Go to content

Dominika Gwit: Nie mogę pogodzić się z narracją, że wszyscy faceci są… źli. Mam wspaniałego męża i wiem, że takich są miliony

Dobra passa jej nie opuszcza. Zagrała w „Gierku” i „Innych ludziach”, jej muzyczny stand-up bije rekordy popularności. Zimą urodzi swoje pierwsze dziecko. Wszyscy dziennikarze namawiają ją teraz na wywiady o niepłodności, insulinooporności i przygotowaniach do porodu. Nam Dominika Gwit mówi: „Nie chcę być ekspertką od ciąży i niepłodności. Już kiedyś byłam ekspertką od otyłości i odchudzania. Miałam mniej doświadczenia w show-biznesie i do dziś mi się to czkawką odbija. Jestem przede wszystkim aktorką”. Gwit  po raz kolejny stworzyła filmową kreację, którą z pewnością zaskoczy widzów.  W filmie „Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle – prawdziwe historie polskich fortun” wcieliła się w Krysię Bączek – Matkę Polkę, która wybacza mężowi wszystkie zdrady. Dlatego rozmawiamy z nią o pieniądzach, pięknych kreacjach z lat 80., ale też o niezależności kobiet i o tym, czy wszyscy faceci to dranie.

Jak się zaczęła twoja przygoda z filmem „Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle”?

Reżysera i producenta Heathcliffa Janusza Iwanowskiego, na którego cała ekipa filmowa mówi Cliff, poznałam dwa lata temu. Zadzwonił do mnie Misiek Koterski, który powiedział: „Kręcimy film o Gierku i Cliff ma dla ciebie epizodzik”. Chyba się spodobałam, bo kilka miesięcy później zadzwonił do mnie i powiedział, że tym razem ma dla mnie jedną z głównych ról kobiecych w nowym filmie o tym, jak w latach 80. tworzyły się największe polskie fortuny. Zagrałam więc Krysię Bączyk, żonę jednego z gangsterów. Bardzo się ucieszyłam, bo ten film to komedia, która przypomina mi trochę „Chłopców z ferajny”.

Tyle, że opowiada o prawdziwej aferze alkoholowej w Polsce!

Ja jej oczywiście nie pamiętam, bo urodziłam się w 1988 roku. Akcja filmu rozgrywa się w momencie, kiedy ja byłam malutkim dzieckiem. Niemniej jednak reżyser opowiadał aktorom na planie szczegóły. Trochę też poczytałam. Mój filmowy mąż, czyli Kazimierz Bączek, razem z kumplami kupili polską wódkę wyprodukowaną przez państwowe gorzelnie i postanowili wywieźć ją do Berlina Zachodniego, gdzie przelewali ją do butelek i przywozili z powrotem do kraju, już jako niemiecką. Na granicy mówili, że wwożą wódkę na własny użytek. Wszystko było możliwe dzięki nowej ustawie, o której wejściu w życie wiedzieli z wyprzedzeniem za sprawą swoich kontaktów z komunistyczną władzą. Zarabiali krocie.

W pewnym momencie jeden z gangsterów w filmie mówi: „Zarabiamy więcej niż Escobar na kokainie”.

Kupowali sobie najdroższe złote zegarki, bawili się w hotelu Victoria w Warszawie, jeździli kabrioletami, grali w tenisa. W filmie nie zobaczysz polskiej biedy lat 80. Nie ma kolejek, kartek na żywność, szarości. Są za to piękne kobiety, nieprawdopodobne wprost stylizacje i przepych w każdym calu. Tomek Jacyków, który robił stylizacje do tego filmu, wykonał fantastyczną robotę. Jeździłam z nim razem do krawcowej która szyła dla mnie kreacje. Kolorowe i wykrojone jak z „Burdy” z lat 80.

