Go to content

Nie bądź taka piękna… jak już trzeba wybierać, to o wiele lepiej być całkiem przeciętną i mądrą

Fot. iStock/wundervisuals

Zawsze uważałam, że jak już trzeba wybierać, to o wiele lepiej być całkiem przeciętną i mądrą, niż mądrą i piękną, że o kombinacji głupota plus powalająca uroda nie wspomnę. Znam wiele pięknych, nieszczęśliwych i niepewnych siebie kobiet, za to ani jednej brzydkiej i tak dalece niezadowolonej ze swego wyglądu i zakompleksionej jednocześnie – co ostatecznie przekonało mnie, że brzydota i przeciętność są lepsze dla zdrowia, po prostu.

Weźmy taką Kaśkę, panią stomatolog, z gabinetu w trzeciej klatce. Nogi do podłogi, rzęsy niebotycznie długie (i właśnie, że własne), piękne usta i włosy w kolorze orzecha. Widzieliście kiedyś jak takie orzechowe włosy lśnią w blasku słońca? Pacjenci (nie pacjentki) do doktor Kasi walą drzwiami i oknami. Nawet na rwanie. Co trzeci z obstawą: żona, dziewczyna, zaniepokojony facet… Bo ona jest po prostu podejrzanie piękna! I cholernie samotna. Z grona przyjaciółek, została jej jedna, jedyna (przeciętna), która nie przestraszyła się tej urody i nie popadła w paranoję utraty narzeczonego na rzecz Orzechowych Włosów.

Przyjaciółek od serca i znajomych od piątkowego wyjścia na kawę było więcej, na studiach. Odchodziły systematycznie bezlitośnie banując Kasię towarzysko, kiedy tylko związały się z kimś „na stałe”. Przyczyna? Oczywista. Zalewało je z zazdrości i ciemno się w głowie robiło od podejrzeń. Bo przecież Kaśka sama jest i taka ładna, to na pewno tego faceta, w pocie czoła zdobytego zaraz ukradnie. A nawet jak nie ukradnie, to co ona się tak uśmiecha do niego? I niech lepiej do niego nie mówi, bo wyjdzie na jaw, że ma coś do powiedzenia. Piękna, mądra, z nietuzinkowymi zainteresowaniami (rugby)? Nieszczęście gotowe.

A pani Iwonka z warzywniaka? Mąż ją najpierw wystawił „na kasie”, bo mu dzienne obroty zwiększyła trzykrotnie. Kiedy biuściasta, jasnowłosa i zielonooka pani Iwonka obsługiwała, panowie ustawiali się w kolejce po ziemniaki i pieczarki, a panie – z ciekawości, ale i sympatii – po włoszczyznę i szparagi. Pani Iwonka w zieleninie to był widok przyjemny dla oka. Ale przebrała się miarka, kiedy jeden klient zaczął po malinowe przychodzić nie raz, a kilka razy dziennie (czas wolny mu pozwalał, bo facet był od niepamiętnych czasów niepracujący). Zjawiła się w końcu małżonka delikwenta i oznajmiła mężowi Iwonki, że tak nie może być, że obsługa sklepu powinna wyglądać jak normalny człowiek, a nie Marylin Monroe dla ubogich, bo to tylko odwraca uwagę i  prowokuje u Bogu ducha winnych mężczyzn chęć jakiegoś romansu. Panią Iwonkę przerzucono do pracy biurowej przy zamówieniach, czym – jestem pewna znając jej miłość do warzyw, owoców i ludzi w ogóle – pogrzebano na amen radość z pracy i pasję do tego, niełatwego zawodu.

urodziwi to maja trudniej

Teraz w warzywniaku wita nas rozkojarzonym, bezzębnym uśmiechem pan Wiesio, teść Iwonki. Kasę liczyć umie, ale pomidorów już tak nie wybierze, kalafiorowi liści to nawet nie oberwie i nie zapyta współczująco: Czy małej już katar przeszedł?. Mała, czy pies, czy sąsiad z góry – wszystko mu jedno.

Albo nawet ten Krystian, jedyny facet w mojej grupie na studiach i jeden z siedmiu na roku. No fakt, przystojny był: wysoki, kędzierzawy, patrzył niebieskim, rozmarzonym wzrokiem. Typ – „wyzwanie dla cierpliwych”, bez dwóch zdań. Ale co on miał za życie na tym babskim (filologia) wydziale. Egzaminy ustne Krystiana trwały godzinę, półtorej, podczas gdy my – dziewczyny otrzymywałyśmy na odpowiedź maksymalnie 15 minut. No i Krystian do egzaminu musiał być przygotowany. W przeciwnym wypadku pani profesor od fonetyki zapraszała go na poprawkowy do swojego gabinetu, na małe tête-à-tête. Inne wykładowczynie ewentualne braki w wiedzy Krystiana traktowały z pobłażliwym uśmiechem, stawiając w indeksie naciąganą do granic możliwości czwórkę z minusem.  Inaczej reagowali panowie. Wykładowy wysłuchując z bólem serca nieskładnego bełkotu, wzdychali głęboko („no trudno nie możesz pan mieć wszystkiego”) i kreślili niewyraźną trójkę.

My, koleżanki nie byłyśmy lepsze. Krystiana wystawiałyśmy bezwzględnie na pierwszą linię negocjacji w sprawie przełożenia kolokwium, skrócenia zajęć, zmiany tematu, na taki, który da się w całości przegadać. Urok osobisty i to niebieskie spojrzenie działały niezawodnie.

Urodziwi to mają zdecydowanie trudniej. Więcej się od nich wymaga, częściej odsuwa się ich na dystans. Nie wierzcie w bajki. Kochajcie swoją przeciętność.