Mój płód nie był zagrożony. Usunęłam ciążę, ponieważ nie nie mogłam w tamtym momencie urodzić dziecka. Przeżyłam moje prywatne piekło, aborcja zawsze jest w mniejszym lub większym stopniu dramatem. Chodzi tylko o to, że ten dramat to sprawa osobista. Najbardziej osobista, jak tylko możesz sobie wyobrazić. Więc nie waż się oceniać, pouczać, moralizować. Nie waż się skazywać kobiet na brak wyboru. Nie mów mi o wartościach, bo wiem o nich więcej niż ty. Jestem matką.
Tak, miałam wątpliwości, tak – byłam rozdarta. Tysiące, miliony myśli rozbijały mi się w głowie, aż do ostatniego momentu. Zamawiając tabletkę płakałam. Myślałam sobie: a co, jeśli już nigdy nie zajdę w ciążę? Co, jeśli za moment będzie już za późno? Co jeśli to moja ostatnia szansę? Ale o monecie, w którym moje dziecko się urodzi chcę decydować z moim partnerem.
Moja ciąża nie była przypadkowa, to znaczy nie zdarzyła się na skutek kontaktu z przypadkowym partnerem. Zdarzyła się w związku długoletnim, a ja mam już dwójkę dzieci. Tym razem zawiodła antykoncepcja, tak się zdarza. Test robiłam kilkakrotnie bo wydawało mi się, że ta ciąża jest niemożliwa, że to jakiś błąd. Ale to nie był błąd, to było… życie.
Mój partner powiedział mi od razu: przepraszam, ale nie – nie jestem gotowy na to dziecko. I ja wiedziałam, że nie jestem gotowa, że to nie jest dobry moment. Pomijając naszą osobiste rozterki (zmiana pracy, miejsca zamieszkania, rodzinne problemy, trudna sytuacja materialna), trzeba jasno sobie powiedzieć, że sytuacja w kraju jest niestabilna, a dostęp do opieki zdrowotnej mocno ograniczony. Jak w takiej chwili brać odpowiedzialność za nowego członka rodziny?
Decyzji nie podejmowałam w komfortowych warunkach. Od samego początku towarzyszył mi ogromny stres i lęk, a mimo wsparcia i obecności partnera – samotność. Bo z aborcją kobieta zawsze jest sama. To ona ponosi wszystkie najcięższe konsekwencje nielegalnego przerwania ciąży: ryzyko nieudanego zabiegu, strach przed tym, że ktoś się dowie, piekielnie trudne emocje związane z tak silną ingerencją w swoje ciało. I poczucie, że to nie powinno tak wyglądać, że nie powinna się tak czuć: zaszczuta, przerażona. A po wszystkim przyszła bezsenność. Po bezsenności koszmary senne. Dopiero po kilku tygodniach – spokój i poczucie, że podjęłam dobrą decyzję.
Ja swoją aborcję przeżyłam w taki właście, szczególnie mocny sposób. Ból fizyczny to jedno, obciążenie psychiczne – drugie. Wyobrażam sobie, co musi czuć kobieta, dla której nawet ta nielegalna aborcja jest z jakiegoś powodu niedostępna, a ona dobrze wie, że dziecka nie może urodzić. I w tym momencie nie jest dla mnie istotne (choć oczywiście jestem w stanie zrozumieć tych, którzy z powodu osobistych przekonań odrzucają aborcję na życzenie do 12 tygodnia ciąży). jaki powód nią kieruje. Szczególnie dramatyczna jest sytuacja tych kobiet, które wiedzą, że noszą w sobie płód obarczony wadami genetycznymi, wadami letalnymi, oraz tymi, które egzystują w dramatycznych warunkach bytowych, ledwo wiążąc koniec z końcem. Matki, kobiety – heroski, o których zapomina się wtedy, gdy pomocy potrzebują i wykorzystuje się je wtedy, gdy jest to politycznie wygodne.
Łączy nas jedno: uczucie ulgi, gdy okazało się, że zabieg się udał i że jesteśmy zdrowe. Bo usuwanie ciąży wykonywane w strachu, w poczuciu winy, w atmosferze przestępstwa, gdy ono wcale przestępstwem nie jest, boli podwójnie, potrójnie, poczwórnie. Dlatego zostawcie te trudne decyzje kobietom. To NIE JEST wasza sprawa.
Miałam aborcję, nie jestem morderczynią, egoistką, potworem. Jestem osobą odpowiedzialną, rozsądną i dobrą. Dbam o moje dzieci, o moją rodzinę, o naszą przyszłość. Marzę o trzecim dziecku. Mam nadzieję, że urodzę je wtedy, kiedy będzie na to odpowiedni moment, bo chcę zapewnić jemu i pozostałym członkom naszej rodziny godne, bezpieczne życie.