„To nie jest moja mocna strona: odpuszczanie. Ale kiedy zmęczenie fizyczne brało górę, powiedziałam: »No trudno. Będzie dzisiaj nieposprzątane«. W stare dżinsy też się nie mieściłam po drugiej ciąży. Przez dwa lata. Choć przecież mój zawód mobilizuje, by mieć szczupłą sylwetkę. Mimo to, po porodzie miałam wszystko gdzieś, bo były ważniejsze rzeczy! Jak wracałam z pracy, wolałam spędzić czas z dziećmi niż pędzić na siłownię. Choć znam takie dziewczyny, które zaczynają dzień od treningu i ja to szanuję, podziwiam – szczerze. Jednak ja wolałam pospać pół godziny dłużej. Uważam, że to kwestia wyboru, priorytetów”, mówi Marta Żmuda Trzebiatowska. Właśnie do kin wchodzi film Andrzeja Saramonowicza „Bejbis”, w którym zagrała główną rolę. Rozmawiamy o macierzyństwie, ale nie tylko.
Marto, podobno do roli Ady startowało 11 kandydatek. Wiesz, jak je pokonałaś? Co zrobiłaś, że skradłaś serce Andrzeja Saramonowicza?
– Na castingu miałyśmy równe szanse. Do przygotowania były dwie sceny, m.in. kłótni między Adą a Mikołajem na temat patriarchatu, który, mam nadzieję, właśnie chyli się na naszych oczach ku upadkowi. Jestem pełna nadziei, patrząc na młode pokolenie.
Pamiętam fragment z tego monologu. Ty pytasz męża: „Co dziś zrobiłeś?”. A on odpowiada: „Włączyłem zmywarkę”. A ty: „Spierda**j” i awantura gotowa…
– Moja bohaterka walczy o fragment przestrzeni i autonomii dla siebie, bo właśnie po raz drugi została mamą. Nieoczekiwanie, bo Jaś to wpadka, a ich pierwsze dziecko ma piętnaście lat. Nie wiem, co ostatecznie zadecydowało, że Andrzej chciał powierzyć mi rolę Ady, ale z tego, co opowiadał mi Grzegorz Małecki, a potem reżyser, wiem, że kiedy zamknęły się za mną drzwi sali castingowej, ponoć zapadła głęboka cisza, a panowie zastanawiali się, co tu się przed chwilą wydarzyło (śmiech).
Kłótnia faktycznie jest magnetyczna i ostra. Wiele kobiet na pewno odnajdzie w niej swój „kawałek”. Ale powiedz, dlaczego uważasz, że właśnie kończy się era patriarchatu?
– Ponieważ wierzę w pokolenie młodych. Ja się od nich bardzo dużo uczę, nawet podczas pracy na planie. Widzę, że oni potrafią zdrowo stawiać granice, są asertywni, przebojowi, odważni, zmieniają świat. Mają w sobie niezgodę na poniżanie, złe traktowanie. Sprzeciwiają się kulturze pracy ponad siły i ponad miarę. Obserwuję też młodych mężczyzn, którzy są bardzo zaangażowani w ojcostwo. Mój mąż, który jest ode mnie tylko pięć lat młodszy, to facet bardzo świadomy. Mam kolegów dużo starszych od Kamila i często z przykrością widzę, że niektórzy uciekają od odpowiedzialności. Natomiast mój mąż wziął na swoje barki z własnej inicjatywy połowę domowych obowiązków. Dla niego było to oczywiste i naturalne. Kamil nie ceduje na mnie zadań, ponieważ jestem kobietą i z tego powodu muszę zająć się domem i dziećmi. On na ogół kąpie dzieci, kiedy trzeba – gotuje i zawsze mnie wyręcza, kiedy dostaję jakiś interesujący projekt i chcę mu poświęcić przez moment więcej uwagi. U nas jest więc zupełnie inaczej niż w „Bejbis”. My jesteśmy w tej naszej rodzinie fifty- fifty.
- Zobacz także: Dominika Gwit: Nie mogę pogodzić się z narracją, że wszyscy faceci są… źli. Mam wspaniałego męża i wiem, że takich są miliony
Czy wy musieliście się jakoś w małżeństwie docierać?
– Niespecjalnie, ja po prostu mądrze wybrałam. (śmiech). Od razu wiedziałam, że spotkałam faceta, z którym będę mogła iść przez życie.
Skąd to widziałaś? Podglądałaś, jak zachowuje się w domu rodzinnym, jaki ma stosunek do dzieci przyjaciół?
– Kobieta takie rzeczy czuje. Jeśli jesteś na tyle świadoma, że wiesz już, czego w życiu nie chcesz, to wybierasz świadomie. To trochę śmieszne, bo opowiadam ci o tym, jakbym go sobie jakoś upatrzyła, ale tak naprawdę – on wybrał mnie. Natomiast faktem jest, że jak już obudził się we mnie instynkt macierzyński, zastanawiałam się, z kim chcę tę rodzinę budować. Dziś myślę, że to jest jedno z najważniejszych pytań w życiu kobiety. Bo albo sobie życie ułatwisz, albo utrudnisz na wieki. Powiem ci więcej, był taki moment, że nie widziałam kandydata, by w ogóle pomyśleć o posiadaniu dzieci.
