Stałam dzisiaj w kolejce, przy kasie w dużym sklepie. Takim, gdzie muzyka ma zachęcać klientów do robienia zakupów, promocje kuszą ich na każdym kroku obietnicą szczęścia, a rozpakowanych i zjedzonych przed zapłaceniem batonów już nikt nie liczy. Takim, w którym każdy się spieszy, a wizytę tam traktuje jak cotygodniowy obowiązek. Takim, którego nie lubię, bo jest w nim za tłoczno i za głośno.
Tuż przede mną, za zakupy płaciła starsza pani. Zgarbiona, malutka, dama – inaczej nazwać bym jej nie mogła. Kobieta o niezwykle niebieskich oczach, pięknych siwych włosach spiętych w kucyk. Ubrana skromnie, ale z elegancją, tą, którą ma się w sobie od urodzenia. Kasjerka podała sumę do uregulowania, starsza pani, nie słysząc dobrze, wyjęła banknoty. Wtedy zniecierpliwiona kasjerka upomniała się o drobne, a „problemowa” klientka podała jej swój portfel i poprosiła z uśmiechem: „Proszę sobie wybrać, bo ja już nie widzę tak, jak dawniej”. Kasjerka, zakłopotana, opróżniła portfel z drobnych i zaczęła je głośno liczyć. Kolejka przestępowała z nogi na nogę, ale nie zaprotestowała. Jakimś cudem, tego dnia, w tej chwili, nie miała odwagi. Normalnie przecież natychmiast usłyszałabym komentarze, że jak się jest na emeryturze, to zakupy można robić rano i nie przeszkadzać innym (autentyk!).
Ale ja chciałam napisać dziś o czymś innym. Zaufanie. Czy i nasz, trzydziestolatków, czterdziestolatków stać by było na to, by pozwolić zajrzeć do portfela obcej osobie? Widziałam wiele razy podobne sytuacje, kiedy starsze osoby wysypywały zawartość portfela na sklepową ladę, prosząc o odliczenie potrzebnej sumy albo gdy prosiły przechodnia o pomoc przy włożeniu klucza do drzwi zamka, bo ręce już nie sprawne… Nie rozumiemy tego, bo w drugim, obcym człowieku widzimy zazwyczaj zagrożenie, a nie życzliwość i chęć pomocy.
A przecież kiedyś było inaczej. Pamiętam z dzieciństwa, że drzwi do mieszkania mojej babci zamykano na klucz jedynie na noc, tak, by każdy z sąsiadów mógł wejść, pożyczyć sól, czy cukier, a osiedlowy kot swobodnie otworzyć je sobie skacząc na klamkę. Czy naprawdę byliśmy wtedy lepszymi ludźmi? Czy świat był mniej niebezpieczny, bardziej przyjazny?
Pamiętacie, jak jako dzieci biegaliśmy w wakacje po podwórku, całymi dniami z kluczem na szyi? Gdyby rodzice spóźniali się wracając z pracy, mogliśmy zaczekać u kolegi czy koleżanki, a jego mama zadbała o to, żebyśmy nie głodowali. To było naturalne.
Tydzień temu podeszła do mnie na ulicy mała dziewczynka, zapłakana, przerażona. Zgubiła się, jej mama weszła do któregoś ze sklepów, dziecko miało poczekać przed drzwiami, ale pobiegło za czymś, co je zaciekawiło. Mała podbiegła do mnie z ufnością, prosząc, bym znalazła jej mamę. Wierzyła, że ze mną jest bezpieczna, bo jestem dorosła. Że uratuję ją z opresji i wszystko będzie dobrze. Była pewna, że jej pomogę. Więc uspokoiłam ją jak umiałam i wyruszyłyśmy na poszukiwania mamy. Ta na szczęście, znalazła się szybko i zdenerwowana prawie wyrwała mi rączkę swojej córki z dłoni. Nie usłyszałam słowa „dziękuję” za to, że zadbałam o spokój jej dziecka, o bezpieczeństwo. Byłam kimś podejrzanym, bo trzymałam JEJ córkę za rękę. Za to dziewczynka dała mi na pożegnanie buziaka i uśmiechnęła się do mnie promiennie.
Tak, rozczula mnie dziecięca naiwność, to przeświadczenie, że świat jest dobry, a dorośli są na nim po to, by pomagać. I wzrusza mnie nieustannie zaufanie starszych ludzi, mających za sobą trudne, nawet wojenne doświadczenia – ich wiara w życzliwość innych. Jakbym chciała, by się nie mylili.
P.S. Starsza pani, powoli, nieśpiesznie zapięła czerwony skórkowy portfel na złoty guziczek i trzęsącymi się dłońmi schowała go do torebki. A potem odwróciła się do nas, stojących za nią w kolejce, uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem i powiedziała „dziękuję państwu za cierpliwość, do widzenia”. Tak jakbyśmy stali się jej znajomymi.