– Kiedyś założyłam kolczyki, które, moim zdaniem, przynoszą mi pecha. I oczywiście po wyjściu z domu szukałam tylko sygnałów na potwierdzenie tej teorii. I proszę – brak miejsca w autobusie… Pech. Najpierw pomyślałam: „Już nigdy ich nie założę”. Jednak za chwilę powiedziałam sobie „Dziewczynko, ty jesteś wewnątrzsterowna, a nie zewnątrzsterowna. To kolczyki kierują twoim życiem, czy ty sama?”
„Nie chciałam wychodzić z domu, spotykać się z ludźmi”
Monika Dąbrowska studiowała w Olsztynie. – Dopóki mieszkasz w akademiku, wokół jest pełno ludzi, nie ma szans na chwilę samotności, to nie myślisz o tęsknocie. Żyjesz rytmem całego stada. Kiedy wynajęłam kawalerkę i zamieszkałam sama, dopadła mnie ta samotność i tęsknota.
Wychowała się w domu pełnym ludzi i zwierząt. Na wsi. – Pamiętam, jak wracałam jako mała dziewczyna ze szkoły, a na poboczu stał taki pies, że „pożal się Boże”. Wcinałam jakieś chipsy i mu je rzucałam, i on tak za mną szedł. Jak moja mama go zobaczyła… Wzięła na ręce i zamiast wynieść go za drzwi, poszła do łazienki i go wykąpała. Wtedy zobaczyliśmy jaki był piękny. Byliśmy nierozłączni.
Miłość do zwierząt chyba jednak w największym stopniu Monika czerpała od taty. – Mój tata jest nieufny wobec ludzi, trzyma dystans. Pamiętam jednak, kiedy zginął nam pies, ktoś nie zamknął bramy… Wieczorem zajrzałam do sypialni rodziców – tata leżał na łóżku i płakał. Kiedyś przez zimnem uratował kota – to był jego wierny towarzysz, nie odstępował go na krok. W naszym domu zawsze były zwierzaki.
Monika po studiach postanowiła zostać w Olsztynie. Jednak trudno jej było zaadaptować się w dużym mieście. – Kiedy skończyłam studia i wyprowadziłam się z akademika, byłam bardzo samotna. To był dla mnie trudny czas. Jestem bardzo nieśmiała, boję się ludzi. Boję się ich oceniania, szufladkowania. I ja – z bardzo niskim poczuciem własnej wartości zupełnie nie potrafiłam sobie z tym poradzić… Nie chciałam wychodzić z domu, spotykać się z ludźmi.
„Skoro jest tu tyle łajna, to gdzieś musi być kucyk”
– Z domu wyniosłam jednak, że gdy człowiek czuje się źle ze samym sobą, to powinien pomyśleć o innych ludziach, o tym, co może dla nich zrobić. Przecież ja nie jestem jakimś pępkiem świata i nie mogę oczekiwać, że ktoś się domyśli, że mam gorszy dzień i zapuka do moich drzwi i będzie głaskać mnie po głowie, i się nade mną użalać. Przecież nie o to w tym życiu chodzi. Nie chciałabym przepuścić życia przez palce i stwierdzić, robiąc bilans tego, co osiągnęłam, że leżałam jedynie pod kołdrą i czekałam, aż ktoś mnie wyciągnie z dołka.
Szukała sposobu na wyrwanie się ze stanu, w który popadła. – Dostałam kiedyś od przyjaciółki opowiadanie. O optymiście, którego zamknięto w pomieszczeniu pełnym łajna. Kiedy do niego zajrzano, on rozgarniał to łajno najwidoczniej czegoś szukając. „Co robisz” – spytali. „Skoro jest tu tyle łajna, to gdzieś musi być kucyk” i ze mną tak właśnie jest.
Dla Moniki, gdzie jest bodziec, tam musi być reakcja. – Analizowałam swoje nastroje. Myślałam: „Jeśli ja mam określone potrzeby, tęsknię za domem, za jakimś zwierzakiem, który dotrzymałby mi towarzystwa, czuję się samotna, to kto może mieć zbliżone do mnie potrzeby. Kto tak samo jak ja może być samotny i tęsknić za kimś bliskim. A do tego nasze spotkanie może przynieść obojgu radość i szczęście”. I właśnie wtedy pomyślałam o psach w schronisku. To było tak naturalne. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jakbym czekała na tę myśl w głowie i kiedy wpadłam na pomysł biegania z psami ze schroniska, poczułam ulgę. Wiedziałam, że znalazłam swoje miejsce, swój cel. Motywację do działania. Nie musiałam szukać jakiś wielkich rzeczy, wyjeżdżać do Indii czy wspinać się po górach. To, co nadało niejako sens mojemu życiu i radość, i szczęście było tu, na wyciągnięcie ręki.
