Wykupiłam wycieczkę, pięć gwiazdek i opcje all inclusive. Moje marzenie zidentyfikowałam w katalogu, gdzie uśmiechały się do mnie drinki z palemką, piaszczyste plaże, całujące pary o zachodzie słońca.
Dostałam euforii, gdy na jednym z obrazków widniał hamak z kolorowymi poduszkami, gdzie oczami wyobraźni widziałam siebie z książką, gdy słońce delikatnie ogrzewa moje ciało.
Więc leżę na tym hamaku (w wyobraźni swej) i popijam prosecco, mam białe pareo, które zakupuję na lokalnym bazarze (z jedwabiu za niską cenę), a moje ciało nie wiadomo jak i dlaczego (mam 3 kilo do przodu), smukle prezentuje się na hamaku, przyciągając spojrzenia mężczyzn o wszystkich kolorach skóry.
Dzieci nie ma (jakie dzieci do cholery?!), zawsze w tych wyobrażeniach, jak ludzie na lotniskach lub na plaży je gubię. A jak się pojawiają, to czytają książki (nie komiks, nie w telefonie jakiegoś debilnego performensa) lub rozmyślają (może pierwszy raz w życiu). Widzę w tym katalogu siebie szczęśliwą i wypoczętą. O, to chyba ja! Pani w kapeluszu o białych włosach i sukience w kwiaty patrzy rozmarzona w stronę morza. Ma złotą skórę i złotą bransoletkę i chyba złotą obrączkę (ktoś jej tę fotę przecież strzela), wiec to muszę być ja, taka szczęśliwa, taka razem, taka pełna nadziei!
Nic się nie zmienia od lat. Co roku w to wierzę. Że ten cud z katalogu, to prawda. Ba, jestem taka optymistka (obłąkana), że jestem przekonana, iż zdjęcie nie oddaje piękna tego miejsca. Zachwyt i tak złapie mnie za gardło i powali na ziemię.
Dziś mija dzień trzeci na moim all inclusive w Turcji, a jedyne, co mnie powala, to upał. Najbardziej przyjaznym miejscem jest mój pokój hotelowy, o który walczyłam pięć godzin w dniu przyjazdu. Najpierw dostałam norę, w której ledwo widziałam swoje dzieci (są tu ze mną i raczej nie rozmyślają). Miły pan w recepcji poinformował mnie, bym sobie zapaliła lampki, to wszystko zobaczę.
Poszłam więc i zapaliłam, ale raczej siebie do boju, gdy nadal było ciemno, jak u mojej babci w komórce, gdzie przechowywała leżaki i kosiarkę.
Po chwilowym, naturalnym dla siebie konformizmie, wróciłam z uśmiechem na ustach (sztywnym jak prosto po botoksie) i zasyczałam, że nie jestem w stanie zaakceptować tego pokoju. Musiałam być serio, bo pan powiedział bym poczekała, aż może coś się zwolni (wcześniej twierdził, że nic nie ma, nic a nic, szpilki nie włoży w te rezerwacje aj em sory). Moja szpileczka jednak uruchomiła jego szpileczkę plus telefon do miłej rezydentki. Plus do biura w Polsce (tak oto działam w kompulsji). I pokoik po kilku godzinach czekania się znalazł.
Wypiłam w międzyczasie ze trzy rozcieńczone drinki (to jakby jeden normalny, jakby…) i jak dobrze nawodniona kula przeturlałam się do swojego jaśniejszego pokoju. Standard: może być.
Zgłosiłam jeszcze w międzyczasie słabo działająca klimę plus internet, czym zapewne zaskarbiłam sobie uwagę personelu i wskoczyłam na czarną listę.
Reszta w punktach:
- Upał blisko 40 stopni, tuż po wyjściu z budynku staje się nieznośny i nim dojdę do leżaka wyglądam, jakbym wyszła spod prysznica. Nie cierpię upałów! Dlaczego pojechałam w sierpniu do Turcji? Nie mam zielonego pojęcia.
- Plaża piaszczysta jest ledwo przyprószona ciemnym piaskiem, a wchodząc do morza można sobie palec wykręcić od kamieni (nie wzięłam specjalnych butów, bo to nie Chorwacja lub Grecja). Ze względu na to wiele leżaków pustych a do dyspozycji nawet te ukryte pod baldachimem (wypas, moje ulubione).
- Żarcie wylewa się ze stołów, naprawdę robi wrażenie, jest wszystkiego pod dostatkiem, dlaczego wiec ludzie nakładają sobie pod sufit, jakby nie mogli sukcesywnie donosić? Po kilku dniach zachwyt mija, bo to wciąż to samo, tylko w towarzystwie innego warzywa (puree z groszkiem, puree z marchewka, marchewka z puree lub groszkiem). Chyba najczęściej jem bułkę z masłem i arbuza.
- Alkohol nie do zniesienia. Kupiłam butelkę wina (szczep south africa, nie dopiłam kieliszka, wyszłam z flaszką, z którą nie mam co zrobić). Drinki masakra, opaski all inclusive na ręku ustawiają się jednak po nie w kolejce. Moje dzieci nie mogą się nadziwić, że to wszystko za darmo.
- Najbliższe „miasteczko” to jedna ulica, gdzie wciąż zatrzymują mnie mili panowie z zapytaniem łer ar ju from, by wcisnąć mi majtki Calvina Kleina lub bluzę Hollistera za stówę. Za stówę mogę wszystko.
- Wycieczka dopiero w niedzielę. Rafting, czyli spływ pontonami nie przyjmuje nieletnich, zwiedzanie ruin nie przyjmują do wiadomości sami nieletni.
- Wypożyczyłabym auto, gdybym wzięła prawo jazdy. Pomyślałam przed wyjazdem „po co mi”, katalog dostarczył mi multum atrakcji bez kiwnięcia palcem.
- Z dobrych wiadomości: przeczytałam wspaniałą książkę i kończę kolejną. Gramy z dziećmi w karty i w Uno. Jemy lody na patyku. Kawa turecka jest fajna.
Ludzie robią sobie selfie i przy tym mają takie głupie miny. Panie nóżkę opierają o palmę, mężowie je fotografują, a na Fejsie piszą „jest bosko”. Dzieci nie mogą się nadziwić, po co mama tak nogę podnosi i robi dziubka. Stroją się na kolacje jak do Belvedere.
Podobają mi się wielodzietne arabskie rodziny. Śmieszą mnie burkini (stroje kąpielowe muzułmanek). Chciałabym kupić sobie białą sukienkę na plażę, ale w butiku najtańsza oczywiście za stówę (przemyślę to jeszcze). Mam tu fryzjera i podróbki klapek ugg’s, dużo adidasa i hilfigera.
Chudnę na tej bułce i arbuzie, piszę książkę (udaję raczej) i czytam (to serio). Dzieci tylko są rozczarowane, że wszyscy mają all inclusive, bo myślały, że tylko ja tak załatwiłam (jednak mają mnie za niezwykłą matkę). Obiecuję sobie, że to mój ostatni raz na takich zagranicznych wczasach, chyba że jutrzejsza błękitna laguna za trzy stówy zawróci mi w głowie i zmienię zdanie. See ya.
Grażyna