więc same sobie, w czasie, gdy najbardziej potrzebowało ludzkiego ciepła.
Dzięki pani Jolancie Kałużnej od kilku miesięcy jest dla nich miejsce. I to jakie! Oficjalnie nazywa się je ośrodkiem preadopcyjnym, ale Tuli Luli to coś znacznie więcej. To cztery kąty, a każdy z nich przepełniony jest ciepłem i miłością. Miejsce, w którym każde z tulonych dzieci chodź na chwilę może poczuć się bezpiecznie, jak we własnym domu, którego nigdy nie miało.
Pomysł na otwarcie ośrodka pani Jola nosiła w sobie od kilku lat. Praca w łódzkim domu małego dziecka i wolontariat w Monarze nauczyły ją, że tego czego najbardziej brakuje dzieciom – nim trafią w ramiona adopcyjnych rodziców – jest dotyk.
I kiedy w 2012 r. wprowadzone zostały nowe przepisy dotyczące pieczy zastępczej, pojawiło się dla pani Joli pierwsze zielone światło. Zaczęła działać tworząc projekt miejsca, które zarówno swoim wyglądem, jak i sposobem organizacji zupełnie odbiega od znanego nam obrazka placówek opiekuńczo-wychowawczych i szpitali. Główna różnica miała polegać na tym, że tutaj każdemu dziecku przypisany byłby tylko jeden opiekun, którego rola nie ograniczałaby się jedynie do karmienia i przewijania, ale także do tulenia, noszenia i przytulania, bo właśnie tego nie doświadczają porzucone dzieci.
Sama inicjatywa bardzo spodobała się władzom Łodzi, pozostawała jednak kwestia dofinansowania i lokalizacji…
Cóż, to nie była łatwa droga. Marzenie pani Joli okazało się nie być łatwo osiągalnym. Powstanie ośrodka preadopcyjnego na kilka lat utknęło w martwym punkcie. Ale od czego są marzenia? Od tego, żeby je realizować. Pani Jola nie traciła wiary i znowu na jej drodze zapaliło się zielone światło.
Będąc na jednym ze szkoleń opowiedziała o swoim pomyśle Bognie Kędzierskiej, psycholog pracującej w Fundacji Gajusz, która prowadzi hospicjum zajmując się wsparciem nieuleczalnie i przewlekle chorych dzieci. Zachwycona nim prezes zarządu – Tisa Żawrocka – zaoferowała swoją pomoc. Współpraca się zacieśniła i wszystko, co dotąd stało w miejscu, potoczyło się lawinowo, bo dla Tuli Luli postanowiono przeznaczyć niezagospodarowane piętro znajdujące się nad łódzkim hospicjum. Udało się! Marszałek województwa otworzył konkurs na stworzenie ośrodka preadopcyjnego, który, z projektem pani Jolanty, wygrała właśnie Fundacja Gajusz.
Cześć pieniędzy na remont i wyposażenie wpłynęło ze środków samorządu województwa łódzkiego , a pozostała cześć od hojnych darczyńców. Jak mówi pani Jola: „Dobroć ludzi była niesamowita”. Pomoc przybywała z wszystkich stron. Pojawiła się autorka bloga o wnętrzach, której razem z grupą projektantów, udało się urządzić Tuli Luli w sposób, o jakim nikt nie był w stanie nawet zamarzyć. W każdym z 5. dziecięcych pokoi znajdują się 4. łóżeczka, a na ich ramach przeczytać można napisy: „Zawsze jest dobry czas, żeby ponosić dziecko”, „Ta nóżka służy do całowania”. Pastelowe kolory tapet, chusty, nosidełka, grilandy, ozdoby, zabawki – to wszystko nadaje temu miejscu przytulnej, domowej atmosfery. Aż trudno odnaleźć tu tragedię podopiecznych Tuli Luli. Jest ciepło, radośnie, kto by pomyślał, że dzieci tulonych przez opiekunów nikt nie chciał, porzucił…
A samo Tuli Luli to przede wszystkim ludzie. Pracuje tu cały sztab specjalistów – psychoterapeutów mających wieloletnie doświadczenie w pracy z dziećmi. Na wsparcie ze strony psychologa mogą tu także liczyć rodzice – zarówno ci biologiczni, jak i adopcyjni. Zdarza się, że matki wracają. Wtedy pracuje się nad tym, by między tulonym maluchem a rodzicami nawiązała się więź, by dziecko mogło szczęśliwie wrócić do rodziny biologicznej. Każdy z nas w życiu popełnia błędy, jeśli chce je naprawić, należy mu pomóc.
