Może zaczęło się łagodnie. Palce przestały spadać z taką łatwością na klawiaturę, usta nie umiały wyszeptać tego, co krzyczała głowa. Jeszcze nie wiedziałaś dobrze, co to oznacza: to wieczne zmęczenie, ten smutny lęk, ta niechęć i niepokój. Szłaś dalej, trochę na siłę, myśląc, że przecież jakoś to będzie. Że każdy ma swoje problemy. Tymczasem życie uwierało cię coraz bardziej, coraz mocniej dając ci do zrozumienia, że już dość.
Nie mogłaś zareagować od razu.Twoje poczucie odpowiedzialności mówiło: ciągnij to dalej, nie możesz teraz wszystkiego zostawić. Jak oni sobie bez ciebie poradzą? Czy to w porządku tak po prostu powiedzieć: stop? Czy to nie egoizm myśleć o sobie, o swoim poczuciu bezpieczeństwa, o swoim komforcie? Znów wziął górę ten brak poczucia wartości i lęk, przed osądem. Ty nie możesz zawieść. Więc ciągniesz to dalej.
Aż przychodzi on, kryzys. Uderza z całą mocą w twoje życie. Rozkłada cię na łopatki, zabiera energię, wyciera gumką dobre myśli z twojej głowy. Dusisz się.
Pierwszy dzień, a może miesiąc, a może rok. Nie chcesz wstać, łzy leją się po twojej twarzy. Tak bardzo nie chcesz tu być. Marzysz o tym, by zniknąć, nie obudzić się. Albo by ktoś w cudowny sposób usunął twoje problemy. Znalazł magiczne rozwiązanie. Jesteś tak bardzo nieszczęśliwa, cierpisz tak mocno.
Drugi dzień, a może miesiąc, a może rok. Czujesz, że to już trwa za długo. Że cię niszczy od środka, że za chwilę stanie się coś niedobrego. Zaczynasz prosić o pomoc.
Trzeci dzień, a może miesiąc, wierzę, że już nie rok. To ten moment, w którym jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, robi się cieplej, wychodzi słońce. Wystawiasz ku niemu twarz i opatulasz się jego ciepłem. I w tym jednym momencie, wszystko zaczyna się układać. Nic nie było nigdy łatwiejsze ani bardziej oczywiste. Podejmujesz działanie: walczysz o siebie i wygrywasz, wykonujesz ten jeden telefon, który wszystko zmienia, pakujesz walizkę, zamykasz jakiś rozdział.
No i odeszłaś, zostawiłaś coś za sobą. Po to, żeby móc myśleć o sobie, zaopiekować się sobą albo realizować swoje plany i marzenia. I świat nie runął w posadach. Świat sobie dobrze bez ciebie poradził. Znalazł dla siebie rozwiązanie. Znów mu się udało.
A kryzys minął. Zostawił cię mądrzejszą, pewniejszą siebie, silniejszą. Dał ci wszystko to, czego potrzebowałaś. Za moment masz urodziny, okrągłe. Zrobiłaś sobie wspaniały prezent: objęłaś się mocno, z czułością i miłością. Zrobiłaś coś dla siebie. W końcu.
Nieważne, czego dotyczy twój kryzys. Może związku, w którym już dawno nie powinnaś być, może innej toksycznej relacji. Może pracy, która już nie jest tym miejscem, do którego biegłaś z radością i ciekawością. Może choroby, która zabrała ci zdrowie i sprawność. Może schematów, które zamykały cię jak ciasna klatka. Może czyjegoś odejścia. Najtrudniejsze masz już za sobą: krok, decyzję, działanie, które sprawia, że odzyskujesz kontrolę nad swoim życiem.
Jeśli uda ci się z kryzysu wyjść, zrozumiesz: koniec tak naprawdę jest zawsze początkiem. Pętelki twojego życia: doświadczenia, ludzie, emocje, kryzysy i zwycięstwa; zahaczają jedna o drugą, tak by stworzyć całość. Skutek i przyczyna są wpisane w twoje życie. Teraz jesteś wolna.