Święta, święta, święta. Hurrra, kochane święta, rodzinne, jajeczne, bajeczne. Co roku wyobrażam sobie, jaką stanę się świąteczną matką, tą której wciąż u mnie za mało: pochyloną z farbkami nad jajkami, precyzyjnie dekorującą palemkę, której mięsa peklują się od tygodnia, pasztet rośnie w piekarniku dla siebie i krewnych, blaty zaplanowane co do minuty wyskakują zgrabnie z piekarnika. I widzę ten spokój i atmosferę rodziny niepełnej ale jakże wspaniałej, którą potrafię kierować ja, sama bo sama, ale przecież dająca radę, silna i ogarnięta, dumna i blada Ja. A jak nie wychodzi, bo wychodzi jak zwykle na ostatnią chwilę – to mówię sobie „No w przyszłym roku to ja wszystkim pokażę”.
No i? No i tak. Od poniedziałku ktoś choruje: syn, pies lub ja. Z glutem po pachy załatwiam ostatnie sprawy, bynajmniej nie przedświąteczne, próbując zarobić na ten wypas świąteczny, co go planuje. Ten wypas, który przecież jest niczym innym jak rekompensatą za pustą lodówkę, pytania bez odpowiedzi typu „Mamo, dlaczego u nas nie ma nic dobrego”, albo też „Znowu kurczak? Czy ty nie możesz zrobić czegoś innego?”. I w tym momencie żałuję, że nadeszły czasy, w których bezosobowa forma trzeciej osoby liczby pojedynczej zamieniła się na „Ty”. Bo rozpuszczony syn musiałby zadać to samo pytanie w następujący sposób „Czy Mama nie mogłaby przygotować na obiad czegoś innego niż kurczak?”. Więcej w tym szacunku, prawda?
Dzwoni BB czyli Babcia Basia (moja mama) i pyta kiedy przyjedziemy. Pyta od kilku tygodni o to samo i od kilku tygodni dostaje odpowiedź „około czwartku”. Zabezpieczam się tym „około”, bo gluty w nosie, treningi dzieci i biznes, który trzeba dokończyć.
BB: Nie mam siły nic przygotować, nie wiem jak to będzie z tymi świętami.
Ja: Nie przejmuj się nami, Mamo, wszystko ogarnę.
BB: Ojej, przecież ty taka zabiegana, masz tyle na głowie.
Ja: Coś ty Mamo, przyzwyczajona jestem. Zrobię nam piękne święta.
BB: A przyjedziesz sama?
Ja: Nie, z dziećmi. Jaka sama?
BB: Aha, no wiesz, chodziło mi o ciebie.
Ja: Aha, chodzi ci o chłopaka?
BB: Nie, tak tylko pytam. Zrób zakupy, mam tylko chleb.
Ja: Dobrze. (Potem tłumaczenie Klarze, która jak zwykle podsłuchuje, dlaczego babcia pyta o chłopaka, jakiego chłopaka???)
Czwartek rano
W planach jeszcze tenis syna i konie córki, odwożenie, przywożenie, pakowanie, zakupy dla mamy, jadłospis na święta. Nie biorę pod uwagę faktu, że spędzę trzy godziny przed komputerem płacąc zaległe rachunki, bo jak tylko wstaję, okazuje się, że mam wyłączony telefon. Jeśli ja mam wyłączony, to także mój syn i moja mama (to moja prywatna telefoniczna firma). „To jak ja mam życzenia ludziom składać?” (komentarz matki). „To niby jak ja mam żyć?” (komentarz syna). Żeby jednak sprawę wyjaśnić z operatorem, trzeba skądś zadzwonić. Klara! „Klara, czy możesz mi pożyczyć swój telefon na chwilę?”. „Po co?” (no doprawdy, ja płacę za wszystko, a ona ma takie silne poczucie własności). „Bo muszę zadzwonić do XXX, by mi włączyli telefon”. „Nie zadzwonisz, mój nie działa, chyba nie ma pieniędzy”. „To dlaczego mi nie powiedziałaś???”. „Bo ciągle narzekasz, że nie masz kasy”.
OK. Muszę więc doładować konto z Internetu, a Internet oczywiście nie działa po tym, jak pani sprzątająca postanowiła dokładnie przetrzeć podłogę pod zaplątanymi kablami za telewizorem, gdzie jest też ten od Interenetu. Obiecuję sobie tysiąc razy, że zrobię tam porządek, ale nawet wylatujące kontakty nie są w stanie mnie w żaden sposób zmobilizować. Szukam pomysłu co zrobić, gdy wpada Tata dzieci, by je ucałować przed świętami. „Dawaj telefon” – mówię, a on łypie na mnie podejrzliwym wzrokiem (przysięgam, nigdy mu do telefonu nie zajrzałam!). Tłumaczę co i jak, a on bez słowa (no może z półuśmieszkiem) podaje mi aparat. „Jakie hasło?” – krzyczę z góry, gdzie idę zamknąć się i porozmawiać. Co za pytanie! Przecież jestem ostatnią osobą, której poda ten tajemny szyfr (jakbym była ciekawa, co on tam ma!), schodzę więc na dół, a on z tym samym półuśmieszkiem zakrywając ręką telefon, jakby pracował w IPN-ie, wklepuje cyfry. Biegnę na górę, ale zanim skorzystam z telefonu, sprzątam kupę psa (czy jamnik kiedykolwiek nauczy się robić na dworze?!), puszczam wodę do wanny dla Klary i ścielę szybko łóżko. Hasło wraca, fuck! Lecę mocno wkurzona na dół i syczę, by znów wpisał hasło. „Jeszcze nie rozmawiałaś?!”- pyta dziwnie na mnie patrząc, oczami wyobraźni widząc mnie zapewne w jego wiadomościach, zdjęciach i te pe. „A w ogóle to dlaczego zamykasz się na górze z telefonem?” (no właśnie!) „Klara, proszę umyć włosy!”- zwracam się do niej, a ona „Musisz być taka nieprzyjemna?”.
