Go to content

Moje życie z HASHIMOTO i SIBO…

Moje życie z HASHIMOTO i SIBO…
Fot. Materiały prasowe

Gdyby nie choroba Hashimoto, raczej nigdy tak rzetelnie nie zgłębiłabym wiedzy na temat tarczycy. Przyznam, że z lekcji biologii pamiętałam o niej niewiele.

Jak każda osoba z diagnozą rzuciłam się do internetu w poszukiwaniu informacji o niej. Okazuje się, że funkcjonowanie tego niewielkiego narządu o kształcie przypominającym motyla, położonego u podstawy szyi, ma ogromny wpływ na zdrowie, metabolizm, samopoczucie, nastrój i jakość życia. Czy wiedzieliście, że tarczyca odpowiada za termoregulację? Albo że wpływa na pracę mięśni, serca, układu nerwowego, a nawet jelit i jajników? To tłumaczy całą paletę dolegliwości, które pojawiają się, gdy tarczyca choruje. Można więc powiedzieć, że to takie małe centrum zawiadywania zdrowiem.

Tarczyca wydziela trzy hormony: tyroksynę (T4), trójjodotyroninę (T3) oraz kalcytoninę. Wydzielanie dwóch pierwszych kontrolują dwa inne hormony – tyreotropina (TSH) wydzielana przez przysadkę mózgową i tyreoliberyna (TRH). Działają na tarczycę stymulująco, tzn. gdy stężenie T3 i T4 we krwi jest zbyt niskie, to poziom TSH i TRH wzrasta, aby pobudzić komórki tarczycy do ich wytwarzania. I odwrotnie – gdy poziom hormonów tarczycowych jest zbyt wysoki – TSH i TRH obniża się.

Hashimoto. Co to takiego?

Choroba Hashimoto (inaczej przewlekłe autoimmunologiczne zapalenie tarczycy), to jedna z chorób autoimmunologicznych, których istotą jest nadaktywność układu odpornościowego. Z niewiadomych przyczyn zaczyna on produkować przeciwciała niszczące organizm. W różnych chorobach autoimmunologicznych organizm niszczy różne organy, np. w reumatoidalnym zapaleniu stawów – stawy, w łuszczycy – skórę, a w przypadku hashimoto – komórki tarczycy. Najpierw pojawia się przewlekły stan zapalny, który stopniowo prowadzi do włóknienia tkanek tarczycy, a w konsekwencji produkuje ona coraz mniej hormonów.

W zdecydowanej większości przypadków choroba Hashimoto prowadzi do niedoczynności tarczycy, ale zdarzają się także przypadki, że skutkiem procesu zapalnego jest jej nadczynność.

O dokładne wytłumaczenie, na czym polega specyfika tej choroby, jak ją rozpoznać i kiedy się przebadać w tym kierunku, poprosiłam prof. Beatę Kos-Kudłę. Jest ona specjalistką chorób wewnętrznych, endokrynologii i medycyny nuklearnej. Kieruje Kliniką Endokrynologii i Nowotworów Neuroendokrynnych oraz Katedrą Patofizjologii Endokrynologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. Pani profesor ma ogromną wiedzę i doświadczenie, ale przede wszystkim widzi pacjenta jako całość. Jest cierpliwa i empatyczna, co w przypadku pacjentów z chorobami przewlekłymi ma naprawdę ogromne znaczenie. Uważa, że w diagnozowaniu i leczeniu choroby Hashimoto najważniejsze są objawy i samopoczucie chorego, a nie wyniki jego badań. Bo cóż z tego, że wyniki badań są lepsze, skoro pacjent ciągle czuje się źle?

Zarówno moje wcześniejsze doświadczenia w kontaktach z lekarzami, jak i wielu innych kobiet, z którymi o tym rozmawiałam, są w tej kwestii naprawdę różne. Przede wszystkim nie wszyscy lekarze uważają hashimoto za chorobę (!), choć nie komunikują tego otwarcie. Wychodzą z założenia, że dopóki nie ma potwierdzonej badaniami krwi niedoczynności, niepotrzebne jest leczenie.

Mówią: proszę przyjść za rok, pół roku, albo gdy samopoczucie się pogorszy, i zostawiają pacjenta z jego dolegliwościami. Byłam w takiej sytuacji i czułam się z tym naprawdę fatalnie. Jakbym wymyśliła sobie te wszystkie objawy! Zero zaangażowania, wsparcia, empatii. Rozumiem, że lekarz nie zawsze może zaoferować pacjentowi konkretne leczenie, ale czy jego rola ogranicza się tylko do wypisania recepty? Jako pacjenci mamy prawo oczekiwać rzeczowej i jasnej informacji, rady oraz wsparcia.

Dlaczego nikt wcześniej nie powiedział mi, że mogę sobie pomóc, modyfikując dietę? Rozumiem, że lekarz nie musi się szczegółowo orientować w tym, co konkretnie powinnam zmienić w diecie, ile czego jeść, ale gdyby wspomniał, że powinnam pójść do dietetyka, zrobiłabym to znacznie wcześniej. A tak wyszłam z gabinetu z niczym. Przeświadczona, że z moim kiepskim samopoczuciem nie da się nic zrobić i że mam czekać, aż wyniki się pogorszą, dopiero wtedy będę leczona. Jeśli traficie na lekarza, który lekceważy wasze złe samopoczucie i nie próbuje pomóc, czym prędzej poszukajcie innego.

Kasia Dziurska

Fot. Materiały prasowe


Artykuł powstał we współpracy z Książki Burda