Go to content

Perfekcyjną Panią Domu nie jestem, ale dwie rady dla was mam. U mnie to działa, więc niech idzie w świat!

fot. Eva Katalin Kondoros/iStock

Z dzieciństwa pamiętam moją mamę, która była w stanie odstawić kawę, z którą szła właśnie do dużego pokoju posiedzieć przed telewizorem (po pracy) i wrócić do kuchni po ścierkę, bo na podłodze zauważyła jakąś smugę czy paproch. Śmiałam się z tego, a nawet był taki czas, że myślałam o tym z pobłażaniem. Oczywiście obiecywałam sobie, że nigdy taka nie będę. I że nie będę jak moja kuzynka, która całą sobotę rezerwowała na sprzątanie – mycie podłóg, szorowanie łazienek (dom jednorodzinny), ścieranie kurzu, wielkie pranie, porządki w szafach. Masakra – myślałam. Do tego codzienne noszenie siat z zakupami plus wielkie wyprawy na zakupy w sobotę o świcie. Nigdy tak nie będę robić! No i oczywiście… tak właśnie robię. A raczej robiłam.

SPRZĄTANIE

Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci – mówi mądrość ludowa. I niestety, rzecz, którą najbardziej gardziłam i która wydawała mi się totalnie niepotrzebna, dopadła mnie najwcześniej. Kiedy zamieszkałam poza domem, najpierw w akademiku, wynajmowanych mieszkaniach, a potem na swoim (tu już doszło do apogeum sprzątania…), serio zaczęłam zauważać, że bajzel, czy też, jak zwykłam to nazywać w czasach licealnych, „artystyczny nieład”, nie zdaje egzaminu w codziennym życiu. Szczególnie, jeśli do dyspozycji masz 20 mkw., które dzielisz z koleżanką i macie tam: sypialnię, salon, jadalnię i aneks kuchenny. Na co dzień nie było czasu, więc w soboty organizowałyśmy wielkie porządki. Pół dnia w plecy.

Kiedy zamieszkałam z mężem do mojego własnego nieładu dołączył jego… pierdolnik. I zaczęło się: pretensje, awantury, obrażanie się itp. Wkurzało mnie to niemożliwie. Przychodziła sobota, a ja stawałam się Augiaszem, który próbuje ogarnąć swoją stajnię. Nie muszę mówić, co czułam? No.

Myśl o mojej kuzynce Barbarze była coraz bardziej natrętna, coraz bardziej nie chciałam być sobotnią Basią. Bardzo nie! Na szczęście powoli zaczęło mi coś świtać w głowie… Miałam 25, samodzielność była już konieczna. Konieczne też było tak ułożyć sobie codzienność, żeby nie była upierdliwa. Zawsze uważałam zresztą, że życie trzeba sobie ułatwiać, a nie utrudniać. I zaczęłam powoli, małymi kroczkami, wprowadzać zmiany w codzienności. Wymusiłam na sobie i mężu odkładanie wszystkiego na miejsce, codziennie przecierałam blaty, pilnowałam mycia garów (czasy bez zmywarek!), na bieżąco robiłam pranie. I wiecie co? Nagle w sobotę było sto razy mniej roboty! Wtem – odzyskałam czas i siebie. Wizja sobotniej Barbary stała się tylko mglistym wspomnieniem.

Robię tak do dziś. Zanim napisałam ten tekst, sprawdziłam z zegarkiem w ręku, ile czasu mi to zajmuje na co dzień. Otóż serio niewiele – maksymalnie 10 minut (jeśli mam do nastawienia i wywieszenia pranie).

ZAKUPY

Kolejna zmora. Nie cierpię zatłoczonych miejsc – dlatego wielkie zakupy w hipermarketach to dla mnie prawdziwa katorga. Introwertyczna osobowość płacze cichutko, acz przeraźliwie, na samą myśl o wejściu tam z wielkim wózkiem w sobotnie popołudnie. Zresztą, w każde inne też. Oczywiście jak byłam młoda i zaczynałam dopiero samodzielne życie w wielkim mieście, nie widziałam alternatywy, więc się nie śmiejcie. 😉

  1. Lista zakupów

Tak, wiem, brzmi banalnie prosto. Ale tak serio, kto ją robi? Czy większość z nas jednak nie idzie w sklepie na żywioł? A na to mam ochotę, a to weźmy, itp. itd. Założę się, że tak. A nawet jeśli tę listę robiłam, to i tak poza tym, że była listą, nie wnosiła do mojego życia nic. I tak latałam w tygodniu po kolejne rzeczy, bo czegoś brakowało, bo pojawił się inny pomysł itd. W końcu jednak zauważyłam, że tędy droga tylko do śmietnika, żeby wyrzucić zmarnowane jedzenie. I co? I zaczęłam planować posiłki na cały tydzień z góry. Owszem, zajmowało mi to sporo czasu, ale przynajmniej zaczęłam panować nad tym, co mam w lodówce i szafkach. Niedawno zmęczona i tym, pomyślałam o gotowych jadłospisach ułożonych przez ekspertów – z listą zakupów, przepisami podanymi na tacy. No raj, serio – poszukajcie.

  1. Zakupy z dowozem do domu

Naturalna kolej rzeczy w pandemii. Pomyślcie tylko – macie gotową listę zakupów, wiecie, co będziecie jeść w weekend i w ciągu tygodnia. Wklepujecie to w stronę internetową, albo w aplikację i zakupki podjeżdżają pod same drzwi. Brzmi wspaniale? Oczywiście, bo takie właśnie jest. Nie próbowałyście nigdy? Jest okazja, żeby przetestować. Weźcie udział w naszej szkolnej akcji, gdzie do wygrania mamy bony na zakupy z dowozem do domu.

#Oh!Szkoło: Pomóżmy dzieciom znów dobrze poczuć się w szkole. Akcja z nagrodami! ❤