Go to content

Czułam się, jakbym codziennie była na wojnie. Tak mają ludzie z nerwicą lękową. Pomogły nie tylko psychotropy

Fot. iStock/PeopleImages

Od razu zaznaczę:  jestem odpowiedzialna, nie uważam, że depresję, czy nerwicę leczy się bieganiem lub pozytywnym myśleniem. Wiem, jak ważna jest pomoc specjalisty.
Na nerwicę lękową cierpiałam od dziecka, zdiagnozowano ją, gdy dobiegałam trzydziestki. W moim życiu dominowała lęk. Również wtedy, a może właśnie wtedy, gdy powinnam być spokojna i szczęśliwa, bo życie układało się dobrze.

Miałam wrażenie, że stabilizacja mnie zabija. Latami wstydziłam się do tego przyznać. Kiedy poznałam dobrego partnera, przez pierwszy rok codziennie płakałam, bo bałam się, że na pewno coś się stanie. On umrze, zachoruje. Nie byłam szczęśliwa. Codziennie do mojej głowy dobijały się demony. Urodziłam dziecko– opanował mnie bezbrzeżny smutek, lęki nasiliły się. Już nie bałam się tylko o rodziców, męża, teraz bałam się też o syna. To nie są rzeczy, którymi ludzie chętnie się dzielą, zawsze udawałam, że jest świetnie i dobrze.

Dużo lepiej działałam w kryzysach. Moich bliskich kryzys rozbijał– ja potrafiłam załatwić wtedy milion rzeczy, przenieść góry, dostać się do samego „Pana Boga” i załatwić u niego rzeczy niemożliwe. Kiedyś koleżanka powiedziała, że nigdy nie domyśliłaby się, że potrafię być tak sprawcza.

W dobrej codzienności sprawcza nie byłam. Cały wysiłek szedł na wojnę w mojej głowie.

Na opanowanie ataku paniki w supermarkecie, gdzie kłębił się przedświąteczny tłum.  Na przekonaniu siebie, że mogę wejść do pociągu i naprawdę nikt na mnie nie patrzy. Na zapanowaniu nad paraliżującym lękiem, że mój dobry czas zaraz się skończy i pochowam wszystkich tych, których kocham.
Na uspokojeniu się i wytłumaczeniu sobie, że potrafię napisać zdanie tekstu i umiem pracować.
Że w domu, w którym mieszka moja mama, nie ma duchów, tam tylko skrzypi podłoga, bo to stary dom (tak, wiem, jak to brzmi).
Że mój mąż nie zginie w wypadku
Że  nie jestem beznadziejna, straszna, nic nie umiem i nie potrafię.

Do tego dochodził lęk, którego nie potrafiłam sprecyzować. Po prostu czułam, że zaraz stanie się coś strasznego. Oblewały mnie zimne poty, waliło serce, drżały ręce, nie potrafiłam wydobyć głosu. To było tak silne, że musiałam czasem zjechać na pobocze, włączyć światła awaryjne i czekać, aż TO przejdzie. Kilka razy dostałam napadu paniki na parkingu podziemnym i czułam, że zaraz się uduszę. Z nerwów nie mogłam znaleźć wyjazdu, co tylko wzmagało objawy. A gdy wracałam z Tajlandii, na lotnisku, gdzie był tłum, czułam, jak odpływam, a ziemia usuwa mi się spod nóg. Mąż myślał, że jestem ciężko chora i coś mi się dzieje– a mi nic nie było. Wszystko przeszło, gdy wyszłam na świeże powietrze w Warszawie.

Sama zaczynałam stygmatyzować się określeniem: „wariatka”.

Oczywiście chodziłam na terapię, brałam leki. Większość z nich działała na mnie źle. Tabletki antylękowe usypiały mnie i sprawiały, że było mi wszystko jedno. Poza tym tabletki łagodzą objawy, ale nie usuwają przyczyny. Tak, jestem wielką zwolenniczką leków, bywają niezbędne– piszę tylko o tym, jak ja na nie reagowałam.

W tym czasie moja koleżanka zachorowała na raka. Była w złym stanie, bardzo bala się, że umrze. Od psychiatry dostała, oczywiście, benzodiazepiny. Ale nie mogła ich brać wciąż, zaczęła szukać sposobów, jak poradzić sobie z lękiem poza lekami i terapią (na terapię też chodziła, ale to dla niej było wciąż za mało).

Najpierw ona zaczęła wchodzić na grupy, czy słuchać programów na youtubie, które wcześniej traktowała z przymrużeniem oka. Hasła: mamy wpływ na swoje myśli, możemy panować nad emocjami wydawały nam się bez sensu. Ja też, przyznaję, byłam antyfanką wspólnot i grup, a na internetowych guru reagowałam wysypką.

Ale był moment, kiedy już naprawdę myślałam, że zwariuję, byłam zmęczona latami wewnętrznych wojen, byłam gotowa przyjąć magiczną tabletkę, żeby poczuć się lepiej.

Zaczęłam medytować

Celem medytacji jest uspokojenie się, oderwanie od obsesyjnych i lękowych myśli. Nie chodzi, żeby te myśli kontrolować, ale pozwalać im płynąć i obserwować je bez ocen.
Istnieje dużo praktyk medytacyjnych, każdy znajdzie bez problemu coś dla siebie. Możemy wybrać popularny mindfulness (mi to szło bardzo źle, okropnie się męczyłam), medytacje z mantrą (recytujemy mantrę i w ten sposób nasze myśli odchodzą od źródła stresu– w internecie znajdziemy dużo świetnych mantr, w zależności od naszego życiowego celu. Ten sposób uwielbiam). Medytacją jest spacer po lesie, czy jak mówi moja przyjaciółka, zmywanie nauczyć i wywieszanie prania– wtedy też jesteśmy w „tu i teraz”, możemy koncentrować się tylko na konkretnych działaniach. Często, gdy dopadały mnie demony, przerywałam ten ciąg nakręcających się paranoi, włączając „Poradnik Headspace: Medytacja” na Netflixie.
Pomagało.

