Pryszcze to są takie małe cholerstwa, które pojawiają się na skórze niezależnie od wieku. Co więcej, na ogół wyskakują cichaczem w nocy, kiedy ty sobie błogo śpisz i jesteś kompletnie nieświadoma, że oto na brodzie rośnie ci dioda. Ba! Zauważyłam już, że im ważniejsze zadanie masz do wykonania następnego dnia i im bardziej zależy ci, żeby wyglądać bosko, tym większe prawdopodobieństwo, że w którymś miejscu na twojej twarzy pojawi się wulkan.
Znam ten szok, chociaż często już idąc rano do łazienki człowiek czuje, że coś jest na rzeczy, bo albo coś na twarzy zaczyna swędzieć, albo czuje się, że skóra jakoś tak dziwnie ciągnie w jednym miejscu. Stajesz więc przed lustrem w łazience i widzisz, że oto jest – czerwona, wypukła krosta. Jeszcze nie zdążyła zebrać się ropa, ale ty już czujesz ogromną potrzebę, żeby złapać cholerstwo między palce i cisnąć, i cisnąć, że mało pazurów nie połamiesz. Tak, znam ten stan. Ale już życie mnie nauczyło, żeby trzymać paluchy z daleka, bo potem jest tylko gorzej.
Teoretycznie można po prostu zamaskować pokładem i korektorem, ale pryszcze nie są takie głupie i po takim zabiegu szybko ci pokażą na co je stać. Jeszcze dzień się na dobre nie zacznie, a dioda już zacznie się przebijać przez makijaż, formułując się w coraz bardziej wypukły, strategiczny punkt na twojej twarzy. I wtedy już nie wiadomo, co z tym fantem zrobić. Czy pójść w pracy do łazienki i wycisnąć (spodziewaj się później MASAKRY) czy też udawać, że tak miało być i ten pryszcz na twarzy jest aktualnie twoim największym atutem i jesteś z niego dumna.
Jest jeszcze trzecie wyjście. Zadziałać, ale z rozwagą. Naprawdę w życiu najlepiej sprawdzają się proste rozwiązania. Proste i naturalne, dlatego warto wykorzystać sprawdzone od lat sposoby. Co mam na myśli? Czosnek. Spokojnie, nie musisz go jeść tuż przed wyjściem z pracy.