Nie napiszę do ciebie „najdroższy”, ani „jedyny”, choć wiem, że tego byś teraz chciał. To prawda, na początku po prostu przesłoniłeś mi cały świat. Przestałam widzieć innych wokół, liczyłeś się tylko ty, twoje potrzeby, twoje odczucia, twoje sprawy, twoje smutki, twoje radości. No, oczywiście – taka jest miłość – myślałam. To naturalne, że chcę dać ci wszystko, że biegnę do ciebie, że jesteś każdą myślą. To naturalne, że i ty chcesz być tym jedynym, najważniejszym. I tak jakoś ,. Do dziś nie wiem jak to się stało.
Długo zajęło mi, zanim zrozumiałam, że ty po prostu musisz być zawsze „numerem jeden”. Że to wcale nie chodziło o mnie, ale o ten stan bezkrytycznego uwielbienia, to ciepło, które ci stwarzałam, żebyś mógł się w nim ogrzewać i upewniać o swojej wyjątkowości. I jeszcze, żeby wszystko było dla ciebie, bo mi miało przecież wystarczyć to, że jesteś, że mówisz, że kochasz i jestem tylko twoja. Że mamy wspólne wieczory i poranki, kota, dwa identyczne kubki, w których pijemy tak samo osłodzone latte. Tylko ty i nikt poza tobą. Zabrałeś mi wszystkie najbliższe osoby, wiesz? Nie, właściwie to nie jest prawda. Sama z nich zrezygnowałam. Dla ciebie.
Etap pierwszy – eliminacja: Albo ona albo ty
Wstydzę się. Nie szkodzi, że ona mi wybaczyła, nie przestanę się wstydzić. Byłam zrozpaczona kiedy kazałeś mi wybierać: moja przyjaciółka, albo ty. Jasne, musiałeś pokazać, kto tu rządzi, czyj to teren. Nie spodobała ci się, bo rozgryzła cię od razu. Przejrzała cię i stała się zagrożeniem, próbując otworzyć mi oczy. – Nie widzisz, że on kocha tylko siebie? To kompletny maminsynek, dupek wychowany w poczuciu, że wszystko mu się należy, że wszystko jest dla niego. Broniłam cię, przekonywałam ją, że przecież tak o mnie dbasz. A ciebie, że ona jest dla mnie ważna. To był błąd. No i jeszcze, tyle mnie z nią łączyło – całe licealne i studenckie lata. Wiedziała o mnie wszystko, znała mojego pierwszego chłopaka, była obok, gdy odchodziła moja mama. Niebezpiecznie bliska. A ty nie znosisz konkurencji.
– Ona nie ma wstępu do naszego domu – oznajmiłeś mi, kiedy zamieszkaliśmy razem. Na początku spotykałam się z nią w kawiarni, po pracy, zanim wróciłeś do domu. Wymyślałam preteksty, dla których nie możemy wyjść gdzieś wszyscy razem. Wstydziłam się twojego zachowania, ale nie umiałam tego przerwać, powiedzieć: „STOP”. A potem po prostu przestałam odbierać od niej telefony, czytać SMS-y. Miałeś mnie tylko dla siebie
Etap drugi – separacja: Albo on albo ty
Kiedy mój tata złamał rękę, chciałam z nim na chwilę zamieszkać. Odkąd cię poznałam, oddalałam się od niego. Denerwowało cię, jeśli za długo rozmawiałam z nim przez telefon, więc dzwoniłam z pracy. Albo wcale. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Wiedziałeś, że on mnie potrzebuje, ale postawiłeś ultimatum: jeśli się do niego przeniosę, z nami koniec. Uległam po raz drugi. Nie mogłeś znieść tego, że „oddaje komuś czas należny tobie”. – Teraz jesteś ze mną – mówiłeś – bierzemy ślub, to wobec mnie masz obowiązki. Twój tata sobie poradzi. A potem jechałeś do niego ze mną i ściskałeś jego dłoń. Jak gdyby nigdy nic.
Nie umiałeś dzielić się miłością, troską. Nie rozumiałeś różnicy między tymi dwiema miłościami. Nie pozwalałeś się oddalić, ani na chwilę. Argument, że to mój ojciec, że jestem mu potrzebna zbijałeś zawsze w ten sam sposób: To ja cię potrzebuję, mam teraz trudny okres w pracy. To mną powinnaś się zająć.
