Go to content

Feminizm? Na co komu? Siedziałybyśmy w domu, nie kłóciłybyśmy się z partnerami o podział obowiązków i żyły spokojnie, choć bez praw

Fot. iStock / knape

Dzwoni budzik. Dzień dobry. Nazywam się Feminizm. No już, wstawaj, nie ma co narzekać. Śniadanie dla dzieci, twój makijaż, nienagannie dobrany strój do pracy. Obcasy? Czy na płasko? „Po cholerę nam ten feminizm?”, myślę w poniedziałek rano.

Życie bez feminizmu

Gdyby nie on, wstałabym pewnie wcześniej niż zazwyczaj, bo szans na odpoczynek i spokojniejszy sen byłoby więcej. Wstałabym, usmażyła dzieciom naleśniki z dżemem na śniadanie. Nikogo bym nie poganiała. Miałabym mnóstwo czasu. Przygotowałabym kanapki starannie, zapakowała po kawałku pysznego ciasta z weekendu, dała po buziaku i wysłała dzieci do szkół i przedszkoli. Nie jedno, dwoje, na pewno więcej.

Miałabym czas posprzątać poranny bałagan, pomyśleć, co przygotować na obiad. Wstawić pranie, wyprasować poprzednie. Robi się zimno, więc pewnie przejrzałabym garderobę swoją i dzieci, by zobaczyć, czy wszystkie rękawiczki mają pary i czapki nie będą za małe. Sporządziłabym listę rzeczy potrzebnych, niezbędnych. Nakarmiłabym zwierzaki, otworzyła książkę wypożyczoną z biblioteki i posłuchała radia. A kiedy dzieci wróciłyby do domu, mogłabym usiąść z nimi do lekcji, pobawić się z młodszymi. Mój mąż uśmiechnąłby się szeroko i przytulił na widok ciepłego obiadu na talerzu. Nigdzie by mi się nie spieszyło. Na wszystkie domowo rodzinne sprawy miałabym mnóstwo czasu. Byłoby czysto, pachnąco i ciepło. I spokojnie. Bez nerwów i głowy pełnej miliona rzeczy bez znaczenia, jak choćby ta, czy szef ma prawo wymagać ode mnie 24-godzinnej dyspozycji. Patrzyłabym w lustro i na twarzy nie byłoby znanego napięcia, za to uśmiech i łagodność.

Fot. Pixabay/jill111 / CCO

Fot. Pixabay/jill111 / CCO

Z feminizmem

Tymczasem jest poniedziałek i muszę wstać. Choć obiecałam sobie, że od tego tygodnia nastawię budzik 15 minut wcześniej, to i tak zrywam się na ostatnią chwilę. Szybko grzeję mleko do płatków dla dzieci – najszybsze śniadanie. Pospieszenie robię kanapki. Mąż wybiega przesyłając buziaka w drzwiach, już spóźniony. A ja próbuję uświadomić dzieciom, że jest już późno i naprawdę nie chciałabym spóźnić się do pracy, w międzyczasie maluję rzęsy. Krzątanina zmienia się w bieganinę, kłótnie o pierwszeństwo w łazience. Jeszcze szukanie cieplejszej kurtki, bo dziś jednak zimno, czapki – trudno dziś ubiorą za małe, notuję w głowie obowiązkowe zakupy, o których i tak wracając z pracy zapomnę i tak do kolejnego weekendu. Przed wyjściem patrzę na kuchnię, po której przeszło poranne tornado. I już nas nie ma. Wiem, że wrócimy późno, bo zajęcia dodatkowe dzieci, bo jakieś spożywcze zakupy po drodze. Wieczorem wkurzam się na męża, że nie pomył naczyń, nie powiesił prania, a mnie samej się czepia, że szefowa dzwoni po godzinach pracy z pilnym pytaniem i jeszcze pilniejszym mailem, który muszę natychmiast przeczytać. Szybka obiadokolacja, dyskusja o nadchodzących wyborach, która kończy się kłótnią wynikającą z różnicy poglądów. Jeszcze przeczytam dzieciom książkę. I… zasnę razem z nimi, marząc by jutro nie nadeszło, albo, żeby bliżej było do weekendu.

Dlatego, jak w poniedziałek rano dzwoni budzik przeklinam przez chwilę cały ten cholerny feminizm. No może, nie przez chwilę, ale przez jakieś dobre pół godziny. A może i ciut dłużej. Dopóki nie rozwiozę dzieci i nie zostanę sama w aucie. Włączam radio i słucham mojej ukochanej Natalii Przybysz. Wkurzam się słuchając informacji o nadchodzących wyborach, że choć tyle w nich kobiet, to mało w nich o samych kobietach, a PKW w swoim spocie zachęcającym do pójścia na wybory kompletnie nas pomija pokazując tylko głosujących mężczyzn. Tak to takie typowe. Matka feministka, która docenia walkę kobiet o równouprawnienie, do którego wciąż nam daleko, o możliwość zawodowej samorealizacji, która tak cholernie trudna jest do pogodzenia z macierzyństwem.

