Go to content

Reportaż z wojny. Małżeńskiej

Fot. iStock/mikkelwilliam

– Nie krzycz.

– Przecież nie krzyczę!

– Krzyczysz.

Jest wtorek 7 lutego. I kolejny już dzień nieustannego ostrzału.

Nikt już dokładnie nie pamięta kiedy wprowadzono stan wojenny. Może było to po pierwszym wypowiedzianym głośno „Spie*dalaj”. A może trwa to już od samego początku i tylko od czasu do czasu następuje zawieszenie broni? Raz na dłużej, raz na krócej – w zależności o tego, jak szybko pojawi się nowy powód. Bo powodów do wszczęcia wojny nigdy nie brakuje. Niezależnie od tego o, co znów poszło, tym razem też chodzi w zasadzie tylko o to, żeby wygrać. Ale też nie wiadomo do końca co: swoją godność? Prawo do bycia sobą? Prawo do błędu,? Szacunku? Akceptacji? Do nieprzekraczania naszych granic? To, że ta druga strona zaprzestanie ostrzału, czy będzie bardziej się starać? Dopisz sobie to co uznasz za stosowne.

I oni naprawdę w to wierzą, że walcząc uda im się to osiągnąć? – spytasz zaskoczona. Ale tak, wierzą. Wszyscy wierzymy. Wszyscy dajemy się ponieść iluzji zwycięstwa, które czeka na nas tuż za kolejnym „ciosem”.

Oczywiście każda ze stron ma tu także swoje racje.

Ona: „Nie wiem kiedy ostatnio zrobił coś z własnej inicjatywy. O każdą nawet najmniejszą rzecz muszę go prosić. Niezależnie od tego, czy chodzi o wstawienie rzeczy do zmywarki, czy o zajęcie się dziećmi.”

On: „Nie chodzi o to, że mi się nie chce. Wydaje mi się, że robię tyle ile mogę, a kiedy raz na jakiś czas najdzie mnie ochota na to, by samemu coś posprzątać lub ugotować, to nie usłyszę nawet <<dziękuje>>. Ciężko o jakiś akt dobrej woli, w stosunku do kogoś, kto zwyczajnie cię nie docenia. Rozumiesz o czym mówię?”

Tylko, że żadna z nich nie chce wysłuchać, zrozumieć, czy okazać empatię.

Ona: „…więc prosisz raz, drugi, trzeci. No, ale ile można prosić?”

No właśnie, ile? Wtedy obydwoje wracają do swoich okopów. Jedno i drugie sięga po swego kałasznikowa i rozpoczyna się ostrzał stworzony ze wzajemnych oskarżeń.

Ona: „Pamiętam, jak kiedyś w złości powiedział mi kiedyś, żebym wynosiła się z jego życia. Spakowałam walizki i już byłam gotowa do wyjścia, ale zatrzymał mnie wtedy w progu. Błagał i przepraszał, mówił, że wcale nie miał tego na myśli. No i zostałam. Bo co miałam zrobić?

Czasem, gdy robi się naprawdę intensywnie tego żałuję. Ale wtedy zastanawiam się, czy ez niego rzeczywiście było by mi lepiej…”.

On: „Czy jestem zmęczony? Może i jestem, ale jakie to ma znaczenie? Tutaj nie ma miejsca na sentymenty. Liczy się to, kto komu mocniej „odda”, kto sprawi, że będzie bardziej bolało.”

W domu roznosi się głucha cisza. Taka jak ta, która zostaje po nocnej burzy. Po tym, co mu wczoraj powiedziała, może się spodziewać wszystkiego. W napięciu czeka, aż on wreszcie wróci do domu. Słyszy, jak klucz powoli obraca się w zamku i buty szorują o wycieraczkę. Na wszelki wypadek zaciska pięści i wychodzi mu naprzeciw, oczekując kolejnego ataku.

Ale nie tym razem. Zamiast ciężkiej artylerii, zastaje w kuchni bukiet kwiatów i mały liścik z napisem „Przepraszam”.

Ona: „Czyli na jakiś czas mamy zawieszenie broni?”

On: „Tak”. „Na jakiś czas” – dodaje z uśmiechem.

A ja zachodzę w głowę: Może niektórzy ludzie zostali po prostu stworzeni do tego, by ze sobą walczyć?