I co wtedy czułaś?
– Że nie będę mieć dzieci wcale. Że będę sama.
Od niedawna kobiety zaczęły mówić otwarcie, że nie chcą realizować się poprzez macierzyństwo. Pokolenie dzisiejszych 40-, 50-latek nie dopuszczało do siebie nawet takiej możliwości. Kobietom wydawało się wtedy, że muszą być matkami, bo do tego przygotowała nas natura, bo tak skontrowany jest świat.
– Cieszy mnie, że młode pokolenie dziś jest takie otwarte, świadome i odpowiedzialne. Oni faktycznie głośno dziś mówią, że nie chcą dzieci, że nie nadają się na rodziców. Powiem ci, że ja do 28. roku życia w ogóle nie myślałam o tym, by zostać mamą. Oczywiście, czułam tę wszechobecną presję, bo znajomi i rodzina pytali mnie bez końca: „A kiedy dzieci?”, A to chyba już najwyższy czas!” To było bardzo irytujące. Fakt, że moje macierzyństwo wydarzyło się dopiero po trzydzieste, był w moim przypadku bardzo dobrą decyzją. Gdybym miała dzieci wcześniej, to nie potrafiłabym być dobrą mamą ani dobrą partnerką. Dobrze, że zaczekałam.
Dlaczego uważasz, że nie byłabyś dobra? Czułaś się niedojrzała, byłaś wtedy głodna kariery?
– Przede wszystkim miałam swoje nieprzerobione tematy z dzieciństwa i z młodości. Problemy, z którymi nie uporałam się wcześniej, bo na tamtym etapie ich zwyczajnie nie zauważałam. Jednak kiedy zostałam sama, zajęłam się swoimi deficytami. Dopiero kiedy zbudowałam siebie jako kobietę, poczułam, że chcę z kimś budować relację i zakładać rodzinę. Wtedy właśnie obudził się we mnie instynkt macierzyński.
Długo byłaś singielką?
– Dwa lata, to chyba nie długo, ale wystarczająco, by móc uwinąć się z posprzątaniem swojego życia, czyli z ogarnięciem się tak zwanym. (śmiech).
Marto, przyznaję, że próbowałam googlować, chcąc dowiedzieć się, w jakim wieku są twoje dzieci. Nawet w Wikipedii nie ma ich imion. Skąd decyzja, że nie pokazujesz ich w mediach społecznościowych?
– Ona wynika z odpowiedzialności. Razem z mężem uważamy, że dzieci mają swoje prawa, a jednym z nich jest prawo do szczęśliwego dzieciństwa. Dla mnie i Kamila – szczęśliwe dzieciństwo – oznacza dzieciństwo anonimowe, czyli takie, w którym mogę bez skrępowania być sobą i popełniać błędy. My oboje wybraliśmy świadomie zawód aktora, licząc się z tym, że możemy być oceniani. Natomiast nasze dzieci nie muszą z automatu być w to wpisane. Ona mają prawo do intymności, poczucia bezpieczeństwa, prywatności – to wszystko są prawa dzieci. Fakt, że jestem ich rodzicem, nie daje mi mocy, żeby te prawa łamać. Oczywiście syn i córka są moją dumą, największym sukcesem, tym, co najlepsze w moim życiu, ale nie pokażę ich, nawet pół palca. Chyba że kiedyś powiedzą, że chcą, to wtedy pogadamy. Czasem jednak, jak dziś, rozmawiam z dziennikarzami o macierzyństwie. Trudno jest mi mówić o swoim życiu, jakby oni nie istnieli.
W „Bejbis” jest taki tekst: „1 dziecko + 1 dziecko = 11, a nie 2.” Zgadzasz się z tym?
– Każdy, kto ma więcej niż jedno dziecko, posiada na ten temat własne zdanie. Dla mnie, choć obowiązków przybyło, drugie macierzyństwo jest dużo bardziej wyluzowane i spokojniejsze. Czerpię z niego więcej radości, bo zaczęłam odpuszczać. Wiem, że już nie muszę udźwignąć wszystkiego.
Jednak szeroko pojęte media masowego przekazu nadal mówi nam, że można żyć idealnie. A my ciągle chcemy pokazać się jako ci lepsi, fajniejsi. Chwalimy się, że tydzień po porodzie weszłyśmy w dżinsy sprzed porodu. Najgorsze, że kobiety same sobie to robią. Nie ma we mnie na to zgody, uważam, że musimy się wspierać i mówić sobie, że czasem bywa nam trudniej i że to też jest okej.
