Był sobie dom. Dom szczęśliwy, pełen miłości, tej najprawdziwszej. Do siebie nawzajem i do zwierząt, zwłaszcza tych bezdomych, którymi zajmowali się od ponad 30 lat, wspólnie, przygarniając, pomagając im wydobrzeć, dając im nowy start i bezpieczne schronienie. Było pięknie, aż w życiu pani Marioli i pana Kazimierza wydarzyło się nieszczęście. W styczniu ogień zabrał dom – cały dobytek, a przede wszystkim ukochane zwierzaki. Zostali z niczym. Pomagali innym przez kilkadziesiąt lat, dziś sami potrzebują pomocy, choć o nią nie prosili.
Od stycznia mieszkają na zapleczu sklepu, w którym pracują. Stracili wszystko, co mieli, ale najbardziej żałują tego, że w pożarze zginęły ukochane dwa psy, dwa koty i para królików. To na to wspomnienie pojawiają się w ich oczach łzy, powraca żal i rozpacz. Pan Kazimierz mówi o swoich zwierzętach, w sposób szczególny, z miłością i troską, której nie słyszy się często. Skąd ta miłość się wzięła? Właściwie nie wiadomo. To jego żona wychowywała się wśród kotów i psów, on w dzieciństwie miał jedynie akwarium. Ale, jakoś się tak się złożyło, że odkąd są z panią Mariolą razem, dają schronienie wszystkim potrzebującym, zagubionym i porzuconym zwierzakom. I zanim ogień zabrał im dom, mieszkało w nim wiele, bezpańskich dotąd Burków, mruczków i mniejszych pupili. Kiedyś policzyli, że rocznie przychodziło i odchodziło w sumie około kilkudziesięciu sztuk. Tu miały opiekę, miłość i pełną miskę. Skąd brały się te zwierzęta? Znajdowali je na ulicy, podrzucali im je znajomi i nieznajomi. Jak można było nie pomóc?
– Nasze całe życie wspólne upłynęło pomiędzy zwierzakami – opowiada pan Kazimierz. – W tej chwili mamy 7 psów, 5 kotów, kilka królików, gołębia grzywacza. U nas tak było zawsze. Na drugą miesięcznicę (tak, tak – pani Mariola i pan Kazimierz od ponad 30 lat świętują miesięcznicę zawarcia związku małżeńskiego – przyp. red.) podarowałem żonie jaskółkę, która wypadła z gniazda. Potem doszedł kociak, z tego kociaka zrobiło się siedem kociąt, bo jedna z kocic przyszła i podrzuciła nam swoje dzieci. Zostawiła je na schodach, zamiauczała, jakby chciała powiedzieć: „A teraz wy wychowujcie, pora płacić alimenty, skoro to wasz kocur narozrabiał. I tak nagle mieliśmy kota i siedem kociąt. Bardzo je kochał, opiekował się nimi. Był dobrym ojcem”.
Czas płynął sielsko do momentu, kiedy w domu wybuchł pożar. Pani Mariola i pan Kazimierz wracali wtedy z pracy, o zdarzeniu poinformowała ich córka. Kiedy pytam, jak doszło do tej tragedii, nie rzucają oskarżeń, nie snują teorii.
– Nie chcę mówić na ten temat – mówi pan Kazimierz – nie chcę dociekać przyczyny. Mogę tylko powiedzieć, że nigdy w życiu bym nie podejrzewał, że można dostać tyle dobra od innych ludzi. Dzięki nim, w tej chwili zaczęliśmy budowę nowego domu. Ludzie pomagają nam z dobrego serca. Do tej pory spotykały nas raczej nieprzyjemne rzeczy. Ale w tej chwili, tyle serca dostaliśmy od innych.
Pani Mariola i pan Kazimierz są wyjątkową parą. Poznali się – jak zaznacza pan Kazimierz – 32 lata i 9 miesięcy temu. – Ja pochodzę z Wybrzeża Szczecińskiego, a żona z Wołomina. Dzieliło nas ponad 500 km, ale kiedy mojej żonie urodził się siostrzeniec – ją poproszono na chrzestną, mnie na chrzestnego. Strzał był „ostateczny”. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Przed ślubem znaliśmy się 9 miesięcy i 9 razy się widzieliśmy. No właściwie ten 9-ty raz, to na naszym ślubie. Szalone tempo, szalone życie.
O swojej pomocy zwierzętom, pan Kazimierz mówi z olbrzymią skromnością. – Na ile można było pomóc, na tyle się pomagało. Przez 32 wspólnie spędzone lata, były dwa dni, w których nie byłoby z nami jakiegoś zwierzaka. W nowym domu na pewno znajdzie się miejsce dla nich wszystkich. Mamy w tej chwili w sklepie kilka zwierząt, które powinny wrócić do domu: kilka ptaków, kilka żółwi, jeża afrykańskiego, którego córka znalazła przez ogłoszenie „pilnie oddam”, mamy parkę popielic. Córa pracuje w schronisku dla psów, przyniosła je tam straż miejska, i są tak z nami od 1,5 roku. To są tak piękne zwierzaczki, warto na nie popatrzeć, choć to typowo nocne gryzonie.
Pomoc państwu Zuchorom odbywa się metodą „składkową”. Ktoś przygotował plan domu, ktoś zajął się instalacją elektryczną, ktoś inny dachem. Ale pieniędzy wciąż brakuje. Dlatego bardzo was prosimy: jeśli tylko możecie, otwórzcie serca – liczy się każda wpłata.
Reportaż o pani Marioli i panu Kazimierzu znajdziecie tutaj.
Jak pomóc?
Zbieramy na odbudowę spalonego domu. Wpłat na cegiełki dokonywać można na:
BGŻ BNP PARIBAS SA
Fundacja Bonum Animae
Cele statutowe/dom/Zuchorowie
(złotówki) 17203000451110000004263240 (euro) 91203000453110000000367850
Przelewy z zagranicy (euro) : SWIFT GOPZPLPWXXX PL91203000453110000000367850
Paypal: fundacja.bonumanimae@gmail.com