Nie pamięta, kiedy uderzył ją pierwszy raz. Chociaż…Tak, to było wtedy. Miała cztery lata, bawiła się, biegała po mieszkaniu, gdy nagle, niespodziewanie strąciła ozdobny talerz wiszący na ścianie. Chwycił za drewnianą listewkę, bo przecież niedawno robił remont. Uderzył ją kilka razy. Jej czerwone rajstopki zrobiły się mokre, tak samo jak twarz, po której spływały maleńkie łzy.
Potem już tak mocno nie bił…
…A może przyzwyczaiła się do bólu uderzeń pasa czy kabla. Częściej krzyczał. Robił się czerwony na twarzy i rzucał stek wyzwisk. Na nią, na jej matkę. Zawsze krzyczał: „Jesteś jak ona. Zachowujesz się jak matka”. Zawsze musiała wtedy patrzeć na niego, na jego wściekłą twarz. Patrzył na nią i mówił: „Patrz, patrz mi prosto w oczy. Nie odwracaj głowy, nie spuszczaj jej. Patrz mi w oczy”.
Patrzyła. Z czasem nauczyła się patrzeć na jego wściekłą twarz, a myślami błądziła. Gdzieś daleko. W tych swoich zaczarowanych, wymaigowanych krainach. Szczęśliwych, spokojnych.
Lubiła, gdy nie było go w domu. Wtedy najczęściej spędzał czas u swoich kochanek. Kilka dni przed każdym spotkaniem szykował się. Przygotowywał eleganckie ubranie, szedł do fryzjera. Jego włosy były zawsze perfekcyjnie przystrzyżone i ułożone. Zawsze nosił ze sobą grzebień i lusterko. To właśnie ta fryzura stała się pretekstem, by go pominąć podczas rysowania swojej rodziny w przedszkolu. Na rysunku była tylko ona i mama. Pani Joli z przedszkola powiedziała, że tata ma takie włosy, które ciężko namalować. Tak naprawdę nie chciała go na tej kartce, pełnej kwiatów, kolorowej tęczy i czerwonych serc.
Rzadko ją chwalił…
…Nieustannie wypominał jej wady. Nieładna fryzura, która podkreslała okragłą twarz, pulchna sylwetka. Cały czas jej powtarzał, że jest za gruba. Przyzwyczaiła się go jego uwag. Wolała nie patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Przecież nic ładnego w nim nie zobaczy. Nie zabierał jej na wycieczki, bo przecież nie miał pieniędzy. On musiał mieć nowy samochód, kolejną parę spodni, by dobrze się prezentować. By móc zdobywać kolejne kobiety.
Uwielbiał im się podobać. Zawsze czarujący, miły, szarmancki. Poza domem. Czasem wychodził z nią na miasto, by spotkać się z kolegami. To właśnie w domu jednego z przyjaciół poznał kolejną panią. W pewien zimowy wieczór zaprowadziła tam mamę. Gdy ulice otulał miękki, biały puch, ona w tureckich kozaczkach stała pod drzwiami mieszkania, gdzie on był. Słyszała zalotny śmiech, jego charakterystyczny kaszel. Dźwięk rozmów, w tle jakaś muzyka. I ona z mamą pod drzwiami. Było ciemno. Bała się. Chciała zapalić światło. Zamiast dostrzec jasność, usłyszała dźwięk dzwonka. Zbiegała szybko po schodach. Mamę trzymała za rękę i modliła się, by za duże kozaczki nie spadły jej z nóg.
Wiedziała, że on nie kocha jej mamy. ..
…Chociaż czasem okazywał jej czułość, ona pamiętała o tych kochankach. O tych uśmiechach, komplementach, którymi obdarowywał wszystkie znane sobie kobiety. I o jego słowach: „Nic nie mów mamie. Tata tylko tak sobie żartuje”. Tata nie żartował. Tata taki był.
Gdy zaczęła dojrzewać, bił ją rzadziej. Może dlatego, że postępowała według zasad, jakie on jej od kilkunastu lat wpajał. Podczas rozmowy słuchała go uważnie, dbała o porządek, nigdy o nic nie prosiła, a swoje problemy rozwiązywała sama. Nie zaprzątała mu głowy trudną klasówką czy kłótnią z przyjaciółką. Była też punktualna. Tego też ją nauczył, gdy pewnego dnia spóźniła się piętnaście minut. Zagadała się z koleżankami, nie wzięła zegarka. W domu czekał on. Z purpurową od złości twarzą i z grubym pasem w ręce. Wielkie siniaki na nogach i plecach zniknęły po kilkunastu dniach, ale ona już nigdy się nie spóźniła. Nigdy!
Umiała też przepraszać…
…Tego nauczyła się od mamy. Przepraszała za wszystko. Za to, że dostała złą ocenę, za to że ziemniaki były niedogotowane, a w lodówce nie było jego ulubionego napoju.
Każdy jej dzień był podporządkowany jemu. Obiad na czas ugotowany, mieszkanie lśniło. Jego garderoba była zawsze wyprasowana, lodówka pełna. Wszystko po to, by on okazał cień zadowolenia. Pochwalił, czasem okazał podziw. Wciąż żyła w przekonaniu, że na jego miłość czy chwilę uwagi musi zasłużyć, zapracować. Starała się więc najlpiej, jak potrafiła. Nigdy jednak nie była doskonała. Doskonała na tyle, by go zadowolić. By był z niej dumny.
Po latach, gdy zaczęła uczyć się żyć, dostrzegać swoje pragnienia, potrzeby, marzenia. Gdy już nie miała ani siły, ani chęci, by starać się i walczyć o jego miłość i akceptację, zapytała: „Dlaczego? Dlaczego mnie biłeś, krzyczałeś? Dlaczego wciąż wypominałeś mi moje wady? Nie potrafił nic powiedzieć. Milczał. Jednak jak zawsze patrzył jej prosto w oczy.