Próbuję od pewnego czasu odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego mężczyźni, którzy obecnie dzierżą władzę w swoich rękach tak nienawidzą kobiet? A nawet próbowałam to sobie złagodzić, że może nie nienawidzą, ale zwyczajnie nie lubią, a może ich drażnimy? Tylko dlaczego pozostaje bez odpowiedzi.
Kurde pytałam też osób zdecydowanie ode mnie mądrzejszych, ale nikt łopatologicznie tego problemu wytłumaczyć nie potrafi.
No przecież nie może być tak, że wszyscy posłowie partii rządzącej zostali kiedyś przez jakąś kobietę skrzywdzeni, nieszczęśliwie zakochani, porzuceni. To by było chyba jednak zbyt proste.
Kobiety chce się zepchnąć na dalszy plan marginalizując nasze problemy. Bo w sumie to co my za problemy mamy. 500 złotych na dziecko dostałyśmy, kosmetyczne poprawka w kodeksie karnym dotyczącym alimentów jest. Nic tylko się cieszyć i skakać pod sufit.
Tymczasem Ministerstwo Sprawiedliwości odmówiło na ten rok wsparcia finansowego dla Centrum Praw Kobiet. Fundacji, która od 22 lat wspiera kobiety będące ofiarami przemocy domowej. Kobiety, które nie mają gdzie się podziać, które przez wiele lat boją się prosić o pomoc kogokolwiek, bo wcześniej znikąd wsparcia nie otrzymały, zostają właściwie bez niczego, zdane na same siebie.
Ja tego kompletnie nie jestem w stanie pojąć. Najpierw próbuje się nam odebrać prawa o samostanowieniu, dać 500 plus – dzisiaj mam wrażenie, że po to, by naprawdę nas zamknąć w domach, choć nie chciałam nigdy generalizować. Ale co mamy myśleć my kobiety, skoro po kolei ogranicza się nam to, co zdaje się miałyśmy, a raczej powinniśmy zagwarantowane?
Dlaczego mamy cierpieć po cichu, nie dochodzić swoich praw. Spotkałam kobiety, które mąż bił, a wcale niekonieczni bił. Bo oprawca może mieć na sobie garnitur, skórzaną teczkę pod pachą, a w domu napierdzielać żonę, ile wlezie, gdy tylko coś nie pójdzie po jego myśli. A ona nie zna dnia, godziny, ani tak naprawdę przyczyny? Za co, po co?
Ministerstwo tłumaczy, że odmawia finansowania CPK ponieważ fundacja zawęża pomoc jedynie do kobiet. A ja się pytam, gdzie to zawężenie, skoro 95% ofiar przemocy domowej stanowią kobiety? Czy musi dojść do tragedii, żeby ktoś otworzył oczy? Zobaczył, jak to naprawdę wygląda?
Zawsze w takich sytuacjach przypomina mi się historia Francuzki opowiedziana w filmie „Zabiłam, aby żyć”, którą mąż bił przez 14 lat. Przez 14 lat systematycznie się nad nią znęcał, gwałcił. Wiecie, jak się czuje ofiara? Jak czuje się kobieta, kiedy silniejszy od niej mężczyzna ją upokarza, upadla śmiejąc się jej w twarz i mówiąc z przekonaniem, że i tak nikt jej nie uwierzy, że i tak nikt jej nie pomoże, więc po co ma iść. Milczące przyzwolenie sąsiadów, rodziny było tylko potwierdzeniem jego słów. Bo skoro nikt nie reaguje, to on MUSI mieć rację.
Policja nie widzi problemu, a ona próbując uciec i tak wraca do domu, gdzie za czterema głuchymi ścianami przeżywa w ciszy swój dramat. Swój i czwórki swoich dzieci. W końcu ofiara staje się katem. Jednym pchnięciem noża, kiedy próbuje się bronić, zabija swojego męża. Toczy się proces, w którym przez trzy dni kobieta opowiada o swojej tragedii, o tym, jak przestała być człowiekiem, a stała się zaszczutym zwierzęciem. Prokurator podkreśla jednak, że sądzą morderczynię, a nie ofiarę przemocy! Że ofiarą jest mąż, a próbuje się w procesie nadać mu status oprawcy.
Kobietę sąd oczyszcza z zarzutów o morderstwo. W filmie padają znaczące słowa, że skoro ona nie uzyskała przez 14 lat pomocy od państwa, teraz jej głos powinien zostać wysłuchany, właśnie teraz powinna zostać uniewinniona…
To historia sprzed lat. Ale przecież kilka tygodni temu ułaskawiono Jacqueline Sauvage, która trzema strzałami w plecy z broni myśliwskiej zabiła swego męża.
Znęcał się nad nią przez 47 lat ich małżeństwa, gwałcił i bił. Później gwałcił też swoją córkę… Kobieta została skazana na 10 lat więzienia, za to, że przez 47 lat była ofiarą i w końcu nie wytrzymała… Wyrok wstrząsnął społeczeństwem, kobiety zebrały podpisy pod petycją i Jacqueline Sauvage została uniewinniona. We Francji wywołało to po raz kolejny dyskusję na temat przemocy domowej, której doświadczają kobiety ze strony mężczyzn. Statystki wówczas podawały, że we Francji w 2014 roku 118 kobiet zostało zamordowanych będąc ofiarami przemocy domowej.
W Polsce ginie rocznie z rąk swojego oprawcy od 300 do 400 kobiet. Nikt o nich nie pamięta, może ktoś zapłacze na pogrzebie, może ktoś zmaga się z wyrzutami sumienia, że nie pomógł, nie usłyszał, nie dostrzegł… Może…
Więc wytłumaczcie mi (nie będę kląć, obiecałam sobie) dlaczego w naszym kraju odmawia się dotacji dla Fundacji, dzięki której choćby jedna kobieta mniej nie stanie się ofiarą śmiertelną swojego kata, nie osieroci dzieci, które albo zostaną w domu z oprawcą i o ich los nikt już nie zapyta, albo trafią przez władze, które odmówiły pomocy ich matce, to domu dziecka?
Wytłumaczcie mi, dlaczego ofiara ma milczeć? Dlaczego nie chce się jej pomóc? Czy naprawdę brak tam na górze zwykłego ludzkiego pochylenia się nad życiem tych kobiet, które żyją w piekle, z którego nieliczni chcą pomóc się im wyplątać?
Wytłumaczcie mi dlaczego odmawia się finansowania Fundacji, która pomaga w 95 procentach ofiarom przemocy domowej tylko dlatego, że nie pomaga pięciu pozostałym procentom, które stanowią mężczyźni?
Fundacja, która dawała wsparcie psychologiczne, prawne, a także zawodowe kobietom, by te mogły wraz ze swoimi dziećmi zacząć prowadzić normalne życie, próbować zabliźnić te wszystkie krwawiące rany, o których zapomnieć się nie da, nie ma środków na pomoc. Nie ma środków, ponieważ państwo, które mówi o miłosierdziu odmawia dotacji. Przez 22 lata działalności to się nie zdarzyło…