Go to content

„Bądź prawdziwa. Najgorsza prawda, najbardziej wstydliwa i bolesna – procentuje”. Krystyna Janda kończy 70 lat

Aleksander Bardini, mentor i przyjaciel Krystyny Jandy, powiedział jej na początku nauki w szkole filmowej: „Bądź prawdziwa. Cokolwiek by to nie znaczyło i jakichkolwiek nie miałoby to konsekwencji”. To według Krystyny Jandy, która właśnie obchodzi 70 urodziny, jest podstawą jej życia. „Najgorsza prawda, najbardziej wstydliwa, bolesna, ale prawda – procentuje”.

Krystyna Janda urodziła się 18 grudnia 1952 roku, a przynajmniej tak ma zapisane w dokumentach, najprawdopodobniej pielęgniarka w szpitalu pomyliła dni i powinno widnieć w dokumentach – 19 grudnia. O swoim sukcesie zaczęła myśleć, kiedy ktoś ukradł jej zdjęcie rentgenowskie kręgosłupa w szpitalu… Mówi o sobie, że jest niegroźną wariatką, a gdyby nie Andrzej Wajda – nie wie kim byłaby dzisiaj. Miała szczęście do ludzi, których spotkała na swojej drodze, niełatwo bowiem żyje się z artystką – „trzeba kochać albo uciekać”! – twierdzi.

Zawód aktorki znaczy dla niej wszystko. I jest wszystkim. Była na scenie kiedy odchodzili najważniejsze dla niej osoby: babcia, mama, mąż – „taka jest cena tego zawodu” – uważa aktorka. Swoje 70. urodziny postanowiła również spędzić na deskach swojego ukochanego teatru Polonia. „My way” to wyjątkowa, prześmieszna teatralna uczta – najwspanialsza randka z aktorką –  która z wrodzonym poczuciem humoru, zabawnie, pełna wzruszeń,  zabiera nas w podróż, która odsłania nieznane kulisy jej życia. A o czym tam nie opowiada!

fot.materiały prasowe

Życzymy Pani Krystynie kolejnych setek wspaniałych ról, dłuższej doby do odpoczynku! Kochamy i uwielbiamy!

Najpiękniejsze słowa Krystyny Jandy, które warto naszym zdaniem nieść przez życie

Tak. Uganianie się za młodością jest poniżej godności. Z reguły gram osoby w moim wieku lub starsze i koniec. Zauważcie, że ostatnio na ogół występuję tylko w szlafrokach i piżamach, bo wygodniej.

Muszę szybko spać, pomyślałam. Nie ma czasu. Może jeszcze coś ważnego zdążę zrobić?

Ponieważ Bóg nie może być z każdym, wymyślił matkę.

Dla mnie receptą jest niezmuszanie się do niczego. Robię to, na co mam ochotę. A na szczęście mam ochotę pracować. Nie spotykam się z ludźmi, z którymi się nie chcę spotkać. Nie czytam książek, które mnie nudzą. Nie oglądam filmów… Od pewnego momentu uznałam, że nic nie muszę ani nie powinnam nawet. Takie słowo „powinnam” też wykreśliłam.

Myślę, robię swoje, postępuję według swoich zasad, ale jednocześnie jestem otwarta, ciekawa innych. Nie oceniam za szybko, nie wyrokuję.

Życie, moim zdaniem, jest ważniejsze niż sztuka i cenniejsze niż sztuka, miesza się też ze sztuką i jest inspiracją wieczną, tworzywem podstawowym dla każdego, kto „tworzy”. Najczęściej „dzieła” nie dorównują życiu, ale potrzeba, aby życie chwalić i je opisać, każe ponawiać próby i daje wieczny sens wszelkiej twórczości, szczególnie, kiedy doświadczenia życiowe stają się „obsesją”.

Mam sukces od prawie 40 lat. I widzę to jako ciężką, ciężką pracę. Ale ta praca to wielka przyjemność, a właściwie namiętność.

Czy znasz matkę, która nie usługiwałaby całe życie synowi jak niewolnica i jeszcze nie byłaby z tego powodu najszczęśliwsza? Ja nie znam. To wszystko nasza wina, niestety. Takie pokolenie mężczyzn wychowałyśmy.

Mówię do siebie: nie myśl! Jest tyle kobiet, które nie myślą i jakoś im idzie.

Nie jestem osobą ani smutną, ani zamkniętą, ani skomplikowaną. Śmieję się łatwo, często i ze wszystkiego, a najczęściej z siebie. Za radością, żartem, człowiekiem, który potrafi mnie rozśmieszyć, poszłabym na czworakach na koniec świata

fot.materiały prasowe