Daj sobie czas. Kochaj swoje ciało i szanuj je. Powiedz mu: „Dziękuję, że przez dziewięć miesięcy byłeś bezpiecznym domem dla mojego dziecka”. Nie wymagaj od niego, że będzie jutro znowu fit, a ty znów staniesz się świetną kochanką, żoną, pracownicą. Ciąża, poród, połóg, macierzyństwo to proces i musimy mieć cierpliwość i oferować sobie wzajemne wsparcie. Co ci przyjdzie z tego, że z powodu twojego narcystycznego posta jakaś kobieta pomyśli: „Co jest ze mną nie tak, że nie jestem perfekcyjna, że nie daję rady, że jestem zmęczona, sfrustrowana, że nie mam porządku w domu jak jakaś pani na Instagramie?”
Jak było z twoim odpuszczaniem?
– Szczerze? To nie jest moja mocna strona: odpuszczanie. Ale kiedy zmęczenie fizyczne brało górę, powiedziałam: „No trudno. Będzie dzisiaj nieposprzątane”. W stare dżinsy też się nie mieściłam po drugiej ciąży. Przez dwa lata. Choć przecież mój zawód, który mobilizuje, by mieć szczupłą sylwetkę. Kiedy nie wciskam się w jakiś kostium na scenę, czuję się słabo. Mimo to, po porodzie miałam wszystko gdzieś, bo były ważniejsze rzeczy! Jak wracałam z pracy, wolałam spędzić czas z dziećmi niż pędzić na siłownię. Choć znam takie dziewczyny, które zaczynają dzień od treningu i ja to szanuję, podziwiam – szczerze. Jednak ja wolałam pospać pół godziny dłużej. Uważam, że to kwestia wyboru, priorytetów.
Pamiętam taką historię znanej influencerki, która po porodzie niemal codziennie chodziła na siłownię na godzinę piątą rano i robiła z tego relację, aż się wygadała, że po treningu nie chodzi do pracy, tylko robi siebie drzemkę.
– Powiem ci, że ja mimo wszystko lubię media społecznościowe, bo nam, aktorom, przybliżyły kontakt z widzami. Dlatego jestem aktywna: wypowiadam się na różne tematy, promuję swoją pracę. Staram się jednak mądrze wykorzystywać ten potencjał. Może nie zawsze mi to wychodzi… ale nie należy o tym zapominać, że pokazujemy tam tylko część swojego świata. Ja też pokazuję tylko wycinek – głównie miłe oku zdjęcia. Uważam jednak, że to nie jest pamiętnik i nie muszę tam mówić o wszystkim.
Wracając do filmu… Myślę, że „Bejbis” porusza jeszcze jeden ciekawy temat. W Polsce wielu młodych rodziców uważa, że obowiązkiem dziadków jest zająć się wnukami, gdy oni wracają do pracy.
– A dlaczego muszą? To jest ich święte prawo powiedzieć, że nie chcą, nie mają siły, że oni swoje zrobili, wychowali nas i teraz chcą podróżować albo rozwijać swoje pasje. Dlatego ja jestem super wdzięczna, jeśli nasi dziadkowie chcą się angażować, ale nie mam prawa tego od nich wymagać. Cieszę się, że czasem zostaną z dziećmi, a my możemy mieć ten moment, by iść sobie razem do kina.
Powiedz na koniec, czy miałaś, kiedyś taką zwariowaną Wigilię, jaką zorganizowali bohaterowie filmu?
– W zeszłym roku pierwszy raz wyjechaliśmy. Najpierw mieliśmy plan, by całą wielką rodzinę zabrać na ten wyjazd. Początkowo wszyscy byli chętni, ale im bliżej było do tej ostatecznej decyzji, zaczęli się wykruszać. Jedni dziadkowie, drudzy… Kiedy to usłyszałam, trochę opadłam z sił, a wtedy Kamil powiedział: „Słuchaj, chcemy wyjechać, to jedziemy. Teraz to my jesteśmy rodziną: ja, ty i nasze dzieci. Będziemy w te święta tylko we czwórkę”. Pojechaliśmy, trochę bez planu, bez napinki. Na Wigilię zamówiliśmy sobie jedzenie i było idealnie.
Tradycyjne pierogi i barszcz czy pizza jak w „Bejbis”?
– Było regionalne i tradycyjnie. Może dlatego, że wyjechaliśmy niedaleko, bo na święta w tropikach jeszcze nie starczyło nam odwagi. Ale powoli dojrzewam i do takiej szalonej decyzji.
Jaką miałaś pierwszą myśl po obejrzeniu „Bejbis”?
– Że to jest bardzo czuły film o tym, że warto iść przez życie razem. Bo razem jest łatwiej „dźwigać” te wszystkie burze, wichury, nawałnice, które nas po drodze spotykają. Słowa, które rok temu przed świętami powiedział mój mą były dla mnie ważne: „Liczy się tylko to, czego pragniemy: ty, ja i nasze dzieci. My jesteśmy teraz najważniejsi”. Każda rodzina jest właśnie takim mikrokosmosem.
Film w kinach od 21 października