Nigdy nie byłam świadkiem molestowania seksualnego, nigdy też nie dotknęło mnie ono osobiście. Nie doświadczyłam niepokojących zachowań ze strony żadnego z księży, który prowadził z nami katechezę w podstawówce. Jednego z nich nawet bardzo lubiłam. Był to zwykły, poczciwy, dość prosty ksiądz, który czasem zażartował, a czasem zagrał z nami w piłkę. Z lekcji religii w pamiętam tylko kolorowe obrazki z Jezusem wklejane pod tematem i jakieś rysunki. To nie były ciekawe zajęcia, raczej taki „przerywnik” od innych lekcji. W liceum wybrałam etykę, kiedy katecheta na religii pokazał nam film „Krzyk”, w drastyczny sposób przestawiający temat aborcji. Nie rozumiałam sensu pokazywania nam ociekających krwią fragmentów płodu. Nigdy nie żałowałam swojej decyzji.
O wiele lepiej niż na lekcji religii czułam się w pustym kościele, kiedy jeszcze do niego uczęszczałam. Potem życiowe wydarzenia znacznie zweryfikowały moje poglądy na temat wiary i religii. Stałam się jedynie aktywnym obserwatorem tego, co się w Kościele dzieje i jak powoli traci on swoich wiernych.
Dziś nie wyobrażam sobie powrotu do Kościoła jako instytucji, kiedy jego hierarchowie nie potrafią jednoznacznie stanąć po stronie ofiar molestowania seksualnego, nie potrafią jednoznacznie potępić sprawców, których nie brak w ich szeregach. Pedofilia zdarza się przecież w każdym środowisku społecznym czy zawodowym, jednak biskupi nadal zdają się tego nie dostrzegać, stając po stronie przestępców i czyniąc podwójne zło: starając się zaszczepić w świadomości społecznej ideę winy ofiary molestowania, a nie winy przestępcy. I przeświadczenie, że „o tym się nie powinno mówić”.
Oglądałam wczoraj konferencję, w której uczestniczył mężczyzna zgwałcony przez wikarego w swojej wiejskiej parafii. Wówczas trzynastoletni chłopiec został w bestialski sposób wykorzystany przez zboczeńca. Łamiącym się od emocji głosem młody człowiek, widocznie złamany ciężarem swojej osobistej traumy wypowiedział pod adresem biskupa opolskiego znaczące słowa: „Mój szacunek do ciebie nie istnieje”. Nie dziwię się. Nie można mieć szacunku do osoby, która głosi ewangelię, a działa na szkodę najsłabszych i pokrzywdzonych. Efekt działań biskupa jest taki, że dziś parafianie modlą się za zdrowie wikarego – pedofila, a zgwałcony chłopak otrzymuje anonimowe, szykanujące go wiadomości. Jest poniżany i wyśmiewany. Nie wiem skąd znalazł sobie siłę i odwagę, by zawalczyć o prawdę.
Mężczyzna zarzuca biskupowi opolskiemu, że ten ukrywał prawdziwy powód usunięcia przestępcy z parafii, a wiernym mówił, że wikary został przeniesiony ze względu na stan zdrowia. To nie koniec mijania się z prawdą. Matka pokrzywdzonego zeznała, że hierarchowie kościelni kazali jej przysięgać pod krzyżem, że nikomu o całej sprawie nie powie „dla dobra dziecka”, a następnie informowali zainteresowanych, że to ona prosiła o zatajenie gwałtu. Na usta cisną się słowa najgorsze, najmocniejsze które powinny tu paść, ale które i tak nic już w tej sprawie nie zmienią. Bo pałeczka jest teraz po stronie hierarchów. Ale coraz mniej nadziei na to, że zachowają się oni tak, jak powinni.
Bo biskup opolski zamiast nazwać rzeczy po imieniu i mówić o krzywdzie dziecka, o odrażającej, paskudnej zbrodni, mówił swoim wiernym o znieważeniu Chrystusa i jego ciała. Mówił o schorzeniu duszy, a nie pedofilii. Innymi słowy, wyrażał większą troskę o zbawienie swojego podwładnego, niż o szczęście, dobro i zdrowie psychiczne ofiary przestępstwa.
Nie pierwszy raz nasuwa mi się oczywiste spostrzeżenie, że w Kościele brak dziś szacunku dla ofiar, brak chęci dążenia do prawdy i ochrony najsłabszych. Ważniejsza jest ochrona interesów instytucji, jakaś rozpaczliwa próba zaprzeczenia, że i tutaj dzieje się źle.
Tymczasem, kiedy w grę wchodzi niewyobrażalna krzywda ofiar przemocy seksualnej, wszyscy sprawcy są równi. Nie ma tu immunitetów, nikt nie ma żadnego większego moralnego prawa do niczego. Wszyscy powinniśmy stać murem za pokrzywdzonymi i jednym głosem potępić kata.
Czy sutanna kiedykolwiek gwarantowała wyższy poziom etyczny? Chyba nigdy w historii Kościoła. Oczywiście, jest to instytucja jak każda inna i zdarzają się w niej po prostu osoby złe, zaburzone, chore. Jak wszędzie. Przestańmy udawać, że jest inaczej.
Nie rozumiem hipokryzji władz kościelnych. Instytucja Kościoła od kilku lat przechodzi głęboki kryzys. Żeby się z niego podnieść potrzebuje głębokiej reformy. Nigdy do niej nie dojdzie, dopóki Kościołem rządzą ludzie, którzy zamiast uderzyć się w piersi i przyznać do winy, wolą tuszować zbrodnie i chronić „swoich”, oddelegowywać ich zamiast doprowadzać do osądzenia. Kościół uratuje dziś już tylko prawda, której umiłowanie tak zawzięcie głosi.