Kiedy dziesięć lat temu braliśmy ślub, miałem tylko jedno marzenie: założyć z tobą rodzinę, kochać ciągle tak mocno jak tego dnia, i być kochanym. Wyobrażałem sobie nasz dom, narodziny naszych dzieci, szczęście i wspólną starość. Ten dom miał być spokojnym, szczęśliwym miejscem, do którego codziennie wracam, żeby usiąść obok ciebie, albo z głową na twoich kolanach i opowiedzieć ci jak minął mi dzień. Jednak nie wszystko wyszło tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Choć mamy i dom i dzieci, nie potrafimy dojść do porozumienia w najprostszych kwestiach.
Dziś marzę o tym, żeby móc usiąść z tobą do stołu i przypomnieć sobie, dlaczego jesteśmy razem. Nie uda nam się to w święta, przestaję wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek się uda.
Siedem lat temu urodził się nasz syn, trzy lata później, córka. Zdecydowaliśmy, razem, że zostaniesz w domu, a ja skupię się na tym, żeby niczego nam nie brakowało. Miałem odpowiedzialne stanowisko, dobre zarobki i szansę na szybki awans. Ty powiedziałaś, że nie zależy ci na karierze, że chcesz być z dziećmi, dać im dobre, szczęśliwe dzieciństwo. Więc musiałem tylko zarobić tyle, by starczyło nam na życie, o jakim marzyłaś, taka była naturalna kolej rzeczy. Nie, nigdy nie usłyszałaś z moich ust, że „cię utrzymuję”. Nigdy nawet tak nie pomyślałem. Myślałem, że podzieliliśmy się obowiązkami, że mamy to ustalone. Mamy wspólne konto i razem decydujemy o większych wydatkach. Stać nas na ubrania, które ci się podobają, na gadżety, które odnajdujesz w Internecie, na wakacje dwa razy w roku i dwa samochody. Stać nas na dobre życie. A mimo to, to nie jest dobre życie.
Pracuję w olbrzymiej firmie. W ciągu pięciu lat moja kariera rozwinęła się błyskawicznie. Kontroluję olbrzymi dział w pięciu europejskich stolicach. Mój dzień zaczyna się o szóstej rano. Jedyna przyjemność, jedyna rzecz, którą mam tylko dla siebie, to czterdziestominutowy jogging po okolicy, każdego dnia, bez względu na pogodę. Bez tego nie jestem w stanie skupić się na swoich zadaniach, szybko wejść w codzienny tryb pracy. A w mojej branży to jest bardzo potrzebne. Potem szybka kawa, śniadanie i wyjazd do biura. Czasem jeszcze wtedy, gdy śpisz. Cały dzień spotkań, decyzji, rozwiązywania problemów. Odpowiedzialność. Olbrzymia odpowiedzialność za finanse firmy. Napięcie, stres, który trzeba szybko opanować, żeby nie wypaść z gry. I którego nie wolno przynosić do domu. Raz na jakiś czas, wyjazd za granicę. Trzy do pięciu dni poza domem, podczas których plan jest tak napięty, że kiedy kładę głowę na hotelowej poduszce, natychmiast zasypiam. Ty jednak uważasz, że te wyjazdy to dla mnie jeszcze jedna, dodatkowa atrakcja i kolejny dowód na niesprawiedliwość – twoja żona „siedzi w domu”, a ja „jeżdżę sobie za granicę”. Mówisz, że jestem wolny i niezależny, krzyczysz, że mogę robić co chcę, że pewnie cię tam zdradzam. Nie mam już nawet siły powtarzać ci, jak bardzo się mylisz. Boję się każdego takiego wyjazdu, tego, jak wpłynie na atmosferę między nami.
