Sama byłam kiedyś zdradzana i żałuję, że nikt mi o tym nie powiedział. Najgorsze jest to, że dziś mam już świadomość tego, że o tych zdradach wiedziało wiele osób, (ba, nawet przyjaciół z mojego otoczenia). Dziś wyobrażam sobie, że wszyscy musieli w towarzystwie o mnie rozmawiać, ekscytować się moim cierpieniem, może nawet naiwnością. Pewnie deliberowali na ten temat, ale nikt nie okazał się wystarczająco odważny, żeby mi powiedzieć prawdę.
- ZOBACZ TEŻ: Zdrada boli przez całe życie. Moment, w którym się o niej dowiadujesz zmienia dosłownie wszystko
Uważam, że powinni to zrobić, powinni mi powiedzieć. Wtedy nie straciłabym tak wielu cennych lat mojego życia. Mogłabym wszystko szybciej ogarnąć, pójść do pracy, szukać innej miłości.
Pamiętam ten moment, kiedy sama dowiedziałam się o zdradzie. Coś okropnego! On całą noc nie odbierał telefonu, wrócił dopiero nad ranem. Coś takiego zdarzyło się pierwszy raz. Myślę, że on wcześniej miał różne alibi i się ukrywał. Pamiętam jednak ten poranek, kiedy wrócił po seksie do domu zrelaksowany, wypoczęty, szczęśliwy, ale z miną zbitą jak pies. Od razu wiedziałam, że to koniec. On nie zaprzeczał. Zrobiło mi się niedobrze. Nie spałam całą noc, ledwo składałam myśli w jakieś pojedyncze zdania w swojej głowie. Czułam do niego fizyczne obrzydzenie. To ciało, którego kiedyś dotykałam z taką rozkoszą, nagle wydało się obce. Obrzydliwe. Pamiętam, że poszedł pod prysznic. Mył się po tej nocy z inną kobietą. Kiedy wyszedł do pracy, zakładając uprasowaną przeze mnie koszulę, wzięłam płyn do dezynfekcji i szorowałam kabinę prysznicową jak jakaś oszalała. Wiedziałam, że nie potrafię mu tego wybaczyć. To są dla mnie okropne wspomnienia. Po pracy mój mąż spakował się i zamieszkał z nią. Miałam ochotę zniszczyć mu wszystkie prywatne rzeczy. Miałam ochotę leżeć w łóżku i płakać. Przy życiu trzymało mnie tylko to, że mam dzieci, że muszę im dać jeść, odprowadzić do szkoły i przedszkola. Zdrada jest czymś okropnym. Okropnym, nieludzkim. Słabo mi nawet dziś, gdy to wszystko piszę.
Potem przyszło rozmyślanie, przypominanie sobie wszystkich tych okropnych szczegółów. Kiedy mu wierzyłam, a przecież wszystko wskazywało na to, że oszukuje. Telefon, którego pilnował na każdym kroku. Minuty i kwadranse, które spędzał w łazience, a pewnie odpisywał jej wtedy na SMS-y. I to, że kiedyś zobaczyłam u niego na komórce powiadomienia z Sympatii. Spytałam: „Co to do cholery jest?” A on jak z nut, że to jego firma powiesiła jakieś banery reklamowe na tym portalu randkowym i że stąd te powiadomienia. Boże, jaka ja byłam naiwna, że to łyknęłam! W sekundę! Podszedł do mnie, przytulił mnie i z politowaniem powiedział o tych banerach. Poczułam, że jestem głupio zazdrosna. Jego całe ciało, mimika, postura, twarz mówiły: „Oj ty mały głuptasie! To wszystko przecież związane z moją pracą”.
Potem przyszedł rozwód i rozmowy ze znajomymi. Niektórzy z politowaniem i lekkim uśmieszkiem pukali się w głowę. Inni twierdzili, że nie wiedzieli, jak mi powiedzieć, bo nie chcieli się wtrącać. Jedna z przyjaciółek powiedziała, że rok wcześniej przeglądała portal randkowy i trafiła na jego profil i że zgłupiała. Przepraszała mnie ze łzami w oczach, że nie powiedziała. Usłyszałam od niej: „Macie dzieci, a wszystkim wydawało się, że jesteście szczęśliwym małżeństwem. Pomyślałam, że to jakiś jednorazowy wybryk i łudziłam się, że to nic wielkiego albo chwilowy kryzys”. Nie wybaczyłam jej tego. Co to za przyjaciółka, która tak bardzo mnie nie znała?! Nie mamy już kontaktu.
