Odwożę syna do szkoły. W metrze tłok, ścisk. Maseczki niekoniecznie zakrywają i usta i nos. Przed szkołą rodzice żegnają pierwszoklasistów, niektóre dzieci płaczą. Mamie i tacie nie wolno jednak wejść z nimi do szatni, takie są nowe przepisy. Przytulam syna i życzę mu dobrego dnia. Mocno odwzajemnia mój uścisk i biegnie w stronę wejścia, gdzie elektroniczny aparat zmierzy mu temperaturę. W porządku, może iść. Wracam do pracy, czyli do domu. Od marca stół kuchenny to moje biurko. To także biurko moich dzieci, które jakoś lepiej, bezpieczniej czują się kiedy jesteśmy razem, blisko. Bo nawet im pandemia koronawirusa odebrała w jakimś stopniu poczucie bezpieczeństwa.
Jasne, staramy się nie panikować, staramy się dostosować do nowych zasad i jakoś to wszystko przetrwać. Nie zachorować i nie narażać naszych bliskich. Na nas, rodzicach spoczywa jednak szczególne zadanie: jeszcze lepiej zadbać o zdrowie psychiczne naszych dzieci. Bo pandemia to wyzwanie, które uderza w nasz starannie poukładany świat, świat budowany mozolnie przez wszystkie lata ich życia. I widać to już teraz.
Moja córka dorasta. Ma 12 lat, swoje sprawy, przyjaciół, hobby. To jest dla niej moment, w którym szkoła nie jest już tylko miejscem, gdzie zdobywa się wiedzę. W szkole spotyka się znajomych, rozmawia, rozwija, uczy się interakcji z innymi, uczy się, odkrywa siebie. Zdalne nauczanie pokazało nam boleśnie, jak ważny jest ten bezpośredni kontakt z rówieśnikami i ulubionymi nauczycielami. Na te spotkania się czeka, pragnie się ich. Kiedy zamknięto szkoły i przyjaciół z klasy można było zobaczyć jedynie na ekranie telefonu czy komputera, moja córka odczuła to boleśnie. Z tygodnia na tydzień stawała się coraz bardziej smutna, apatyczna. Pamiętam jak prosiła, żeby jej obiecać, że za miesiąc, dwa, trzy będzie mogła swobodnie spotykać się z ulubioną koleżanką. I jak rodziła się w niej frustracja, złość, a nawet agresja. I wściekłość na całą tę sytuację.
Mój syn również mocno przeżywał ten okres izolacji. Nie tylko z racji wieku trudno było mu się skupić, gdy patrzył na znajome buzie. Przecież nie mógł wziąć nikogo za rękę, pobiec na zerówkowe podwórko i szukać wspólnie ślimaków, kamyków i innych fascynujących znalezisk. Jak przekonać sześciolatka, by wykonywał zadane ćwiczenia, gdy on myśli tylko o tym, że koledzy i koleżanki są tak blisko i tak daleko jednocześnie? Jak wytłumaczyć mu, że używanie żelu antybakteryjnego musi wejść w nawyk, tak samo jak powstrzymywanie się od dotykania ust i twarzy?
Dwa miesiące wakacji przyniosły chwilowe polepszenie nastrojów. Wreszcie można było zobaczyć Agatę, Stasia, Martę. Można było zjeść wspólnie lody i pobiec na łąkę. Posłuchać razem muzyki, nawet zanocować u siebie. Pojawiła się nadzieja, że sytuacja się stabilizuje.
Ale przyszła jesień, druga fala pandemii, niepokojące liczby zakażeń każdego dnia. Pierwsze kwarantanny dla poszczególnych klas w szkole. I znowu pojawiły się stare lęki, znużenie, złość. Wszystkie trudne emocje.
Dziś rano, jak zwykle pocałowałam moją córkę w czoło. Jak zwykle poprosiłam, by była uważna, pilnowała maseczki, dezynfekowała ręce. Tym razem zareagowała inaczej: wtuliła się we mnie mocno i spytała, czy zobaczy dziadków na Boże Narodzenie. Nie umiałam odpowiedzieć.
Nasze dzieci żyją w niepewności. Nie bądźmy zbyt surowi, zbyt wymagający. Ich dzieciństwo w tych nowych, nieznanych nam warunkach nie jest łatwe. One same muszą mierzyć się ze swoimi lękami, nakazami i zakazami. Z uwierającą w uszy maseczką i tym, że nie można do szkoły przynieść zabawki, która dodaje pewności siebie. Pomóżmy im, wspierajmy je. Nie przechodźmy obojętnie obok zamkniętych drzwi nastolatka, który od kilku godzin nie wychodzi ze swojego pokoju. Częściej niż zwykle przytulajmy naszego kilkulatka, układajmy z nim klocki, przeczytajmy bajkę. Przecież jesteśmy teraz jedyną stałą, jedyną pewną w jego życiu.