Jestem? Załatwiam sprawę z operatorem, który niestety nie może mi włączyć telefonu od razu, bo już raz mi włączył, a ja nie zapłaciłam mimo, iż obiecałam (cooo?). Ale prędzej wierzę jemu niż sobie, więc obiecuje mi tylko wyszkolonym miłym tonem, że blokadę zdejmą do 24 godzin! Oddaję telefon, biegnę zrobić porządek z kablami, by uruchomić Internet.
I aby się nie rozpisywać, dalej co następuje:
- Udaje mi się włączyć wifi i doładować telefon Klary.
- Szukam pół godziny klucza do skrzynki, który mi dwa miesiące temu zaginął, a okazuje się być przy kluczach do samochodu. Biegnę otworzyć skrzynkę z listami, które wysypują się w ilości milion.
- Odczuwam przymus otworzenia wszystkich kopert i zmierzenia się z rachunkami (myli mi się Boże Narodzenie z Wielkanocą, myślę sobie, że przed Nowym Rokiem trzeba spłacić zaległości)
- Dostaję kilku ataków paniki po przeczytaniu pism (gaz, energia, wywóz śmieci itp.)
- Czyszczę konto prawie do zera, modyfikując plany świąteczne do kilku malutkich potraw typu śledzie w śmietanie, herbata gorzka z cukrem
- Obdzwaniam innych operatorów, by zapewnić o tym, ze wszczynanie procesów nie jest konieczne
- Oznajmiam dzieciom, że celowo nie płacę za TV, którą wyłączą 1 kwietnia, bo za mało czytają (komentarz „Mamę chyba chłopak rzucił”)
- Sprzątam drugą kupę psa, której nie zauważyłam wczoraj (dlaczego ten pies znajduje sobie takie dziwne miejsca?!)
- Jadę na zakupy i nie mam siły przełożyć wielkiego kartonu z produktami z wózka do bagażnika (miłemu panu w bluzie niebieskiej z kapturem bardzo dziękuję za pomoc)
- Dzwonię do hydraulika, by umówić się po świętach, bo w łazienkach znów ten sam koszmarny zapach, a on znów pyta, czy obserwowałam w toalecie odpływ wody (Niech mi ktoś wytłumaczy, co to znaczy obserwować odpływ wody, stać cały dzień z głową w kiblu i patrzeć????)
- Szary dym unoszący się z mojej sypialni każe mi odłączyć wszystkie urządzenia z kontaktów, bo nastąpiło jakieś zwarcie (wszystkie gniazdka są w takim stanie jak ten od kabli)
- Dzwonię do sąsiadki, nieśmiało pytając czy zaopiekuje się psem, którego dwa razy dziennie trzeba wypuścić i dać mu karmę (jamnik jedzie, chodzi o tego drugiego, który nienawidzi podróży i jest większy od Klary). Mówi, że tak (mam totalne wyrzuty sumienia, bo przecież to święta, rodzinne, ludzie przy stole, w kościele, na spacerach itp.)
- Farbuję trzeci raz włosy, które z siwo-zielonych zamieniają się w złoto-rdzawe (nie wiem, co gorsze w sumie). Wyglądam okropnie, ale Klara mówi, że ślicznie, bo jak Roszpunka (raczej podstarzała, zardzewiała Roszpunka)
- Pakuję walizki, wrzucając co popadnie (Klara zabiera całą stajnię na wszelki wypadek, poduszkę pluszaka, kilka gier, i kilka zestawów ubrań, Jurek nie potrzebuje niczego, więc zachęcam go chociaż do paru zmian bielizny i t-shirtów, stereotypy płciowe w stu procentach)
- Wrzucam do organizmu gripex i tym podobne, i ruszam do Mamy, która na szczęście ma wyłączony telefon i nie dzwoni co chwila niczym osioł ze Shreka „daleko jeszcze”
- Ledwo dojeżdżam, bo leki zwalają mnie z nóg (po co brałam je przed podróżą???), jedziemy we względnej usypiającej mnie ciszy (telefony wyłączone, antena w aucie urwana, więc radio nie działa)
- Jest 22-ga, zjadam sałatkę jarzynową i idziemy spać.
Ale…
Dziś jest już piątek. Jestem w kochanym rodzinnym Sandomierzu! BB krząta się od 6-tej. Słońce wyziera z wielkich białych okiennic. Obudziłam się o ósmej wyspana jak nigdy. Dzieci podały mi do łóżka najlepszą jajecznicę na skwarkach na świecie, Klara zrobiła mi kawę i dała laurkę na Święta (chyba też myli jej się w Wigilią), która brzmiała następująco:
„Kochana Mamo, z okazji świąt życzę Ci, byś miała więcej pomocy ode mnie i tego baranka moje brata, byś się nie denerwowała, byś była taka uśmiechnięta jak zawsze i byś nie miała chłopaka”
Nic dodać. Nic ująć. Dobrych Świąt Kochani! A w przyszłym roku to ja wszystkim pokażę!