Wiecie, co mnie najbardziej wkurzało na początku macierzyństwa? Ten wszechobecny bałagan. I nie mówię tylko tym, że sama miałam problem z ogarnięciem chałupy, bo przyznam, że godzenie pracy i obowiązków domowo-rodzicielskich czasem mnie przerastało i wolałam olać sprzątanie, odkurzanie, mycie garów czy prasowanie. Najbardziej wkurzał mnie bałagan w pokoju dziecięcym. No i w salonie też, bo przecież dzieci wolą się bawić tam, gdzie akurat są rodzice, prawda?
Spokojnie, nie będę teraz wciskać wam kitu, że moje dzieci były czyściochami, że resoraki były poustawiane na regale jak w muzeum, a lalki posegregowane względem koloru włosów. Nie, nic z tych rzeczy. Często brakowało tylko, żeby do pokoju wrzucić granat. Byłoby z głowy.
Wiem natomiast, że wszyscy rodzice mają z tym problem – jak nauczyć dzieci sprzątać. Osobiście nie znam żadnego, które by za tym przepadało. Mam znajomą, która wprowadza w domu rywalizację. Normalnie powiesiła na ścianie coś w rodzaju tabelki (tak, sama ją rysowała na brystolu) i urządza dzieciom zawody – kto szybciej sprzątnie, kto dokładniej itd. Osobiście nie jestem fankom rywalizacji między rodzeństwem, ale u niej ten sposób się sprawdza.
Z własnego doświadczenia wiem natomiast, że do dzieci trzeba mówić jasno. Oznacza to, że najlepiej wydawać proste, zrozumiałe komendy. No bo co dla dziecka oznacza „posprzątaj pokój”? Schować zabawki? Pościelić łóżko? Wytrzepać dywan? Umyć okna? A może posegregować ubrania w szafie i odłożyć te, które są za małe? Oczywiście mówię o dzieciach w wieku przedszkolnym. I na tych się skupmy, bo „czym skorupka za młodu nasiąknie…”.
U mnie sprawdziły się proste komendy, typu: odłóż książeczki na regał z książkami, zabierz zabawki z podłogi, wrzuć te ubrania do pralki, przetrzyj kurze tą ściereczką, wrzuć wszystkie ścinki do kosza. Generalnie chodzi o proste polecenia, które dziecięcy rozum ogarnie i potrafi sobie wyobrazić. Im dziecko starsze, tym trudniejsze zadania powinno otrzymywać.