Kiedy wprowadzaliśmy się do naszego mieszkania, nie planowaliśmy dzieci. Nie zamierzaliśmy jednak żyć tylko we dwójkę. Niecały miesiąc po uwiciu gniazda, podjęliśmy decyzję o adopcji czworonoga. Wprawdzie zawsze marzył mi się shar pei, którego chciałam nazwać „Zmarszczka”, jednak informacja o działającym w mieście azylu dla zwierząt sprawiła, że przygarnęliśmy Ćwiartkę – sfilcowanego husky. Mieści się pod stołem na stojąco, miała jakieś 4-5 lat, była ułożona, grzeczna i miała niezwykle smutne oczy. Od razu stwierdziłam, że chcę dać jej dom. Kiedy następnego dnia zobaczył ją mój mąż, nie kwestionował mojego wyboru. Po prostu otworzył tylne drzwi samochodu i tak oto z duetu zrobił się tłum, który później już się tylko powiększał.
Do momentu pojawienia się dzieci, ceniłam sobie obecność psa najbardziej wtedy, gdy mąż wyjeżdżał na dłużej. Miałam powód, żeby wyjść z domu. Musiałam zorganizować jedzenie, miałam się do kogo odezwać i z kim się pobawić. Dziś widzę, jak starszy syn coraz chętniej zaczepia Ćwiartkę, zanosi jej smakołyki, idzie się przytulić, albo specjalnie wygania ją, gdy widzi, że ta zainteresowała się młodszym. Śmieje się, gdy mąż wygłupia się z psem, oczy się obserwować, kiedy zwierzę jest smutne, chore.
Po narodzinach syna, były obawy, że jest uczulony na kurz, a Ćwiartka dwa razy w roku gubi sierść przez nawet dwa miesiące (łącznie 4 miesiące w roku). Wygląda to tak, że wieczorem odkurzamy, a rano na podłodze jest ściółka. Nawet nie braliśmy pod uwagę, aby oddać psa. Ograniczyliśmy kontakt syna z Ćwiartką, częściej wychodziliśmy na dwór. Okazało się, że to nie jest żadna alergia. Wszystkie objawy minęły. Marek po prostu miał chwilowy problem z odpornością.
Nie wyobrażam sobie dziś domu bez tego charakterystycznego tupania pazurami po panelach, bez zaczepiania gości. W końcu to pies wyprowadza nas na spacer. Oczywiście są dni, kiedy Ćwiartka nas denerwuje, zwłaszcza jak coś zniszczy, zje, nabałagani, ale gdy tylko zachoruje, rzucam wszystko i biegnę do weterynarza czym prędzej. Pies jest członkiem naszej rodziny, pełnoprawnym. Śpi obok naszego łóżka, bawi się z dziećmi, przychodzi się przywitać, gdy wracamy do domu, jest smutna, gdy zostawiamy ją, wyjeżdżając gdzieś na weekend i ogon jej prawie odpada z radości, gdy ją odbieramy od mojej mamy.
W domu, w którym się wychowałam, zawsze były zwierzęta. Niezliczona ilość psów, koty, rybki, świnki morskie, białe myszy, gołębie, króliki. Dziadek miał kury i świnie, wujek kaczki. Co chwilę coś z bratem znosiliśmy. Rodzice rzadko protestowali. Tłumaczyli tylko, że żywe stworzenia trzeba przynajmniej regularnie poić i karmić. Niektóre stworzonka umierały, bo były chore, inne przez naszą głupotę, jeszcze inne uciekły niepilnowane i słuch po nich zaginął. Był płacz, był żal i smutek. W ten sposób uczyliśmy się odpowiedzialności, empatii i miłości do zwierząt. Wiedzieliśmy, że nasze zwierzęta to nasze obowiązki. Im byliśmy starsi, tym mniej nowych domowników się pojawiało. Szybko do nas dotarło, że mama nas nie wypuści z domu, gdy świnki morskie mają brudno, a przez szybę akwarium nie widać rybek. Zaczęliśmy kalkulować, czy warto angażować się w opiekę nad kolejnym zwierzęciem. W końcu zostały tylko psy i koty.
Dziś mamy z bratem swoje rodziny. Ja mam psa, miałam rybki (wkrótce znów się pojawią – tak czuję w kościach), mój brat ma psa, co chwilę innego kota, hoduje też drób (jak kabaretowy Pan Józek z Chociul), króliki. Nasze dzieci na co dzień obcują ze zwierzętami. Wiedzą, że nie wolno im robić krzywdy, wiedzą, kiedy pies może ugryźć i dlaczego, wiedzą, że w miskach i poidłach musi być woda. Dla nich jest to naturalne. Dla nas też było.
Nie wyobrażam sobie domu bez żadnego żywego stworzenia. Obserwując życie zwierząt, nauczyłam się, że wszystko, co się urodzi, musi w końcu umrzeć i że nie da się tego zmienić. Czekam już na okres, kiedy moi synowie zaczną znosić do domu różne żyjątka i po cichu liczę na to, że przytargają jakąś papugę lub kanarka, bo najpierw mama, a potem mąż nigdy nie pozwolili mi kupić żadnego ptaka.
Zajrzyj na mój profil na Facebooku i zostaw ślad po sobie. Jeśli się ze mną nie zgadzasz też 😉