Go to content

Koncertowo spartolić życie potrafimy tylko my sami. A przecież nie o to w tym wszystkim chodzi

Fot. iStock/AleksandarGeorgiev

Pewnie nie raz słyszeliście od siebie samych, że coś lub ktoś mąci wam w życiu. Że wszystkim nieszczęściom i niepowodzeniom winny jest tajemniczy ktoś. Przez niego wszystko nam się wali, nic nie układa, a od rana do ciemnej nocy toczy nas wstrętna depresja. I snujemy się z kąta w kąt tracąc resztki nadziei na jakąkolwiek dalszą perspektywę, bo za naszym horyzontem tylko ciemność. Tymczasem prawda jest gorzka i każdy powinien ją poznać. Każdy, kto ma ochotę codziennie oglądać przed lustrem szczęśliwego człowieka.  Dlatego wbijcie sobie koniecznie do głowy jak najszybciej, że żaden „ktosiek” nie istnieje. Bo koncertowo spartolić życie potrafimy tylko my sami. A uświadomienie sobie z jaką łatwizną to robimy, jest jedyną szansą na to, żeby z radością witać każdy nowy dzień. Jak to możliwe? Już wyjaśniam. 

Nałogi

Pewnie, po co się pytać o radę, poprosić o pomoc, poszukać rozwiązań. Lepiej na starcie obalić teorię, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Najlepiej od razu dużą butelką wina albo paczką fajek. A może nawet białą ścieżką, do wątpliwego raju.  Nakarmić się złudną ulgą i przegonić problemy… aż do dnia kolejnego, gdy nagle z przerażeniem odkrywamy, że wcale nie jest lepiej. Za to gorzej owszem, bo oto właśnie spóźniliśmy się do pracy przez nasz cudowny „procentowy  lek”, szef nas zrównał z ziemią na wejściu, a głowa błaga o to, żeby ją odciąć.

Tymczasem mniej inwazyjne, a już na pewno zdrowsze i bezpieczniejsze metody na skuteczne, przegonienie kolejnych stresów i zmartwień, są na wyciągnięcie ręki. Można na przykład, rozłożyć się na wygodnej kozetce i, wylać z siebie zaległą żółć. Uzyskać fachową poradę, wskazówkę, w którą iść stronę, żeby znowu nie zabłądzić. I usłyszeć, że to co wydawało się takie straszne, wcale takie nie jest. A jeśli nawet, to jest milion różnych i dobrych rozwiązań. Albo zwyczajnie zadzwonić do kogoś życzliwego lub pobiegać, popływać albo wszystko przetańczyć. Popatrzeć w niebo i uwierzyć, że czasem wystarczy się dobrze rozejrzeć. Bo wyjście nawet z najgorszej sytuacji, jest tuż obok.

Naiwność

Czasy mamy co najmniej dziwne, bo za lajka na fejsie jesteśmy w stanie sprzedać duszę samemu diabłu. Jakby nagle ktoś odebrał nam możliwość trzeźwego myślenia. Ufamy ślepo, każdemu i bez sensu. Żeby się tylko nikomu nie narazić, żeby tylko nas ktoś nie usunął z grona znajomych. I nieważne, że kompletnie się nie zgadzamy na czyjeś zachowania, że z kilometra czujemy naciąganą sympatię, że połowie naszych znajomych brakuje odwagi do bycia szczerym, jakby za prawdę palono na stosie. I kisimy się w toksycznych przyjaźniach, które nas niszczą. Pozwalamy się poniżać ludziom, dla których znaczymy kompletne nic. W imię czego? Bo samotność? Przecież najgorsza jest właśnie ta, w tłumie obcych nam ludzi. Tych, których na siłę nazywamy znajomymi, a o których bardzo często guzik wiemy. I w zasadzie nigdy nie możemy na nich liczyć. I po co, skoro oni i tak niczego nie wnoszą do naszego życia.

Za to bardzo chętnie się z niego wynoszą, bez pytania i bezczelnie. I znikają, jak już się nachapią albo dostaną to, po co pojawili się od samego początku. Ufaj, ale ostrożnie i rozsądnie. Bo ludzie, których potrzebujesz po prostu są nie oczekując niczego w zamian. Pamiętają o tobie zawsze, bez względu na to, czy właśnie jesteś na szczycie czy pod wozem. Dajemy się naciągać na fałszywe uśmieszki i serduszka w komentarzach. I nie słyszymy, jak tuż za naszymi plecami rozlega się szyderczy śmiech oszustów. Za to często i niestety zazwyczaj już za późno, odkrywamy, że w oddali widzimy sylwetkę. To znikająca postać kolejnej wartościowej osoby, która nawet nie została zauważona. Bo zniknęła w gronie 5 tysięcy znajomych, z których nie znasz nawet połowy.

Miłość na siłę

Bo babcia Stasia znowu całkiem nie złośliwie  przypomni, że wszystkie już się wydały za mąż, tylko nie ty. I zaczynasz w panice szukać kogokolwiek, żeby tylko zmienić status na „zajęta”. I tłumaczysz to wszystkim i sobie strachem, że lata lecą, że nie ma na co czekać. Jakby miłość przychodziła tylko do 25-tego roku życia, a potem montowała w sercu ogromne, metalowe drzwi. Bez klamki.

Albo wiążemy się z byle kretynem, bo blado wypadamy na tle swoich koleżanek, które już dawno noszą obrączkę i cudze nazwiska. I w czterech ścianach naciąganego, rodzinnego gniazdka fruwamy aż pod sufit, wmawiając sobie z całych sił, że sine oko się może zdarzyć. Nie ma co robić tragedii, w końcu uczucia bywają burzliwe. Szkoda tylko, że nie mają niczego wspólnego ze spełnieniem.

