W te święta będzie inaczej. Tak bardzo inaczej niż to, do czego mnie przyzwyczaiłeś, że tak naprawdę nie wiem jak sobie z tym wszystkim poradzę. Co zrobię z tą całą wolnością, jakie decyzję podejmę? Nie jest łatwo tak po prostu zacząć żyć, kiedy przez ostanie kilkanaście lat ktoś robi to za ciebie. Kiedy nieomal połowę życia trwasz obok kogoś, kto wie lepiej. Wszystko.
Ale wiesz co?
Tym razem nie kupię karpia. Nigdy nie lubiłam jego smaku, nie umiałam go dobrze przyrządzić – sam mówiłeś nie raz: „kiedy się wreszcie nauczysz?”. Chyba już nigdy, mój drogi. Ty i tak już go raczej nie spróbujesz w moim domu, a ja nie będę się denerwować, że znowu mi nie wyszło, że byłbyś niezadowolony. Boże, czy kiedykolwiek w ogóle byłeś ze mnie zadowolony? Nawet w dniu ślubu, kiedy szłam do ciebie szczęśliwa, rozedrgana emocjami, zgasiłeś to moje szczęście kilkoma chłodnymi słowami. Bo twoim zdaniem, źle dobrałam kolczyki. Zobacz, jaka ślepa jest miłość. Tyle znaków ostrzegawczych minęłam, biegnąc wtedy do ciebie. Żadnego nie zauważyłam. Liczyłeś się tylko ty.
Nie podzielę się opłatkiem z naszymi dziećmi i z moją mamą. Po prostu przytulę je mocno, z całych sił i powiem jak bardzo je kocham, jak bardzo się cieszę, że ten wieczór możemy spędzić razem. Zawsze o tym marzyłam. W moim domu rodzinnym, wolnym, radosnym, wigilijny opłatek zawsze zastępowała rozmowa. Szczera, autentyczna. Kilka, kilkanaście zdań, zamienionych z kimś ważnym, od serca.
Twoim rodzicom pewnie życzenia złożę przez telefon. Szanuję ich, są dziadkami naszych córek. Ale nigdy nie czułam się dobrze, słysząc co roku tę samą formułkę z ust twojej mamy: „No, żeby się te plany WAM poukładały, jak tam Piotrek wymyślił. Dbaj o niego”. Nigdy nie wierzyłam w szczerość jej pocałunków, wiedząc ile złych słów mówiła o mnie Tobie, naszym przyjaciołom, rodzinie. Ile niepewności co do mnie zasiewała w Tobie przy każdej okazji. Czuję, że mimo kilkunastu lat naszego małżeństwa, nie jestem ciągle członkiem TEJ rodziny. Tej WASZEJ rodziny.
Opłatek z teściami – Boże, jaki to był stres. Jak bardzo się bałam, że ktoś zauważy jak trzęsą mi się ręce, kiedy w tej głuchej, szalenie uroczystej ciszy podchodziłam do każdego z was. I sucho mi było w gardle, bo choć życzenia ułożyłam już dawno, w głowie miałam nagle pustkę. I niedobrze mi było od tej waszej obłudy.
Ty i twoja mama. W tym roku, będziesz mógł usiąść obok niej i powiedzieć: Miałaś rację, mamo. Ona nie była dobrą żoną. Pokiwacie smutno głowami, ułożycie (jak zawsze razem) „jakiś” plan. I usiądziecie do karpia, przy pięknie wyprasowanym, białym obrusie. Ja nigdy nie potrafiłam tak dokładnie wyprasować obrusa na Wigilię, pamiętasz?
Nie będę szorować podłogi do upadłego, ani kafelków w kuchni, do ostatniej chwili. Będzie czysto i przytulnie, domowo. Przystroję stół kilkoma gałązkami, a przy każdym nakryciu położę lukrowany pierniczek, ozdobiony przeze mnie dla każdego inaczej. Ty uznałbyś to za śmieszny, niepotrzebny gest. Dla mnie to gest miłości, a tych nam potrzeba najbardziej. Nie wiedziałeś tego. Nadal nie chcesz wiedzieć.
Nie włączymy znienawidzonej przeze mnie płyty z kolędami Mazowsza. Na dźwięk „Lulajże Jezuniu”, nasze dzieci tak bardzo płakały, pamiętasz? Zaśpiewamy razem, bo nikt już nie powie nam, że kolędy można śpiewać tylko wtedy, kiedy się umie zrobić to idealnie, w tempie, pamiętając każde słowo. A potem dom zaleją świąteczne piosenki, w tym, moje ukochane, „amerykańskie” White Christmas.
Na choince powieszę kolorowe bombki, „zaśmiecę” ją zabawkami papierowymi, które nasze córki robiły „do szuflady” przez tyle lat, bo zawsze twierdziłeś, że „tego nie można powiesić”. I w nosie będę miała tę, uwielbianą przez ciebie, symetrię.
W pierwszy dzień świąt, pozwolę dziewczynkom do woli cieszyć się prezentami i chichotać w piżamach pod choinką, czytając książki, które ja w ich wieku pochłaniałam z zapartym tchem. Ty nigdy nie pozwalałeś nam w święta poleżeć na dywanie pod choinką. A o piżamie do południa, w ogóle nie było mowy. Mówiłeś, że to szczególne dni, że „trzeba”…
Widzisz, nawet słowo „szczególne” ma dla nas zupełnie inne znaczenie.
Jeśli zabraknie nam dwunastu potraw, doliczę do nich bezczelnie pomarańcze i orzechy, by tradycji stało się zadość.
Zostawię puste miejsce przy stole. W tym roku usiądzie przy nim moja nadzieja. Że odtąd już będę szczęśliwa. Że mogę oddychać swobodnie i patrzeć sobie w oczy z przekonaniem, że moje życie należy do mnie, że żyję jak najlepiej potrafię.
Jeszcze jedno się zmieni, wiesz? Pod choinką położę prezent dla siebie. To będzie coś bardzo niepraktycznego i pięknego. Coś, czego nigdy nie dostałabym od ciebie.
A w drugi dzień świąt zaproszę do nas przyjaciół. Bo święta chcę spędzić z tymi, którch obecność ma dla mnie znaczenie, wartość, jest radością.
Tylko czasem, gdzieś tam w głowie kołacze mi się myśl, zagubiona i nieśmiała. Że może jednak… Że gdyby… Wszystko jeszcze mogłoby się wyprostować. Że może wspólnie, przy jednym, wigilijnym stole… Że tyle lat razem, że dzieci, znajomi i kot… Zagłuszam ją szybko, odkładam na sam spód. Niech tam sobie leży, w zapomnieniu. Przykryję ją innymi, lepszymi myślami, bo zupełnie mi ona teraz niepotrzebna. Wyłączam telefon, moi najbliżsi są tuż obok. Teraz chcę tylko czuć radość spokojnych świąt.
P.S. Nie położę na stole białego obrusa. Będzie ten z serduszkami i reniferami , z IKEI. Taki, jak lubię.