Kiedy w tygodniu wracam z pracy do ciebie i dzieci, jest już przed 19-tą. Jestem tak bardzo zmęczony, że trudno mi okazać taką radość z tego powrotu, jaką chciałabyś na mojej twarzy zobaczyć. Żeby uniknąć wyrzutów, idę prosto do sypialni. Często mam migreny. To źle, będziesz niezadowolona. Powinienem teraz być przecież gotowy nadrabiać czas, który należy się dzieciom. Muszę poczuć, co to w ogóle znaczy „mieć dzieci”. Otwierasz drzwi do sypialni, z wyrzutem wydymasz usta. „Znowu leżysz” – słyszę. Zazwyczaj biorę tabletki, wstaję, pomagam Ci wykąpać młodszą córkę, zanoszę ją do łóżka. Idę pocałować syna na dobranoc i siadam na kanapie, w salonie. Nie, ciągle nie mogę odpocząć. Teraz jest czas dla ciebie. Cały dzień byłaś tylko z dziećmi, chcesz wreszcie porozmawiać z „kimś dorosłym”. Znowu wyrzuty – nie słucham cię uważnie. Przepraszam, naprawdę nie daję już rady.
Wieczorem biorę szybki prysznic, kładę się szybko, w łóżku jeszcze trochę pracuję, czytam raporty, maile, sprawozdania. Kiedy przychodzisz, wyłączam światło, albo mówię, że mam jeszcze coś do zrobienia. Głośno wzdychasz i odwracasz się ode mnie plecami. Tak bardzo dajesz mi do zrozumienia, że cierpisz. Nie musisz, ja wiem, że jest ci ciężko. Już prawie się nie kochamy. Za bardzo boję się, że zawiodę. I tego, że zareagujesz jak zwykle: Już mnie nie pragniesz, jestem dla ciebie tylko kurą domową na pewno kogoś masz.
Nie, kochanie, nikogo nie mam. Kocham Cię i jestem ci wierny. Kocham też nasze dzieci, najbardziej na świecie. Ale od dwóch lat każdemu mojemu powrotowi do domu towarzyszy lęk. Lęk, że siadając na chwilę na kanapie usłyszę, że jestem złym ojcem, że nie sprostam zadaniom, które przede mną stawiasz.
Najbardziej nienawidzę weekendów. Budzisz mnie rano, zwołujesz rodzinne śniadanie, potem „organizujesz” dzień. Nie mogę go spędzić tak, jak bym chciał. To ty jesteś z dziećmi na co dzień, to ty wiesz, czego one potrzebują najlepiej. Jest weekend, ty nie gotujesz, odpoczywasz. Powinienem przejąć tę pałeczkę. Proponuję wyjście do rodzinnej restauracji i słyszę, że „idę na łatwiznę”. Nie wiem już, czy zdołam zrobić cokolwiek, co zyska Twoją akceptację. Wspólny film to zło, spacer z moimi rodzicami to „wymigiwanie się” od zajmowania się dziećmi. Największą aprobatę zyskuje wspólne czytanie bajek i gry planszowe z synem. Uważnie obserwujesz, czy poświęcam tym zajęciom całą uwagę. Pilnuję się, żeby nie okazać zmęczenia.
Naprawdę kocham nasze dzieci. Chciałbym poświęcać im jak najwięcej czasu, chciałbym uczyć je jazdy na rowerze, grać z nimi w piłkę, chodzić na spacery. Ale fizycznie nie jestem w stanie robić tego tak i wtedy, kiedy ty byś chciała. Przepraszam.
Naprawdę jesteś dla mnie najważniejsza. Utknąłem jednak gdzieś, pomiędzy twoimi wymaganiami, a moim wyobrażeniem o naszym życiu. Chcę, żebyś była szczęśliwa, ale coraz mniej wierzę w to, że jestem w stanie cię uszczęśliwić. I boję się powiedzieć ci, że ja również jestem nieszczęśliwy.
Od roku nasze relacje tkwią w martwym punkcie. Chciałbym, żebyś przeczytała to wszystko i zrozumiała, co czuję. Chciałbym, żebyś czasem odpuściła. Chciałbym wracać do domu z radością, którą czułem kiedyś, myśląc o naszej rodzinie. Przepraszam, jeśli cię zawiodłem. Każdego dnia robię wszystko, byś zrozumiała, że pracuję i żyję dla ciebie i dzieci.