Najważniejsze przecież, że już nie gadają o tobie, że pewnie będziesz starą panną.  Jakby przez wszystkie lata naszego żywota można było zakochać się tylko raz. Jakby zabronione było czekać i próbować.  Tymczasem serce lubi zgłupieć w najmniej oczekiwanym momencie nie pytając nikogo o zdanie i nie  zaglądając w metrykę. A skoro nie jest ci źle samej, nie bardzo jeszcze też wiesz, jakby ten jedyny miał wyglądać i kim być, wystarczy odpuścić i robić swoje. To co najbardziej oczekiwane, i tak nas w końcu znajdzie. A babcię Stasie uspokój i zapytaj, dlaczego siedzi tak daleko od dziadka Franka. Bo trzeba było się wydać nie dla siebie tylko dla innych? Kiepski pomysł na resztę życia. A chyba nie o to ci w nim chodzi.

Ważne, że w ogóle jest jakaś praca

Wstajesz przed świtem i nie otwierając oczu, myjesz zęby. Starasz się oddalać myśl, że za chwilę na 8 godzin znikniesz w miejscu, którego szczerze nienawidzisz. Gdzie nikt cię nie zauważa, nie docenia i na dodatek nie płaci. Najłatwiej powiedzieć, że jest bezrobocie i trzeba brać, co dają. Owszem, ale jeśli już to tylko po to, żeby przetrwać i na spokojnie znaleźć coś, co zawsze chcieliśmy robić.

Zainwestować w edukację, ruszyć tyłek, starać się i nie przestawać wierzyć. Bo to prawda co mówią, gdy robisz to co czujesz, z czym się utożsamiasz, to w zasadzie, nie pracujesz. I warto zacisnąć pasa, nie poddawać się na starcie, dążyć skrupulatnie do spełnienia marzeń, o pracy idealnej. Można, da się, jeśli tylko z całych sił się tego chce. I przychodzi dzień, w którym w końcu dzwoni upragniony telefon i przestajesz się bać, otworzyć oczu. Bo jak na skrzydłach lecisz do miejsc i ludzi, których uwielbiasz i gdzie możesz się realizować. Gdzie pod koniec miesiąca z bananem na twarzy, logujesz się na konto bankowe, a na poczcie mailowej czeka na ciebie list od szefa. I dowiadujesz się, że ten miesiąc był twój, że podwyżka się kroi, a awans puka do drzwi. Spróbuj, nic nie tracisz. Za to wiele możesz zyskać. Musisz tylko zapomnieć o istnieniu pojęć : nie uda się, ja się nie nadaję, są lepsi, nie warto. Dla siebie, warto wszystko.

Opinia publiczna i rodzinna loża szyderców

Zupełnie, jakby stryjeczna ciotka od strony wujka Franka, której nigdy na oczy nie widziałeś, była wyrocznią. Tą, która wie najlepiej, pozjadała wszelkie rozumy a w ogóle, to przeżyje wszystko za ciebie. I jeszcze pewnie, sto razy lepiej. Może więc lepiej od razu, położyć się do trumny i nikomu tyłka nie zawracać.  Pani Lodzia spod piątki, która chyba nigdy nie sypia, bo ciągle monitoruje osiedle, też nie może mieć nic do powiedzenia. Jeśli pozwolisz innym mieszać we własnych garach, zapomnij o samodzielności, o własnym zdaniu, o życiu po swojemu. Nie daj się wciągnąć w lawinę porad, które nigdy cię nie uszczęśliwią. Bo najczęściej, nijak się mają do twojej, wizji na resztę życia.   To, że komuś pasuje siedzieć do usranej śmierci w jednym miejscu, nie oznacza przecież, że wszyscy mają zakaz podróżowania w celu, szukania swojego miejsca na ziemi. Rady są po to, żeby ich wysłuchać, ale nikt nie ma prawa żądać, żebyś je stosował. To ty masz wiedzieć czego chcesz, z czym ci dobrze, co cię motywuje i z czym wiążesz plany. Na swoją własną przyszłość. Nie tę, którą krytycznie ocenią sąsiedzi, bo przecież to nie ich wybory. Ty nie komentujesz tego, jaką drogę sobie obrali. Więc dlaczego pozwalasz, żeby oni to robili. A jeśli nie zrozumieją, skreślą cię, to nawet lepiej. Im mniej toksycznych istnień w twoim świecie, tym twój oddech będzie lżejszy. A każdy nowy dzień, oczekiwany z niecierpliwością. Przecież głównie o to ci chodzi. Żeby w każdym momencie, chciało ci się żyć. I koniecznie, po swojemu i według swoich planów.

To jest takie proste, że aż banalne. Wszystko zależy od ciebie, zawsze tak było, jest i będzie. Bo jesteś tym, czego pragniesz. I co z tego, że czasem wszystko się wali. Nawet jeśli, to zawsze możesz to odbudować często tworząc coś o wiele lepszego. Na fundamencie złożonym z twoich marzeń i pragnień. Z ciebie samego, bo nie ma stworzenia silniejszego od człowieka. I nie zapominaj być czasem egoistą. Myślenie o sobie jest bardzo wskazane. I pamiętaj, że jeśli nauczysz się mądrze kochać samego siebie, rozkochasz tym samym cały świat. I będziesz mógł zasypiać z uśmiechem i radosnym, niecierpliwym oczekiwaniem na kolejny dzień. Żyj po swojemu, słuchaj głosu swojego sumienia, szanuj to, co dostałeś. I pragnij z całych sił. To jedyna rozsądna recepta na upragnione przez wszystkich szczęście.