Go to content

„Puść go, tak jak on puścił ciebie”. List do przyjaciółki, którą właśnie zostawił mąż

fot. PeopleImages/iStock

Widzę, jak bardzo cierpisz i się miotasz. Z dnia na dzień dowiedziałaś się, że jesteś oszukiwana, twój świat, który tak pieczołowicie budowałaś, legł w gruzach. Niewiele potrafię teraz powiedzieć ci w oczy, bo na przemian płaczesz i się wściekasz, a przecież znam ten stan doskonale, pięć lat temu to ty wspierałaś mnie, gdy zdecydowałam o rozwodzie z tatą swojego syna.

Moja kochana!

Właśnie skończyłam rozmowę z tobą i uwierz, gdybym tylko mogła, zabrałabym od ciebie chociaż część tego bólu, który czujesz.

Proszę cię pamiętaj, że to wszystko minie, choć wiem, że gdy to mówię, jesteś zła. Uważasz, że był miłością twojego życia. Nie chcę ci przypominać, ile razy na niego narzekałaś, bo wiem, że teraz dominuje poczucie odrzucenia i urażona ambicja. Od nowa musisz stanąć na nogi, a wiem, jak ważne jest dla ciebie poczucie bezpieczeństwa.

Pierwszej nocy po jego wyprowadzce…

… gdy poprosiłaś, żebym przyjechała na noc, mówiłaś, że nie chcesz już żyć. Ale wiem, że chcesz. Masz tyle planów, pomysłów. Teraz jest wreszcie czas, by je realizować, a nie tylko wspierać jego. Nie będziesz słyszała, że po co te szalone ambicje, to nieracjonalne, nie nadajesz się.

Ty siebie dawnej nie pamiętasz, ale ja wciąż mam przed oczami tę pełną marzeń dziewczynę. Niebujającą w obłokach tylko taką, która potrafiła marzenia przemienić w rzeczywistość. Wciąż masz to w sobie! Proszę, uwierz mi.

A teraz przypomnij sobie, jak było ze mną…

… jak mówiłam, że nie ma żadnego światełka w tunelu? Każdy człowiek po stracie to czuje. Jakby wyrwano mu kawałek serca i oczekiwano, że będzie normalnie jadł, pracował i funkcjonował, jak do tej pory. I te wszystkie: Weź się w garść, ile można płakać, ludzie mają gorzej, bo tracą dzieci, czy ukochanych rodziców, a to jakiś durny gość, nie wart jednej łzy.

Wiem, jak te słowa bolą dlatego ich do ciebie nie mówię, choć pewnie, że jestem na niego wściekła i uważam, że nie jest wart tylu łez, nieprzespanych nocy, łykanych leków i wypitych win.

Choć przecież znam te poranki, gdy dociera do nas, co się stało. Chwilę ulgi, gdy zajmujesz się dzieckiem albo pilnie coś musisz robić, a potem ta nagła fala powracającego bólu, która jest niemal jak lawina. Te wspomnienia w całym domu, przedmioty, zapis waszego skończonego życia.

Wczoraj, gdy powiedziałaś, że mam z tobą jechać pod ich dom, odmówiłam…

Nie chcę, żebyś sobie to robiła. Nie pozwolę, żebyś tak upadała, grzebała w tym, robiła afery, grała dziećmi, choć rozumiem, że to z nas właśnie robi ból, jesteśmy nie do powstrzymania w obłędzie. Błagam, skieruj energię na coś innego. Na cele. Odbudowę siebie. Terapię.

Mówisz, że byłam i jestem taka silna, wcale nie jestem, ale wtedy wiedziałam, że albo się podniosę albo utonę i pociągnę za sobą syna, swoje macierzyństwo. Medytowałam, zaczęłam biegać, słuchałam psychologicznych webinarów, zalajkowałam wiele blogów i profilów, które mówiły o stracie.

Też to zrób, potrzebujesz wiedzieć, że nie jesteś sama. Bo naprawdę nie jesteś.

I proszę, nie odcinaj się…

To wydaje się takie kuszące, spędzać dnie na kanapie, oglądając seriale. Rozumiem, że tego potrzebujesz, ale nie ciągle i nie wciąż.

Wstań i rozejrzyj się. Spójrz na mnie, jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Przed tobą też dobre życie.

Przysięgam ci, że kiedyś wspomnisz moje słowa.
A jego puść.
Tak, jak on puścił ciebie. Bez sentymentów.