Więc znowu wymykałam się po kryjomu, ale to przekładało się na jakość moich spotkań z tatą. Zamiast skupić się na nim, myślami byłam w domu, planowałam co powiem, gdy zapytasz o mojego ojca. Wyczuwał to, ale odczytał po swojemu: na pewno męczy mnie zajmowanie się starym, chorym człowiekiem. Dlaczego nie umiałam po prostu powiedzieć ci „dość”?
Etap trzeci – osaczanie: Albo ja albo ty
Wzięliśmy ślub. – W małżeństwie obowiązują zasady – mówiłeś mi. – Dla żony najważniejszy jest mąż. A twoja mama powtarzała: jak to wspaniale, że mój syn znalazł kogoś kto się nim tak wspaniale opiekuje.
Ona nigdy nie zrozumie.
Byłam pewna, że w małżeństwie jest właśnie tak, ja mówisz. Kolacje, niespodzianki, wypady za miasto miały chyba uśpić moją czujność. Byłam w siódmym niebie, kiedy i ty „coś” mi zacząłeś dawać od siebie. Ale przecież sama cię rozpieszczałam. Sama utrzymywałam ten stan naszej relacji. – Masz natychmiast rzucić to co robisz i zająć się tym – zdarzało ci się mówić do mnie przez telefon. „Zdarzało się” zdecydowanie zbyt często. „W tej chwili znajdź mi koszulę w kratę”. „ Nie pisz już raportu dla koleżanki z pracy, chcę teraz obejrzeć z tobą nasz serial”. „ Musisz w tym momencie usiąść ze mną do kolacji” „Acha, jak to teraz ci trudno to sprawdzić? To ja nie mogę na ciebie w ogóle liczyć!”.
I ja, taka feministka, świadoma swoich praw i udostępniająca na swoim profilu artykuły o toksycznych związkach – rzucałam wszystko i szukałam tej koszuli i kuliłam się w sobie, że jej nie ma. Miałeś to, o czym marzyłeś: byłeś numerem jeden. I jeszcze te telefony od twoich rodziców: Jak on się czuje? Co mu dziś ugotowałaś? O, naprawdę, sam zrobił kolację? Szczęściara… Acha, jak to teraz ci trudno? To ja nie mogę na ciebie w ogóle liczyć!
Etap czwarty: dziecko
To mogłoby tak trwać i trwać, byłbyś szczęśliwy. Ale urodziła się nasza córka. Pozornie twoja duma i oczko w głowie. Ale tylko „na pokaz”. To ona mnie ocaliła. Nigdy nie zapomnę, kiedy krzyczałeś nad płaczącym niemowlęciem, że ty musisz się wyspać przed pójściem do pracy, jak zamykałeś mi drzwi, żebym nie mogła jej uspokoić, jak nosiłam ją nocami zamiast położyć się obok ciebie. Jak ja mogłam ci to zrobić i obdarować kogoś taką bezwarunkową miłością?
Nie zapomnę też, kiedy pierwszy raz powiedziałam: nie.
Wpadłeś w szał. Nie jesteś przyzwyczajony do tego, żeby być na „drugim miejscu”. Dziecko? Dziecko nie może być „ważniejsze”. Więc nazwałeś mnie najgorszą żoną, byle kim. Straszyłeś, że zostanę sama, bo córka w końcu dorośnie, odejdzie, a nas – naszego związku – już nie będzie. Dobrze – odpowiedziałam ci. Tak będzie dla mnie lepiej. Nie poradziłeś sobie z moją odmową. Wyszedłeś. Zdążyłam spakować kilka rzeczy, zabrać małą i odejść.
Nie umiesz dzielić się miłością, nie umiesz kochać. Potrzebujesz terapii, by stworzyć związek. Siedem długich lat zajęło mi przekonywanie siebie i odkrywanie, że wszystko jest inaczej niż mi mówiłeś. Że to nie jest miłość. Dlaczego tak długo? Nie wiem.
Zmieniłam się. Nie jestem już tak niepewna siebie, tak spragniona uwagi, nie szukam miłości. Z resztą, ciągle jeszcze Cię kocham, to pewnie chwilę potrwa, zanim przestanę. Może nawet dłuższą. Ale rozumiem, że nie umiem żyć tak, jak ty- obecnie – tego byś chciał. Że ani chwili dłużej nie wytrzymam już w tym chorym układzie. I że prawdopodobnie będę teraz twoim największym wrogiem. Odbudowuję stare przyjaźnie, dużo rozmawiam z ojcem. Jestem spokojna.
I jeśli dziś słyszę, że miłość wymaga poświęceń, to jedno przychodzi mi do głowy: żadna miłość nie jest warta poświęcenia samej siebie, ani relacji z bliskimi.