Opowiem ci anegdotę związaną z jedną ze stylizacji. Kręciliśmy zdjęcia latem, było bardzo gorąco, w nocy z nieba lał się nadal żar – 30 stopni Celsjusza. Wokół hotelu Victoria wszędzie był rozsypany sztuczny śnieg i udawaliśmy, że jest zima. Miałam na sobie ogromne, wprost gigantyczne futro i szłam po ulicy. Niedaleko nas przejechał  partybus z dziewczynami, bawiącymi się na wieczorze panieńskim. Wyglądały przez okno z szampanem w rękach i nagle któraś z nich krzyknęła: „Patrzcie, baba w futrze”. (śmiech)

Oglądając film, widać, że producent zadbał o najdrobniejsze szczegóły. Nie tylko o stylizacje, ale też powiedzonka i grepsy z epoki.

Już na etapie czytania scenariusza miałam wrażenie, że to film opowiedziany oczami człowieka, który widział, jak w latach 80. żyją polskie elity finansowe. Trzeba znać biografię Cliffa, by to zrozumieć. Jego mama, Vivian Rodriguez, była kubańską tancerką, jego ojczymem zaś Krzysztof Kowalewski. Cliff opowiadał nam, że kiedy jego mama wyjechała do Szwajcarii, on został w Polsce. Będąc już studentem zarządzania odwiedzał mamę i przywoził pierwsze komputery typu Atari, które sprzedawał dzieciakom bardzo zamożnych ludzi w Polsce. Bywał więc w ich domach, widział jak żyją, z jakim przepychem meblują swoje wille. Teraz ta wiedza bardzo mu się przydała. Pamiętam, że jak pierwszy raz weszłam w tę scenografię hotelu Victoria, którego foyer było zrobione na potrzeby filmu, ciężko było mi uwierzyć, że w PRL-u były takie nieprawdopodobne wnętrza.

Komedia ma też gwiazdorską obsadę. Muszę wymienić Agnieszkę Więdłochę, Małgorzatę Kożuchowską, Paulinę Gałązkę, Rafała Zawieruchę, Macieja Zakościelnego, Miśka Koterskiego, Mikołaja Roznerskiego, Cezarego Łukaszewicza, Antoniego Pawlickiego, Cezarego Żaka, Artura Barcisia, Pawła Małaszyńskiego. Na pewno o kilku aktorach jeszcze zapomniałam, bo to jest taki film, w którym nawet Ewa Ziętek zgodziła się zagrać epizodzik – przypadkowego przechodnia.

Faktycznie obsada jest wspaniała. Jednak ja najbardziej ucieszyłam się, że będę znów grać w duecie z Sebastianem Stankiewiczem, z którym spotkałam się już na planie „Singielki”. Uwielbiam go jako człowieka i jako aktora. Sebastian jest wielką gwiazdą, ale jednocześnie jest tak skromnym człowiekiem, że przyjemnie jest patrzeć, jak pracuje. W kuluarach cichy i pokorny. A gdy wchodzi na plan… nagle eksploduje pomysłami i energią. Jestem zakochana w pracy z nim do szaleństwa.

Jaką kobietą jest twoja Krysia Bączyk?

Zaradną, bogobojną i kochającą rodzinę. To taka kobieta, która stoi po mięso dla swojej rodziny w kolejce, by przygotować mężowi tatara z jajeczkiem. Bo kocha miłością prawdziwą. Chociaż wie, że Kazimierz Bączyk ma inne, piękniejsze kobiety i świat nielegalnych interesów, ona mu rozwodu nie da, bo przysięgała. Z drugiej strony jest też waleczna i próbuje zabezpieczyć siebie i syna. Jest jednak przerażona i moim zdaniem nie do końca świadoma tego, co robi.

Ten film jednak pokazuje, że kobiety potrafią walczyć o siebie.

Niektóre potrafią! Nie można jednak wszystkiego generalizować i mówić, że wszystkie jesteśmy lwicami biznesu albo kurami domowymi. Powiem ci tak – ja mam wrażenie, że my dziś żyjemy w takich czasach, że wszytko jest albo białe, albo czarne. Krzyczymy na siebie. Nie szukamy pola do dyskusji. Ludzi, którzy mają odmienne zdanie, skreślamy lub wytykamy placami. W każdej dyskusji zajmujemy skrajne stanowiska. A mnie zwyczajnie z tego powodu bywa przykro. Uwielbiam tzw. złoty środek.

A jednak walczysz na froncie ruchu body positive.

