Pamiętasz ten czas, kiedy do poniedziałku, chyba do godziny 16, nie włączało się telewizora, bo nie nadawano żadnego programu? Kiedy w wielkim jak szafa Rubinie przełączało się pokrętłem na jeden z dwóch programów? Gdy w domu zawsze ktoś był wyznaczony do stukania w telewizor, gdy się zacinał? Gdy przestawiano taką małą przenośną antenę, jak nie można było złapać sygnału?
A radio? Zajmowało pół kuchni, o 19:30 siadałam zawsze w rogu na taborecie i słuchałam Radio Dzieciom, bo przecież dobranocka trwała tylko 15 minut, ale były słuchowiska i audycje.
A później przyszedł czas anten satelitarnych, pamiętam, jak pierwszy raz mogłam obejrzeć MTV, a pierwszy teledysk to był Jon Bon Jovi stojący na skraju jakiegoś kanionu, czy klifu.
Właściwie nie wiem kiedy media nabrały rozpędu, pojawiły się te wszystkie kolorowe gazety dla nastolatków – głupsze i mądrzejsze, ale dawały nam dostęp do tego większego świata, poszerzały horyzonty. Zaczęliśmy oglądać “Idź na całość”, bo przecież w latach 90. powstawały komercyjne telewizje. I radia, w końcu można było posłuchać w nich tego, co się lubiło, można było przełączyć, gdy coś nam nie odpowiadało, zmienić kanał, wybrać swoją ulubioną stację, tak jak swoje ulubione telewizyjne programy.
Kiedy po studiach szliśmy do pracy, komputery stały się narzędziem, bez którego nie wyobrażaliśmy sobie już wykonywania naszych obowiązków. Kafejki internetowe? To tam siadało się, gdy chcieliśmy wysłać maila, znaleźć coś istotnego w internecie, który właściwie niepostrzeżenie wszedł pod strzechy.
Dziś właściwie nie znam nikogo, kto nie korzystałby z osiągnięć technologicznych. Internet w telefonie, laptop w domu, szybki dostęp do informacji, możliwość ich weryfikacji. Świat się skurczył, chwilami nawet do małego ziarenka grochu, bo gdy tylko chcemy wiedzieć, co dzieje się na drugim krańcu świata, siadamy na kanapie i sprawdzamy.
Niestety szybko zapominamy, że to, co mamy na co dzień, niekoniecznie jest nam dane na zawsze. Dziś, mieszkając w małej miejscowości na południu czy północy Polski, otwierasz serwis lokalnej gazety. Nie kupujesz jej w wersji papierowej, bo szkoda ci pieniędzy, więc i ona musiała się przenieść do internetu. Masz swoje ulubione portale, bez wchodzenia w dyskusję, co kto lubi.
Wczoraj odbył się protest mediów. Na 24 godziny na wielu stronach internetowych, kanałach telewizyjnych pojawiły się czarne plansze. Przestały nadawać także radia. Media chciały zwrócić uwagę społeczeństwa na projekt ustawy, która trafiła do rządu, a która zakłada, że prywatne media będą musiały oddawać do budżetu państwa ponad 50 proc. swoich przychodów. Z dużym smutkiem śledziłam wpisy i komentarze, odnosząc wrażenie, że znowu najgłośniej krzyczą ci, którzy niewiele wiedzą, a dla których protest stał się kolejną pożywką do obrażania, dzielenia i poprawiania sobie nastroju wylewaniem żółci.
Widziałam te paski, które mówiły, że zagraniczne media nie chcą pomóc Polakom w dostępie do kultury, do poprawy stanu ochrony zdrowia, bo jak nie zapłacą, to nie będzie nam lepiej. Tylko tylko, że wejście ustawy to od 50 do 100 mln wpływu dla państwa od zagranicznych gigantów, 800 – 900 mln będą musiały zapłacić polskie media. Jak to się ma do dwóch miliardów wydanych lekką ręką na TVP, gdy krzyczano o dofinansowanie służby zdrowia, onkologii, jeszcze przed pandemią? Kto krzyczał? Komercyjne, prywatne media, to one podnosiły larum, to one pisały o wydanych pieniądzach posła Sasina, mówiły o pedofilii w Kościele, zwracały uwagę na problem przemocy wobec kobiet i próbę wycofania się rakiem rządu z konwencji stambulskiej, której media rządowe nigdy nie nazwały konwencją antyprzemocową.
To w prywatnych mediach najczęściej na pomoc mogą liczyć ci, którzy jej potrzebują, którzy chcą nagłośnić swoje problemy – od tych najbardziej lokalnych, po te o zasięgu krajowym.
To w końcu prywatne media zatrudniają tysiące osób, które odprowadzają podatki, robią zakupy, żyją tu, obok nas. Co się z nimi stanie, gdy ich pracodawca połowę swojego przychodu będzie musiał oddać? Tu nie ma złudzeń, wiele tyułów zniknie, wielu ludzi straci pracę, a czy dostęp do kultury się zwiększy? Czy przeczytamy wywiad z autorem książki, dowiemy się o nowościach wydawniczych w takim zakresie, w jakim możemy to robić dzisiaj? Czy usłyszymy o nowych filmach, o nowych płytach niszowych artystów? Ja nie mam złudzeń.
Czy poprawi się stan służby zdrowia, czy ktoś usłyszy o WOŚP, czy ktoś powie o wymazywanym naklejonym serduszku?
Wczoraj z wielką łatwością wielu mówiło: znikajcie, nie potrzebujemy was, jesteście nic nie warci. Media bez wyboru. Tyle tylko, że tam, gdzie kończy się wybór, kończy się też wolność nie mediów, tylko nasza zostaje w drastyczny sposób ograniczona…, aż nie zauważymy, kiedy zniknie, bo kto nam o tym powie?