Go to content

Byle czego nie weźmiesz, znasz swoją wartość. List do męża, którego utrzymuję od kilku lat

Fot. istock/cindygoff

Drogi Mężu,

To już koniec. Nie umiem walczyć z Tobą, ani z tym kim jesteś. Przyznaję – miłość przegrała. Moja miłość do ciebie, moje nadzieje na to, że się zmienisz. Już dawno przestało mi się podobać utrzymywanie ciebie. Już dawno przestałam rozumieć, że można ze swoim życiem nie chcieć zrobić zupełnie nic. Że można spędzić je leżąc na kanapie, bez chęci zmian, składając odpowiedzialność za wspólny dom na barki jednej osoby.

Znam pary, w których to ona zarabia więcej i nikt nie ma z tym większego problemu. Znam nawet jedno takie małżeństwo, gdzie to on opiekuje się dzieckiem na urlopie tacierzyńskim, bo ona nie mogła sobie na to pozwolić, ze względu na swoje zobowiązania zawodowe. I dobrze jest, wszyscy są szczęśliwi, zadowoleni. Ale nie znam ani jednego związku, w których jedna ze stron „żerowałaby” na drugiej przez lata, udając jedynie, że podejmuje próby pracy, że „coś robi”. Uwierz mi, nie chodzi o pieniądze, chodzi o szacunek. O to, jak się czuję, sama przed sobą, wracając codziennie do domu, do męża, który przez cały dzień leżał na kanapie, grał na komputerze, a na pytanie o to, czy szukał pracy, wpada w szał, obraża się i zamyka w sypialni.

Prosiłam cię wiele razy. Pożyczałam od znajomych pieniądze na twoje pierwsze, „pewne” biznesy. Nigdy ich nie oddaliśmy, bo nie było z czego. Żaden z nich się nie zwrócił, żaden nie przynosił większych dochodów. Żaden chyba nie był dobrze zaplanowany, rozliczony. Ale ty żyłeś jak lekkoduch, jak Piotruś Pan. Nieustannie wierzyłeś, że w końcu coś się przecież musi udać. Nie chciałam odbierać ci marzeń, chciałam, żebyś był szczęśliwy. Zrobiłabym dla ciebie wszystko, przetrwałabym wszystko. Przecież nie głodowaliśmy – mam dobrą pracę, tę samą od kilku lat. Awansowałam, pieniądze są satysfakcjonujące. Mam stabilną sytuację. Przepraszam MAMY stabilną sytuację. Moja pensja utrzymuje nas oboje i pozwala spłacać kredyt. Tylko, że ja już mam tego dość.

Nadszedł ten moment, w którym wszystko się zatrzymało. Przyszedłeś do domu, powiedziałeś, że zamykasz (kolejną) firmę, że wpadasz w depresję, że boisz się, że się wypaliłeś. Przestraszyłam się. Kochałam cię przecież, nie chciałam, żebyś cierpiał. „Nie martw się, razem damy radę, najważniejsze jest zdrowie” – mówiłam. Wziąłeś mnie w ramiona, wzruszyłam się. To było siedem lat temu. Co się stało od tego czasu? NIC.

Przez pierwszy rok to rozumiałam. Tłumaczyłam rodzicom, znajomym, że masz takie trudny okres. Że to nasza wspólna decyzja. Po dwóch latach zaczęłam się niepokoić. Podsuwalam propozycje, wyszukiwałam ogłoszenia w Internecie. Po trzech byłam zdezorientowana, zmęczona i sfrustrowana. W tym roku minęło siedem lat. Nie czuję już nic.

Zawsze byłeś duszą towarzystwa. Modne kawiarnie, wyjazdy na narty, markowe ciuchy. Żadne „no namesy” nie wchodziły w grę. Musiałeś mieć to, co najlepsze, a to kosztuje. Tak właściwie zostało do dziś. Na wakacje nie pojedziesz byle gdzie, to nie może być cichy pensjonat gdzieś w Bieszczadach. Planujesz wyjazdy marzeń. Ale nie planujesz, jak za nie zapłacisz, zakładasz, że zrobi to twoja żona. To ona zapłaci za najmodniejsze dżinsy, ona zafunduje bilet do teatru. Jesteś do tego przyzwyczajony.

Ale przepraszam, nie wolno o tym mówić na głos. To dla ciebie drażliwy temat. Jesteśmy przecież małżeństwem, to są przecież NASZE pieniądze.

Nie mamy dziećmi, którymi mógłbyś się zajmować, nie mamy nawet kota. Czytasz książki, które zamawiasz na mój koszt, wypożyczasz nowości filmowe, gotujesz. Czasem posprzątasz, ale nie mogę powiedzieć, żebyś „zajmował się domem”. Właściwie prowadzisz życie bogatego emeryta.

Mówisz, że szukasz. Wiem, że nasi znajomi wiele razy proponowali ci pracę. Śmiałeś mi się w twarz. Ty? Do takiej pracy? Za takie pieniądze? To śmieszne. Poniżej „siódemki” nie zejdziesz, znasz swoją wartość. Teraz właściwie jedynie żyjesz „z dnia na dzień”, obrażony, że telefon z fantastyczną propozycją nie zadzwonił.

Spakowałam twoje walizki. To zabawne, składając twoje markowe koszule i bluzy liczyłam, za ile z tych rzeczy zapłaciłeś z własnej kieszeni. Jest ich chyba pięć, może sześć. Wyjeżdżam na weekend. Proszę zostaw klucze od mieszkania u mojej mamy.