Moja wściekłość z dnia na dzień rosła. Okropieństwo! Jak oni mogli?! Przyrzekam, ja wolałabym wiedzieć. Nieważne, że dzieci, nieważne, że nie pracowałam wtedy zawodowo. Po prostu jako człowiek miałam prawo, by wiedzieć, że moje życie jest jakąś okropną fikcją. Gdyby nie było, to by się to tak po prostu nie rozpadło. Dziś pomału układam sobie wszystko na nowo. Ale mam okropną traumę, bo nie potrafię już zaufać mężczyźnie. Nie potrafię uwierzyć, że są ludzie, którzy życzą mi dobrze. Wszyscy chyba wolą się nie wychylać, zamiatać pod dywan i mieć święty spokój. Nie było przy mnie nikogo odważnego, żadnego człowieka, który potrafiłby mi powiedzieć prawdę. Kogoś, kto znałby mnie i szanował na tyle, że wiedziałby, że ja tej prawdy potrzebowałam.
Teraz to ja jestem w podobnej sytuacji. Mam znajomą, którą lubię i wiem, że mąż ją zdradza. Wiem, że nie pierwszy raz. Ale nie mam pewności, jakie jest jej podejście do zdrady. Czy jak jej powiem, to ona się wścieknie? Może o wszystkim wie i chce tak żyć? Może woli tego po prostu nie wiedzieć? Przecież ludzie są bardzo różni i żyją w różnych układach. Nie chciałabym być tą, która rozbije czyjeś małżeństwo. Nie, nie rozbije, to przecież złe słowo. Nie chciałabym być tą, która przyczyni się do rozpadu i spowoduje, że cierpieć będzie nie tylko kobieta, ale trójka jej dzieci. Może jakimś cudem im się jeszcze wszystko ułoży?
Najgorsze jest to, że ta moja znajoma ma teraz maleńkie dziecko. Wiem, jakie trudne są pierwsze chwile z niemowlakiem w domu, jak szaleją w kobiecie hormony, jak bardzo potrzebuje teraz wsparcia, a nie… dramatu. Mnóstwo ma teraz nowych obowiązków, mnóstwo trudów. Jak ona sobie poradzi? Boże…
Z drugiej strony wiem, że ten facet robi to nie pierwszy raz. Wiem o jego romansie z dziewczyną, którą poznał na siłowni, a teraz ostatnio… z naszą wspólną sąsiadką. Najgorsze, że ta moja znajoma zna tę kobietę, widuje ją przynajmniej kilka razy w miesiącu. Nie, nie przyjaźnią się, ale mówią sobie na korytarzu, na podwórku i w sklepie „dzień dobry”. Co będzie, jak się dowie? Przecież nie wyprowadzi się z domu nagle, ot tak. A może to wszystko jest po prostu nie moją sprawą?
Wierzę jednak głęboko, że ludzie mają prawo do prawdy. Z drugiej strony biję się z myślami, kiedy mam to zrobić i w jaki sposób. Wysłać anonimowy list? To tchórzostwo! Nie potrafię tak! Jeśli to powiem, postaram się być delikatna. Jeśli to zrobię, to chyba w jakimś sensie muszę wziąć odpowiedzialność za tę moją znajomą, za jej samopoczucie. Pomóc jej zorganizować grupę wsparcia? Ale kiedy myślę o tej fali okropnych emocji, związanych ze zdradą, wracają do mnie moje własne wspomnienia i przyrzekam – nie chcę się z tym kontaktować. Nie chcę znów widzieć, jak ktoś cierpi. Nie chcę grzebać się w „bagienku” innych ludzi, ich emocjach i dramatach. Czy teraz tchórzę? Sama nie wiem, co robić. Pomóżcie.