Smutno mi dziś i wcale nie dlatego, że rozmawiałam z psychologiem o smutku (tak, ta rozmowa tutaj będzie), tylko dlatego, że jesteśmy dla siebie źli, agresywni i nie uśmiechamy się.
Bo na przykład, czy uśmiechacie się do Pani w kasie w markecie? Przecież to nie jej wina, że się papier do kasy fiskalnej skończył akurat przy was, czy, że klientka przed wami upiera się o dokładne sprawdzenie rachunku. Tak, wiem, że się spieszycie, bo dzieci w szkole, w domu, ktoś czeka na obiad, a ktoś inny musi wyjść z psem, albo dostał telefon z pracy, że jeszcze szybko sprawdzić maila trzeba.
Albo inaczej. Uśmiechacie się do osób, które stoją z wami w kolejce? Puszczacie te, które mają raptem dwa produkty, kiedy wy jeszcze wypakowujecie cały kosz zakupów? Czy myślicie: „A se stój babo, nawet nie myśl, że cię puszczę”, a może w ogóle osoby obok nie zauważacie. Ja zawsze snuję historie o ludziach na podstawie tego, co kupują – jakie mają plany, czy mają dzieci, co zjedzą na kolację. Ale to tak na marginesie.
A może uśmiechacie się do kierowcy, który was wpuścił, kiedy stoicie w korku, albo do tego, którego wy wpuściliście? Machacie ręką, żeby jechał i obdarzacie szerokim uśmiechem? I wcale nie myślicie poirytowani: „No jedź już, na co czekasz”.
A do sąsiadów się uśmiechacie? Kiedy mijacie ich na schodach, przed domem? Albo do rodziców innych dzieci ze szkoły, przedszkola? Czy tylko w myślach przeklinacie, że ta gruba baba znowu stanęła w przejściu i nie ma jak dostać się do szafki dziecka?
No więc, dziś jest mi smutno, bo ja generalnie się uśmiecham. Lubię się uśmiechać do innych, życzyć dobrego dnia, a nie tylko burknąć pod nosem „Dzień dobry” dla zasady, bo tak wypada. Wiem też, że jeśli ktoś ten uśmiech odwzajemni, to czuję się radośniejsza. Uwielbiam to zaskoczenie na twarzy, kiedy uśmiecham się do obcej osoby, ona szuka w głowie, czy przypadkiem mnie nie zna, a potem uśmiecha się do mnie, choć wie, że jestem dla niej kimś obcym.
Ale miało być o smutku. Bo dziś taka scenka. Biegnę rano z psem, którego puszczam luzem na o tej godzinie bardzo mało uczęszczanej trasie (dwie spotkane osoby). To jest taka pętla wokół jeziora. Po jednej stronie jest las, po drugiej miasto. Azor zawsze biega bez smyczy, przywiązuje go tylko wtedy, gdy biegnę drugą stroną, blisko miasta. Wiadomo, więcej ludzi, psy, dzieci – w ogóle nie ma o czym dyskutować, zresztą wisi znak nakazujący prowadzenie psa na smyczy. No, ale wróćmy do tematu, więc biegnę z psem, na uszach mam słuchawki, mija mnie Pan na rowerze, myślę „chyba coś do mnie mówił”, ale nie słyszę co. Kiedy mija mnie drugi raz, po drugiej stronie jeziora, wymachuje coś palcem i pokazuje w stronę psa. Azor biegł do końca lasu, po czym, jak zawsze wzięłam go na smycz. Ściągam słuchawki, zatrzymuje się i pytam czy coś do mnie wcześniej mówił. Pan podniesionym głosem zaczyna zarzucać mnie paragrafami mówiącymi o tym, że pies musi być na smyczy. Na moją uwagę, żeby nie wymachiwał mi palcem przed nosem na chwilę się uspokaja, ale zaraz zaczyna ponownie swoją tyradę. W końcu mówi: „Mam złe doświadczenia z psami”. Wtedy grzecznie pytam: „A czy nie mógłby pan od razu tego powiedzieć, że boi się psów i poprosić o to, żebym go przytrzymała, kiedy widzę, że Pan jedzie? Albo powiedzieć, że Pan właśnie w tych godzinach tu jeździ i czy bym nie mogła wcześniej lub później biegać?” Wygląda na zbitego z tropu, ale tylko chwilę. Znów się odgraża, w końcu, wciąż wściekły, odjeżdża.
Wtedy robi mi się smutno
Bo ja rozumiem, że można bać się psa, mieć złe doświadczenia, ale dlaczego tego po prostu nie powiemy, prosząc o zrozumienie. Dlaczego Pani w kolejce w sklepie nie powiemy, że się spieszymy, bo syn czeka na nas w przedszkolu, tylko przepychamy się „na chama”.
Mamy w sobie tyle złości, tyle zawiści wobec drugiego człowieka, wylewamy frustracje na innych, bo na obcych łatwiej niż na bliskich. Czerpiemy satysfakcję w robieniu komuś przykrości, złośliwości. Przyjaciółka opowiadała, jak wczoraj wyjeżdżając z parkingu o mało nie uderzyła w inne auto. Cofnęła, samochód przejechał, ale jego kierowca blokował jej drogę, zwalniał, przyspieszał. W końcu zadzwoniła po policję, na szczęście szybko podjechali.
Wiem, że jestem naiwna, że wierzę, że można to zmienić. Ale gdybym nie miała takiej nadziei, to bałabym się ludzi, a wierzę, że z natury jesteśmy dobrzy. Więc może warto przyjrzeć się sobie. Choć chwilę. I pomyśleć, na co tak naprawdę jestem zły. Na tę kobietę, co biegnie z psem, który nawet nie spojrzał w moją stronę, czy na strach, który odczuwam wobec zwierząt? Na kasjerkę, która pomyliła kody, czy na męża, bo to on miał zrobić zakupy? Na dziecko, które krzyczy w domu, czy na siebie, że z czymś nie zdążyłam i muszę dzielić uwagę pomiędzy odbieraniem „ważnych” telefonów a uspokajaniem syna czy córki.
Agata Sliwowski wczoraj pisała, żeby kochać siebie, a może zacząć od polubienia? Jak będziemy lubić siebie i akceptować, to może łatwiej będzie nam uśmiechać się do innych. Rozmawiajmy ze sobą, a nie atakujmy. Atak to tylko forma obrony.
Ja nadal uśmiecham się do was szeroko. I rozumiem stres, frustrację i strach. Jesteśmy tylko ludźmi, więc traktujmy siebie nawzajem dobrze, bo po ludzku.