Jeśli kochasz, traktujesz kogoś fair. Spontanicznie, naturalnie. Po prostu. Jeśli kochasz, szanujesz. Nie patrzysz na ukochaną osobę przez pryzmat jej ciała – towaru, którym możesz „przyszpanować” wśród znajomych. Nie wymagasz od partnerki, żeby była twoim „odbiciem”, by rezygnowała z siebie dla twojego ego, byś mógł poczuć się lepiej. To takie proste, więc dlaczego tak trudno to zrozumieć? Kobieta nie jest dodatkiem do mężczyzny, ona jest osobą wchodząca w związek z nim na takich samych zasadach.
Jest sezon urlopowy, jeden z posłów (imię, nazwisko i przynależność partyjna nie są tu istotne) chwali się na Twitterze wysokimi temperaturami i … swoją narzeczoną. Ściślej mówiąc, jej atrakcyjnym ciałem w kostiumie kąpielowym. Robi to w sposób obrzydliwy i nieudolny. Pod zdjęciem kobiety w bikini podpis, którym pan poseł rozwiewa wątpliwości czytających (co do wieku narzeczonej oraz tego czyja ona jest): „Moja Aga ’72 w formie”. Zagotowało się we mnie. Czy można być bardziej bezmyślnym?
Pani Adze gratuluję i formy i wakacji, ale narzeczonego to już nie. Nie wiem, jakie stosunki panują w domu pana posła, co mu wolno, a co nie. Ale chwalenie się ciałem żony czy partnerki jak, za przeproszeniem, robi się to podczas prezentacji krowy na wystawie zwierząt hodowlanych, to dla niej żadna chluba, a raczej żenada i wstyd. Po pierwsze, pan poseł zasugerował, że jego ukochana jest co prawda stara, ale się „dobrze trzyma”. Trochę jakby mówił o swoim dziesięcioletnim samochodzie – „swoje przejechał, ale jeszcze nie rdzewieje”. Po drugie, potraktował ją przedmiotowo. Niezależnie od tego czy zdjęcie zostało zamieszczone za zgodą partnerki, czy to zwykła samowolka, wyszło na to, że pani Aga jest dla pana posła jedynie atrakcyjnym trofeum, które można z dumą (jeszcze!) pokazać kolegom. Co napisze o niej za kilka lat? A może wymieni ją na „nowszy model?”.
Kilka dni temu kolejny „kwiatek”. Znany metafizyk coachingu chwali się na Facebooku swoją żoną. Że jest taka piękna, że mężczyźni zaczepiają ją na ulicy (zawsze mi się wydawało, że takie zaczepki są raczej dla kobiety mało przyjemnym przeżyciem), ale to nie szkodzi, bo ona co wieczór wybiera jego. Że zrezygnowała dla niego z kariery naukowej, że ma swoje zdanie (to naprawdę wspaniała wiadomość), ale decyzje podejmuje tak, by było dobrze dla wszystkich. Że jest „rzekomym ideałem”, a on się stara… I, że on mówi o niej „dobrze” przy innych. Znowu poczułam się dziwnie. Jak wielu mężczyzn mówi o swoich żonach „dobrze” przy innych, ale bardzo „źle” do nich samych? Na koniec znany coach uściśla, żeby nikt nie miał wątpliwości, że kobieta jest odbiciem swojego mężczyzny…
Co właśnie powiedział o swojej żonie? Nic konkretnego. Ale o sobie powiedział bardzo dużo. Dał do zrozumienia, jaki jest jego stosunek do kobiet. Należy nimi sprawnie manipulować. A ukochaną ceni za to, że dzięki niej może się realizować i łechtać swoje ego. Wszystkie słowa, które do niej kieruje, kieruje w „jakimś celu”, żeby wywołać korzystny dla siebie efekt. W końcu w swojej dziedzinie jest specjalistą.
Jak długo jeszcze panowie będą wmawiać swoim partnerkom, że muszą być „jakieś” dla swojego mężczyzny, a nie dla samych siebie…? Jak długo będziemy tkwić w tym stereotypowym myśleniu, że kobieta od swojego mężczyzny jest w jakiś sposób zależna, że żeby być „świetna”, musi zyskać aprobatę w jego oczach?
Drodzy panowie! Zacznijcie traktować swoje partnerki, a może w ogóle inne kobiety, serio. Nie jak trofeum, nie jak dodatek, nie jak dopełnienie waszej wspaniałej osobowości („Czymże byłbym bez niej? Tym samym, ale odrobinę mniej doskonałym”), ale jak człowieka, takiego samego jak wy. Kogoś, kto ma swoje ambicje, plany, marzenia, kto realizuje się zawodowo i chce mieć udane życie osobiste, tak jak wy. Kogoś, od kogo nie będziecie wymagać rezygnacji z siebie, ale raczej wesprzecie w dążeniu do rozwoju i realizacji jego celów. Przestańcie mylić miłość do drugiej osoby z miłością własną…
A na koniec, chciałabym wam jeszcze powiedzieć, że miarą męskości jest dyskrecja. To, co intymne, zachowajcie dla siebie.