Zaczęłam słuchać Klaudii Pingot oraz innych yotuberów, którzy tłumaczą, jak odpuszczać, koncentrować się na celu

Afirmacje, oddechy Wima Hofa, intencje – wiem, ze brzmi to kosmicznie. Przynajmniej dla mnie brzmiało, gdy namówiona przez koleżankę zaczęłam tego słuchać po raz pierwszy.
Część mnie pukała się w czoło, a druga część codziennie wieczorem włączała Klaudię Pingot. I choć bliscy myśleli, że trochę zwariowałam, ja byłam przekonana, że dzięki niej wariuję mniej. Posłuchajcie, polecam.
Zresztą Klaudia skończyła psychologię, była oficerem Komendy Głównej Policji i Centralnego Biura Śledczego i otwarcie mówi, że nie zwróciła się ku mistycyzmowi, omija szerokim łukiem ezoterykę, wciąż szuka dowodów naukowych.

Odkryłam kilka cudownych terapeutek i terapeutów, którzy nagrywają swoje wykłady

Nie chcę polecać konkretnych nazwisk, bo przed wpisaniem kilku, wrzuciłam je w wyszukiwarkę– opinie są bardzo różne. Ale  metodą prób i błędów można znaleźć kogoś, kto nam przypasuje. I kto nas na bieżąco doładowuje w chwilach najgorszego kryzysu. Pamiętam, jak kiedyś obudziłam się rano i byłam pewna, że nie skończę zlecenia, nie ogarnę swojego życia. Za dużo. Odłożyłam wszystko i wpisałam w google hasło: „Jak poradzić sobie z napadem paniki. Przejrzałam nagrania, wybrałam jedno, dwudziestominutowe– po tym czasie po prostu czułam spokój. A każdy z nerwicą wie, że mogłabym się nakręcać dalej i za chwilę nic bym nie zrobiła.

Przestałam uciekać z terapii, nauczyłam się pracować z myślami

Wcześniej latami uciekałam z terapii. To było nie do zniesienia. A moje koleżanki śmiały się, że dają mi najwyżej miesiąc zanim znów ucieknę. Terapeuci irytowali mnie wszystkim: bo zapisują, bo zadają nie takie pytania, bo nie mówią o sobie, bo znam te gadki i ich nie kupuję. To pewnie był bojkot samej siebie, to nieważne– nie dawałam rady. Hitem była terapia psychoanalityczna, wytrzymałam prawie rok. W końcu powiedziałam koleżance, że naprawdę wolę jej opowiadać o problemach, bo ona chociaż coś mi odpowiada. A potem odkryłam terapeutkę dla siebie, która pracuje w nurcie poznawczo–behawioralnym. Ten nurt polecam w leczeniu zaburzeń lękowych. Uczymy się powoli, że większość lęków bierze się z naszych myśli, a one wpływają z kolei na nasze nastroje i zachowania. Terapia behawioraln0– poznawcza pomaga zrozumieć, że to samo wydarzenie bądź zachowanie jest kompletnie inaczej rozumiane przez różnych ludzi.
Kiedyś nie przypuszczałam, że można się zdroworozsądkowo oddalić od jakiegoś swojego niszczącego przekonania, które przebiega  przez głowę. Można mu się przyjrzeć, rozebrać na czynniki pierwsze, a potem pozwolić temu odpłynąć, nie identyfikując się z tym. Nie traktując tego jako rzeczywistość.

To nie dzieje się od razu, ale odpowiedni trening czyni mistrza.

Oczywiście, to tylko subiektywne sposoby radzenia sobie z nerwicą lękową, ale boję się już dużo mniej i dużo rzadziej. Rzadziej też sięgam po leki psychotropowe. Choć, oczywiście, wiem, że może nadejdzie okres, gdy będę ich potrzebować– to dla mnie naturalne i oczywiste. Kiedyś natomiast byłam chyba uzależniona od benzodiazepin- co też jest bardzo niebezpieczne, dziś ich nawet nie mam w domu.

I najbardziej pomogła mi terapia–i to polecam ponad wszystko. To jest nieprawdopodobne zrozumieć skąd wzięły się nasze lęki, nauczyć się z nimi radzić.

Czasem czuję, że Zło znów nadciąga.  Gdzieś  krąży myśl, która za chwilę mnie pokona. Wywołać ją może wszystko i to też w nerwicy jest straszne– nie wiesz, kiedy zacznie walić ci serce, kiedy zaczniesz się bać. Ale, gdy teraz TO się pojawia, nie czekam w panice, aż się rozkręci. Pracuję z oddechem i na siłę przekierowuje uwagę, gdzie indziej. Pomaga. Mitem chyba jest, że możemy się zmienić o 180 stopni. Ale możemy nauczyć się korzystać z narzędzi, które oferuje nam świat. Chociaż spróbować. To znacznie lepsze niż mówić: nie potrzebuje terapii, leków, nie potrzebuję pracować z emocjami. Gdy żyjesz z piekłem w głowie, masz czasem wrażenie, że nic tego nie może zmienić. To nieprawda, może. I tego życzę wszystkim.