„Przyjdź i pobiegaj, dziel się swoją radością”
„Bieg na 6 łap” za chwilę będzie obchodził trzy lata. Ale zaczęło się właśnie od Moniki Dąbrowskiej. To ona poszła do schroniska z gotową nazwą inicjatywy, z informacjami w mediach, że schronisko otwiera się dla zwykłych ludzi, że każdy może przyjść i wziąć sobie psa – towarzysza spaceru czy biegania. – Nie lubię akcji pod tytułem: „Jestem taki biedny, ktoś zostawił mnie pod płotem, przygarnij mnie”, takich zdjęć pełno w internecie. Zdecydowanie wolę pozytywny wydźwięk jakichkolwiek działań, ludzie mają dość narzekań i czarnowidztwa. Dlatego ja zawsze mówię: „Przyjdź i pobiegaj, dziel się swoją radością”. Nikt nie musi zabierać od razu psa do domu. Choć cieszę się oczywiście, kiedy tak się dzieje.
Przez pierwszy rok „Bieg na 6 łap” był niezobowiązującą nikogo akcją. Każdy mógł przyjść do schroniska w godzinach jego otwarcia, wziąć psa i wyjść z nim na spacer. – Wymyśliłam akcję, która toczyła się swoim rytmem. Mnie chroniła ściana internetu. Jednak pewnego dnia dostałam wiadomość, czy nie można by zorganizować jakiegoś większego grupowego biegania, bo pani, która pisała, nie wiedziała, jak sobie z psem poradzić, co zrobić, jak się zachować. I właściwie tak zrodziła się idea spotkań w schronisku i wspólnego biegania.
Dzisiaj, po trzech latach, „Bieg na 6 łap” jest organizowany w wielu miastach całej Polski, akcja się rozrosła i przeszła zupełnie oczekiwania Moniki – inicjatorki całego przedsięwzięcia.
– Ta akcja jest oparta całkowicie na wolontariacie. Chcę by była przejrzysta. Namawiano mnie na fundację, stowarzyszenie, bo wtedy łatwiej pozyskać pieniądze choćby na zakup smyczy, ale ja tego nie potrzebuję. Fakt, często ze swoich pieniędzy wykładam na picie i jedzenie dla biegaczy, na dyplomy. Ale mi to nie przeszkadza. Ciężko o sponsorów, takich bezinteresownych. Słyszałam: „A gdyby to były dzieci, albo dotyczyło starszych ludzi, to tak, pomoglibyśmy. Ale psy w schronisku? Kompletnie się nam nie kalkuluje”. Raz dostałam zapas batoników, wody, izotoników od jednego z hipermarketów i to było świetne. Wszystkiego starczyło nam na kilka biegów. Z drugiej strony nie chcę pisać: „A dzisiaj smycze mamy dzięki firmie x, a wodę sponsoruje nam sklep y”. Nie o to w tym chodzi. Ja nawet aparatu nie mam, żeby fotki zrobić – śmieje się dodając: – Dlatego zawsze proszę, jeśli ktoś może, żeby zabrał swój.
Monika podkreśla, że niesamowitość całej akcji nie polega jedynie na tym, że dzięki niej psy są szczęśliwsze. – Spotykam cudownych ludzi. Podczas tych wszystkich wspólnych biegów ani razu nie trafiła się osoba roszczeniowa, z pretensjami. Myślę, że cała moc tej akcji polega właśnie na tym, że przyciąga ona ludzi z dobrymi sercami. Bardzo empatycznych wobec zwierząt. To niesamowita energia. I pewnie dlatego znajduje wielu zwolenników, w końcu nie tylko w Olsztynie.
I tu nie chodzi o pieniądze, o sławę, o zyski. Tylko o zwykłą dobroć i radość. Nie trzeba być kimś wyjątkowym, nie trzeba robić wielkich rzeczy, by uszczęśliwić siebie. Czasami wystarczy wsłuchać się w swoje potrzeby, rozejrzeć się dokoła. I spytać: „Czy jest ktoś, kto potrzebuje mojej pomocy?”. Odpowiedź może nas zaskoczyć. Tak jak zaskoczyła Monikę.