I kiedy siedzę w tym samochodzie w drodze do pracy, przez chwilę chcę jednak wrócić do domu. Zastanawiam się, czy feminizm we współczesnym rozumieniu więcej nam wyrządził krzywdy czy uczynił dobrego?

Fot. Pixabay/aletuzzi / CCO

Fot. Pixabay/aletuzzi / CCO

Kompromis?

Feminizm nie zwolnił nas z kobiecej roli, nie sprawił, że wyzbyłyśmy się kobiecości. Feministka walczy o swoje prawa na gruncie zawodowym, o awans, o nowy projekt, o podwyżkę. Bezustannie udowadnia, że jej umiejętności nie odbiegają od możliwości jej kolegi z pracy. Na tę walkę poświęca mnóstwo energii. Później walczy w domu o równouprawnienie, o partnerstwo w związku. Partner zarzuca jej kastrację, kłócą się o poświęcanie czasu rodzinnego kosztem jej pracy. Ona chce jeszcze wyjść na siłownię, do kina z przyjaciółką, chce by On zajął się dziećmi, wykąpał je. Dom to nieustanne pole bitwy. Feministka ma poczucie, że cały czas musi się rozwijać, inwestować w siebie. Czasami brakuje jej czasu na rodzinę, przez co piętnowana jest przez społeczeństwo, nazywana egoistką i odbierana jako najgorszy przejaw współczesnego feminizmu. Dlatego feministki mają dzieci, pracę, dom, męża, żeby pokazać, że feminizm to nie nieogolone nogi, nienawiść do mężczyzn i niechęć do dzieci. Że to wszystko da się pogodzić. Jasne…

I kiedy siedzę w tym samochodzie w poniedziałkowy ranek narasta we mnie wściekłość na feminizm, który tyle ode mnie wymaga. Mogłabym siedzieć w domu, sprzątać, zbierać ręczniki z podłogi i z uśmiechem ścielić wszystkie łóżka. Mogłabym mieć jeszcze dwójkę dzieci. Być kurą domową, której nikt nie wytykałby palcami, od której nie odwracałyby się przyjaciółki, kiedy mówiłabym, że jestem szczęśliwa spędzając czas z dziećmi w domu. Tak, dzisiaj kobieta nie może z własnego wyboru siedzieć w domu z dziećmi, to przecież godzi we wszystkie walczące feministki, które udowadniają, że na pewno nie jesteśmy do garów.

Ale kiedy staję na czerwonym świetle, patrzę w lusterko i uśmiecham się do siebie. Do kobiety, która dzięki feminizmowi ma poczucie wolności wyboru. Nie jest przywiązana do jednego miejsca, wie, że może decydować o swoim życiu, stawiać sobie cele do realizacji tożsame z swoimi potrzebami. Uśmiecham się do kobiety niezależnej, która nie drży oglądając się na innych, którzy chcieliby ograniczać jej wybory. Nie, jestem Panią swojego życia, to co postanowię będzie w zgodzie ze mną samą. Uśmiecham się do matki feministki, która może pokazać swoim synom, że wszyscy jesteśmy równi bez względu na płeć, że nie ma spraw bardziej kobiecych i bardziej męskich. Że nikt nie odbierze im męskości przy obieraniu ziemniaków, a nam kobiecości przy wymianie koła w samochodzie. Uśmiecham się do partnerki feministki, która czasami zarabia więcej i nie stanowi to w naszym domu problemu.

W końcu uśmiecham się do kobiety feministki, która dziś może siedzieć i pisać ten tekst dla innych kobiet. Dla tych, które siedzą w pracy, w biurze, szkole, własnej firmie, czy w domu opiekując się chorym dzieckiem. Uśmiecham się do wszystkich tych, które z ciężkim westchnieniem wyłączały dziś budzik po weekendzie. Gdzie byśmy były, gdyby nie my? Feminizm to kobieca siła, swoiste woman power, tak niepowtarzalne i wyjątkowe, że nie sposób tego nie docenić i nie uśmiechnąć się do siebie. Dziękuję feministkom, które wiele lat temu dały mi możliwość wyboru i dzięki nim jestem tu, a nie gdzie indziej. Robię śniadanie dzieciom, wstawiam pranie i jednocześnie mam możliwość własnego rozwoju i świadomości swojej kobiecości.

Dobrego tygodnia!