Jeśli jednak rodzice podtrzymują decyzję o oddaniu dziecka do adopcji, organizowane jest specjalne pożegnanie. Psychologowie pomagają rodzicom napisać list do dziecka, robią pamiątkowe zdjęcia… Bywa, że czasami nikt na pożegnanie się nie zgłasza…
Pierwszy w Tuli Luli znalazł się Kuba. Trafił tu na początku października ubiegłego roku – kilka dni po oficjalnym otwarciu ośrodka. Nie zdążył nawet na dobre się rozpłakać, bo już trafił w sieć kochających rąk i troskliwych spojrzeń. Wolontariusze pracujący w ośrodku, pedagodzy i terapeuci nie odstępowali go nawet na krok – tulili, lulali, nosili, głaskali, masowali, mówili do niego z czułością. Wkrótce potem pojawiły się pozostali tuleni. Dziś razem z Kubą mieszka w ośrodku 13. dzieci. Każde z nich jest na swój sposób wyjątkowe. Każdego w szczególny sposób dogląda jedna ciocia lub wujek, którą łączy z nim niezwykła więź.
Choć trudno będzie im się potem pożegnać, to oni wiedzą jak bardzo ważne jest, by dziecko już od samego początku mogło się z kimś związać dobrą i bezpieczną relacją. Ma to ogromne znaczenie dla jego późniejszych relacji z dorosłymi i z ludźmi w ogóle. Ta zdolność do przywiązania kształtuje się już od pierwszych dni jego życia. Ciało zapamiętuje bowiem zarówno dotyk, jak i jego brak. Czuła więź z osobą dorosłą, pomoże mu bezpiecznie pokochać czekających gdzieś na nie rodziców.
W Tuli Luli zdjęcia i pamiątki także odgrywają istotną swoją rolę. Wszystkie fotografie, informacje o tym, co dziecko lubiło, kiedy pojawiły się pierwsze ząbki, jaka ciocia tuliła… trafiają do „Księgi na całe życie”, którą w przyszłości otrzyma każdy z tulonych. Album ma być dla dzieci rodzajem pomostu łączącego je z przeszłością. Wiedza o tym, skąd pochodzimy, jak wyglądało nasze dzieciństwo i jak zachowywaliśmy się, gdy byliśmy mali, daje nam pewną wewnętrzną spójność. Ułatwia nam odpowiedzieć na pytanie kim jesteśmy, pozwala określić naszą tożsamość, daje całościowy obraz tego skąd pochodzimy. Dzieci niczyje, przebywające w domach dziecka tej spójności nie mają. Są przez to często zagubione i niepewne, a to tylko pogłębia traumę, z którą już na początku musieli wkroczyć w życie – traumę porzucenia.
Do „Ksiąg na całe życie” oprócz wspólnych fotografii i kroniki wydarzeń dołączane są także życzenia dla maluchów. Można je przesłać osobiście – listem, mailem, a nawet w komentarzach pod zdjęciem na stronie Fundacji Gajusz. Ludzie z całej Polski ślą wyrazy miłości i zapewniają maluchy o tym, że są chciane, kochane i ważne:
„Witaj Okruszku! Pamiętaj, że jesteś ważny i niepowtarzalny. Tak jak każdy zasługujesz na najlepsze- i nie daj sobie nigdy wmówić, że jest inaczej”.
„Cieszę się, że żyjesz pod tym samym niebem i w tym samym momencie co ja”.
„Twój dom jest tam, gdzie serce Twoje.”
„Na pewno będziesz wspaniałą osobą, kiedy dorośniesz”.
„Niech Ci nigdy maleńki nie brakuje miłości”
Choć tego ostatniego, dzięki pani Jolancie mogę być pewna.