Go to content

Chce mi się rzygać od tych pozowanych zdjęć. Przecież wiem, że to w większości wypadków ta idylla jest na pokaz

Fot. iStock / wundervisuals

W maju skończyłam 36 lat. Żyje mi się dobrze, mam mieszkanie na kredyt, rudego kota i wolne popołudnia. W weekendy odwiedzam rodziców, rzadziej siostrę, która ma swoje życie, swoją rodzinę, dziecko. Podróżuje, czytam książki, przeglądam Facebooka i podglądam jak żyją moje koleżanki, koledzy. I chce mi się rzygać od tych pozowanych zdjęć, przesłodzonych wpisów o pierwszych kroczkach, kupkach i zupkach. Przecież wiem, że to w większości wypadków ta idylla jest na pokaz.

Jestem sama z wyboru. Lubię umawiać się na seks, ale nie wyobrażam sobie życia z kimś dzień w dzień, stale razem, obok. Po seksie wychodzę, nigdy nie pozwalam sobie na spędzenie wspólnie nocy aż do rana. Nie zakochuję się tylko dlatego, że się z kimś przespałam. I nie, wbrew temu, co teraz myślisz, nie zdarza się to często. Nie odbijam mężów, partnerów, kochanków. Przynajmniej nic o tym nie wiem.

Nie uważam też, że coś jest ze mną nie tak, bo nie pragnę mieć męża i gromadki dzieci. Albo „prawdziwego” związku. Czuję się szczęśliwa, gdy jestem sama, nie cierpię z powodu samotności. Lubię ludzi, ale nie potrzebuję ich do poczucia spełnienia. Taka jestem. Od zawsze.

Moi rodzice będą wkrótce obchodzić 50 tą rocznicę ślubu. Wyobrażasz to sobie? Pół wieku spędzone z jedną i tą samą osobą. Wspólne śniadania, obiady, kolacje. Wspólne urlopy, święta, wspólne choroby. Wspólne dwa pokoje z kuchnią. Wspólne dzieci i wspólny pies. Ale oni to wyjątek. Bo takich par już prawie nie ma.

Ostatnie zdjęcie kolegi z biura na Facebooku. Żona w ósmym miesiącu ciąży trzyma go kurczowo za rękę, a on prezentuje w uśmiechu bielutkie zęby. W tle mazurski kurort, jachty, zachód słońca. Takie wszystko piękne. Tylko ja mam przed oczami jego rękę na udzie asystentki z działu kadr… I świadomość, że sypiają ze sobą na każdym wyjezdzie integracyjnym.

Czy powinnam jej powiedzieć? Biję się z myślami. Bo im dłużej żyję, tym bardziej myślę, że coraz częstsze są związki, w których kobiety pozwalają sobie na obecność kochanki partnera w ich związku, tylko po to, by zachować status – mężatki, partnerki. Przymykają oczy, udają, że nie widzą. Zaciskają zęby i kładą się co wieczór do łóżka z facetem, który sypia z kimś „dodatkowo”.

Z drugiej strony, może ona naprawdę nie wie? Ale jest w ciąży, więc i tak trzeba poczekać, przecież nie wolno jej teraz denerwować.

Znajoma zamieściła informację, że jest „zaręczona”. Jest i zdjęcie pierścionka, podpis „powiedziała TAK”. Tylko, że z tym narzeczonym od początku właściwie jej się nie układa. Nie sypiają ze sobą, bo on nie umie się do tego odpowiednio zabrać i na każdą próbę rozmowy na ten temat reaguje jak diabeł na święconą wodę. A najczęściej to się obraża. Ta znajoma miała kiedyś świetny seks i świetnego faceta. Ale on był zagorzałym przeciwnikiem pierścionków zaręczynowych. Więc sama rozumiesz, musieli się rozstać. „Kobieta powinna założyć rodzinę” – powiedziała mi kiedyś. – „A facet niekoniecznie”.

To ja chyba jestem facetem, bo kompletnie nie czuję, że powinnam coś więcej niż być dobrym człowiekiem, płacić podatki i pomagać rodzicom, gdy już będą tego potrzebowali.

Nie boję się samotności i tego, że zabraknie kogoś, kto poda mi na starość szklankę wody, zadzwoni zapytać jak się czuję i czy czegoś mi nie potrzeba. Boję się związku, który jest nadmuchaną bańką mydlaną, obietnicą, która się nie spełni, zawiedzioną nadzieją i stratą czasu. Jeśli kiedyś spotkam kogoś, z kim to wszystko mi to nie będzie grozić, chętnie zostanę na śniadanie.