Muszę, bo się uduszę. Ja wiem, ja wszystko rozumiem i zdaję sobie sprawę, że jedne skarpetki na podłodze rozwodu czynić nie powinny… Ale żesz do diabła!
Kocham mojego męża, naprawdę. Wydaje mi się nawet, że akceptuję wszystkie jego dziwactwa wierząc, że on moje też jest już w stanie znieść. Ba, zaakceptowałam nawet fakt, że pewnych rzeczy zmienić się nie da. Pewne nawyki po prostu płyną we krwi i choć byśmy się dwoili i troili – dupa blada – on nadal kubek po kawie będzie zostawiał tam, gdzie stał z nim po raz ostatni.
Nie jestem jednak żadną świętą, co skutkuje tym, że od czasu do czasu krew mnie zalewa, para wychodzi uszami i zabiłabym za każdy okruszek pozostawiony na blacie w kuchni!
I niech nikt mnie nie tłumaczy PSM, czy innym cholerstwem. Jestem odporna na działania hormonów – przynajmniej tak sobie wmawiam. Ale przysięgam. Przysięgam. Raz na jakiś czas jakbym wrzasnęła, tupnęła, talerzy natłukła! Oj tak, zwłaszcza, gdy nie wiedzieć czemu, wszystko się nagromadzi, a skarpetki na podłodze urastają do rangi konkretnego argumentu do rozwodu i to w dodatku z orzeczeniem o winie!
A wystarczy jedna rzecz, jedna drobniutka, która z zasady nie wyprowadza mnie z równowagi, ale bywają takie kiedy, z czeluści mojej głęboko zakopanej drażliwości wypływają jedne po drugim obrazy, które wyprowadzić mogłyby wyprowadzić świętego, a już ustaliliśmy, że na to miano z pewnością nie zasługuję.
Macie tak? Proszę, powiedzcie, że macie, kiedy jedyne o czym myślicie to wykrzyczeć długą listę przewinień targających waszą cierpliwością, wyrozumiałością i akceptacją. Bo ja dziś muszę! Żeby nie popełnić żadnej zbrodni, która burzy się w mojej krwi!
No więc, jeśli kiedykolwiek on będzie chciał się ze mną rozwieść nie będę się bała użyć tych argumentów w walce o to, kto był bardziej, mocniej i lepiej w tym związku i nie robił (a przecież mogłabym) co chwilę awantur o:
– niezamkniętą maselniczkę, po prostu zawsze, ZAWSZE musi zostać otwarta, z czego od czasu do czas skwapliwie korzysta nasz kot
– zostawioną na blacie deskę do krojenia z brudnym nożem, kawałkiem wędliny i serem – jakby naprawdę trudno było to, co brudne wrzucić do zlewu, a jedzenie od razu schować do lodówki; nie jestem w stanie zrozumie na co i po co to…
– brudną kuchenkę, jakby syfu i brudu na niej widać nie było po zrobieniu obiadu… Przetrzeć, wytrzeć i po krzyku, to dwie minuty, no ale to ja muszę je wygospodarować…
– przekładanie rzeczy w lodówce – czy naprawdę tak trudno pojąć, że serki, jogurty itp. – na górze, wędliny – półka niżej itd.? Nie – jak on układa wszystko wywala do góry nogami! Gryzłabym!
– chowanie moich rzeczy – nagle okazuje się, że moje buty lądują w garażu, a kurtka gdzieś głęboko w szafie, bo on robił porządki jedyne co mu przeszkadzało, to mój nadmiar butów, ciuchów, książek – więc je schował, bo niby po co mi tyle
– chomikowanie – bo o punkt wyżej bym się nie wściekała, gdyby nie fakt, że mój mąż jest chomikiem, ale nie trzyma wszystkiego co niepotrzebne w polikach, tylko w pudełkach, pudełeczkach, skrzyneczkach… Stare buty, koszulki, których już nigdy nie ubierze, piłki podziurawione – mogłabym wymieniać jak szalona. Mogę tylko, jak nie ma go w domu wyrzucać co mi w ręce wpadnie – a on i tak nigdy tego nie zauważa…
– i ten kubek, który naprawdę zostawia akurat tam, gdzie skończył wypić kawę, już nie zbieram – pytam, gdzie są kubki i w prezencie otrzymuję całą stertę pochowanych po kątach, na podwórku naczyń…
– i skarpetki – a jakże – że to niby taki symbol. O matko jak ja bym chciała, żeby symbolem tylko pozostał. U nas te skarpetki NAPRAWDĘ leżą koło kanapy! I wyobraźcie sobie, że potrafię na nie nie zwracać uwagi, bo to i tak nic nie zmieni, ale jak przychodzi taki dzień jak dziś… włożyłabym do gardła i kazała zjeść na obiad!
– o jeny i jeszcze – o te kanapki, które sobie robi wieczorem i którymi szczuje moją ledwo co podjętą dietę! Jak tak można, pytam się jak?!? I jeszcze pyta ze spokojem, czy chcę – je i nie zwraca uwagi na mój morderczy wzrok
O rety już mi lepiej. Choć szukam jeszcze w głowie powodów na usprawiedliwienie ewentualnej zbrodni mając nadzieję, że mnie rozumiecie i wspieracie w tak trudnym dla mnie dniu jak dzisiaj. Bo jak jeszcze raz zobaczę otwartą maselniczkę, to przysięgam… nie ręczę za siebie.
P.S. A może po prostu pójdę spać. Na szczęście jutro będzie nowy dzień z serem nie na tej półce, który nie wyprowadzi mnie z równowagi.