Go to content

„Moja córka próbowała się zabić. Winni jesteśmy my, rodzice, czy winny jest system?”

Fot. iStock/ClarkandCompany

Tak, jestem matką niedoszłej samobójczyni. Jestem matką krok od żałoby. Tym razem się udało. Ale co będzie za jakiś czas? W szpitalu moją córkę pozszywali i odesłali do domu. „Nie ma miejsc” – usłyszałam.

„Jak my z nią wrócimy do domu? A co jeśli sytuacja znów się powtórzy?” spytałam. „Wezwie pani jeszcze raz karetkę. W poniedziałek proszę zadzwonić do psychologa”.

W poniedziałek… Długie godziny od próby samobójczej. Córka zaćpana lekami, a my bez żadnej gwarancji. Bo co, jeśli?

Od początku.

Boli

Każda informacja w mediach o dzieciach, które trafiają do szpitala po próbie samobójczej.
Każda wiadomość o udanej próbie samobójczej. Wczoraj przeczytałam, że jedna dziewczynka położyła się na torach i czekała, aż ją przejedzie pociąg. I choć obsługa stacji zareagowała, przegoniła dziecko, nikt nie wezwał policji, czy pogotowia.Dziewczynka za godzinę wróciła na tory. Tym razem nikt jej nie odgonił.

Boli wieść o tym, że tak mało jest psychiatrów, psychologów, że państwo nie próbuje tego zmieniać.
Najbardziej jednak boli, że to moja córka, że nie zauważyłam, nie zareagowałam. Chociaż miałam się za dobrą matkę.

Boli właściwie wszystko. Gdy jesteś tak blisko śmierci, wiesz, że to może spotkać każdego.

Usprawiedliwienie

Mam ich mnóstwo. Nasze dziecko to był rodzinny promyk. Dużo się śmiała, była towarzyska, lubiła ludzi. Blond główka wtulająca się we mnie. Radość z powodu lizaka, bajki o Bobie Budowniczymi, czy kucykach Pony. Terapeutka mówi: „Nie może żyć pani przeszłością”.  Ale jak mam nie żyć, gdy tam szukam początku. Swojego niezauważenia. Niezauważenie męża. Nie widzę. Byłyśmy tak blisko. Tak myślałam. Dużo myślimy, dużo w nas tej pewności, że znamy najbliższych.

Jeszcze przed pandemią z przerażeniem córka opowiadała o koleżankach, które się tną. „Mamo, to jest pokręcone”-  mówiła. I opowiadała, jakie są inne matki. Że zabraniają, krzyczą, nie rozumieją, są zimne. Jak łatwo stanęłam na piedestale w swojej głowie. Przecież ja taka nie jestem. Jestem świetną matką.

Zapowiedź

Kiedy w swoi życiu przestaje się zauważać najważniejszą osobę, za którą jest się odpowiedzialnym: dziecko. Kiedy jest ten moment? Gdy siedzimy z telefonem, gdy mówimy: „później”? Gdy domykamy projekt i siedzimy nad laptopem i denerwujemy się: cicho!!!!
A może wtedy, kiedy zaczynamy walczyć z problemami osobistymi.
Jestem matką, ale nie przestałam być kobietą. Zauważałam, jak mąż zaczął się oddalać: zagubienie w swoim telefonie, nagłe wyjścia, spanie w łóżku, ale nie kochanie. I to krzyczenie na siebie jakbyśmy byli sami, zapomnieli, że tam, w innym pokoju są dzieci. Słyszą.

Córka poszła do liceum. W podstawówce ciągle gdzieś bywała, nocowała u koleżanek, one u nas. To się skończyło w szkole średniej. Wybrała szkołę, do której poszła sama, żadna z jej dawnych przyjaciółek nie wybrała tej samej. One poszły do innej, razem.
Moja córka poczuła się samotna. Dawne przyjaciółki się odsunęły, miały swoje życie. Nowych koleżanek nie miała. Klasa trzydzieści osób, część z tych dzieci miała już dawno stworzone paczki, właśnie z podstawówek. Bagatelizowałam.
Zauważyłam: nieobecność emocjonalną, objadanie się albo głodzenie, próbowałam pytać, słyszałam: jest okej. Nie chciałam atakować, męczyć, dopytywać.

Widziałam, że nie ma teraz nowych znajomych –bagatelizowałam. Ciężko mi to mówić, ale były dni, gdy po prostu odłożyłam Mańkę na bok. Bo ona taka ogarnięta, sprawcza. Bo to „ta lepsza córka”.

Zdarzenie

Była sobota wieczór, starsza córka w łazience.  Młodsza do niej weszła i nagle zbiega na dół. „Mamusiu, Mania leży cała we krwi”. Myślałam, że to ich żart. Kiedyś się bawiłyśmy w takie rzeczy, dziewczynki się bawiły. Szukałam ich, udawałam, że ich nie ma. Na wieść o Mani nie zareagowałam. „Lusiu, nie wymyślaj”. Młodsza córeczka miała łzy w oczach: „Mamusiu, nie kłamię”.

Przez żołądek przewalił się głaz. Wstałam i poszłam na górę. Jedyne, co pamiętam to ciężkość. Ciężkość, każdego kroku.

Co robić, gdy twoje dziecko próbowało się zabić, gdzie dzwonić. Zadzwoniłam do koleżanki, psycholog. Ilu z nas ma koleżankę psychologa, do której można zadzwonić w środku nocy, w weekend?  Koleżanka kazała wezwać karetkę.

A potem trafiłyśmy do piekła. Bo myślimy. Jest zdarzenie, jest działanie. Moja córka pod wpływem leków, pocięte ręce, wanna, jak w horrorze. Dwie godziny czekania na karetkę, szpital. Ale Manię odsyłają, bo już nie ma żadnych objawów. Jest przytomna, ręce zaszyte. Nie ma miejsc. Dzwonię do znajomego nauczyciela w jednym ze szpitali psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży. „Kochana, już po próbie? Nie pomogę. Gdyby to się działo teraz, to okej, mamy dyżur. Ale dziewczyny zszytej i w miarę bezpiecznej, nie przyjmiemy”.

W miarę, kurwa, bezpiecznej. Co to ma znaczyć? Jakiej bezpiecznej?

Kolejna próba

Dopiero wtedy nas przyjęli. Brak mi słów.

Tak, to na pewno nasza wina, ale gdzie mamy szukać pomocy, jak nie w szpitalach?