Odnoszę wrażenie, że słowo „walczę” nie jest o mnie. Raczej żyję pełną piersią i pokazuję ludziom, że najważniejsze jest po prostu… życie. Nie warto zajmować się wymaganiami innych i przejmować się oceną wyglądu zewnętrznego. Lepiej podążać za własnymi pragnieniami. Ja do wszystkiego, co osiągnęłam, doszłam sama, swoją ciężką pracą. Nie dostałam się na studia aktorskie, to poszłam na dziennikarstwo i potem pracowałam w PAP-ie jako dziennikarka. Ale dziesięć lat temu zdałam aktorski egzamin eksternistyczny w Związku Artystów Scen Polskich, bo zawsze czułam, że bycie na scenie jest moim wielkim marzeniem. Dziś czuję się silną kobietą, taką która wie, czego chce. Spełniam się, kocham, jestem kochana i znam już swoją wartość. Choć przyznaję, nie zawsze tak było.

Muszę ci też powiedzieć, że ja chcę wspierać nie tylko kobiety, ale też mężczyzn. Nie mogę pogodzić się z taką narracją, że wszyscy faceci są… źli. Bardzo bym chciała, byśmy wszyscy trochę wyluzowali w ocenach. Ja mam fantastycznego męża, który jest cudownym mężczyzną w ogóle. Dobrym, silnym, wrażliwym, dbającym o swoją kobietę. Czuję, że on dla rodziny zrobi wszystko, mam w nim niesamowite oparcie. Dlatego nie pozwolę, by ktoś wrzucał wszystkich mężczyzn do jednego worka pt. „zło”. Wiem, że takich facetów jak mój mąż są miliony. Po prostu chciałabym, żebyśmy w wydawaniu opinii na temat innych ludzi byli mniej skrajni.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jak tak ciebie słucham, to nie mogę sobie wyobrazić, że z Dominiką Gwit można się pokłócić.

Masz rację, uciekam od kłótni, bo mnie stresują. Przeczekuję najgorsze emocje i wracam do dyskusji. Nie wiem, jaką satysfakcję ludzie odnajdują w jątrzeniu. Uważam, że w życiu najważniejszy jest dystans. Każdy ma prawo do swoich decyzji i opinii i życia według własnych zasad, byle tylko nie krzywdził innych ludzi.

Wiem, że nie chcesz rozmawiać o ciąży. Czy mogę jednak spytać cię, jak się czujesz i czy po promocji tego filmu uciekniesz już do przedporodowych przygotowań?

Czuję się fantastycznie i jestem bardzo szczęśliwa. Od początku zakładałam, że będę aktywna zawodowo do końca października i na szczęście udaje mi się to realizować. Dzidzia pojawi się na świecie zimą i dlatego dwa zimowe miesiące zamierzam odpoczywać i przygotowywać się do tej najważniejszej chwili. Chcę odwiedzić rodziców nad morzem, a teścia w Dąbrowie Górniczej. Natomiast w drugiej połowie przyszłego roku zmierzam pomału już wracać do pracy. Oczywiście nie na osiem godzin dziennie. Nie pracuję na etat, więc mam nadzieję, że wszystko uda się jakoś pogodzić.

Powiedz na koniec, skąd decyzja, że nie chcesz dziennikarzom mówić o ciąży?

Z prostej przyczyny: nie chcę być ekspertką od ciąży i niepłodności. Już kiedyś byłam ekspertką od otyłości i odchudzania. Miałam mniej doświadczenia w show-biznesie i do dziś mi się to czkawką odbija. Jestem przede wszystkim aktorką.

Ale też dla wielu kobiet nadzieją!

Jeśli ktoś chce ze mną o tym pogadać, zapraszam na Instagram. Kobiety tam do mnie piszą wzruszające wiadomości. Rozmawiamy razem, że niepłodność to choroba cywilizacyjna XXI w. i dlatego trzeba szukać dobrych lekarzy. Cały czas powtarzam kobietom: badaj się, szukaj diagnozy, nie poddawaj się. Ja zostałam zdiagnozowana cztery lata temu i od tej pory moje życie zmieniło się diametralnie. Na lepsze.

Premiera filmu „Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle – prawdziwe historie polskich fortun” już 14 października w kinach.