Go to content

Beata Skura o aromaterapii: mała kropla, wielkie możliwości

fot. iStock

Aromaterapia jest filozofią życia, źródłem radości, energii i siły. Czasami również sposobem na aktywność zawodową. Na pewno pomaga w budowaniu relacji z sobą samym i światem. Olejki wskazały też Beacie Skurze, kobiecie ceniącej wolność i niezależność, ścieżki do dobrostanu. Opowie o tym specjalnie dla Ohme.pl.

Rozmawia Agnieszka Grün-Kierzkowska  

Beato, wspomniałaś w naszej rozmowie o ważnym momencie w swoim życiu, głębokim i inspirującym dla Ciebie. Opowiedz, jak żyłaś i co Cię w życiu zatrzymało, skłoniło do refleksji?

Beata Skura: Żyłam szybko, tak bym powiedziała najkrócej, ale przede wszystkim istniałam w takim twardym i bezwzględnym świecie biznesu. Byłam nauczona, że tak trzeba żyć, posiadając biznes IT, to przecież jest świat bardzo męski, twardy i potrafi być niezwykle wymagający. Szczególnie, jak się jest małą firmą, mimo, że my specjalizowaliśmy się w bardzo sympatycznej dziedzinie, jaką jest komunikacja wewnętrzna. Z jednej strony było bardzo przyjemnie robić to, co się lubi, w czym się dobrze odnajduje, ale niestety wszystko było obarczone czymś, co ja nazywam nieszanowaniem cudzej pracy. Może nie we wszystkich aspektach i miejscach brakowało tego poszanowania, ale wychodzenie z pozycji siły, stawanie naprzeciw wzajemnym oczekiwaniom w tworzeniu tej komunikacji, nie zawsze było przejrzyste, odpowiednio skrystalizowane i pojawiały się różne problemy.

Całe to spektrum wyzwań wymaga bardzo precyzyjnego podejścia, a po drugiej stronie nie zawsze było to odpowiednio doprecyzowane. Brak wyobrażeń, brak szczegółowej koncepcji, ale duże oczekiwania, niestety często nie werbalizowane wobec nas. Następował niekiedy taki trudny moment pod koniec projektu, który uniemożliwiał wystawienie faktury. Klient chciał zrobić coś dodatkowego i oczekiwał, że zrobimy to za darmo, jako swoisty bonus. Padała argumentacja, że przecież to nie jest coś ekstra i nie wymaga ogromu pracy. A to nieprawda, każda praca, nawet najmniejsza wymaga wysiłku, ponieważ trzeba zapłacić ludziom, którzy to wykonają. Rodzą się wtedy niepotrzebne nieporozumienia. Oczywiście klienci bywają bardzo różni, część z nich empatyczna, podchodząca do współpracy uczciwie i z dużym zrozumieniem. Gro z nich – klientów – z reguły nie ma dedykowanego na projekt czasu i zespołu, dlatego te projekty komunikacyjne często są dostawką, dodatkową pracą dla człowieka, który w nim uczestniczy, działaniem z doskoku.

Lubiłam tą pracę, była wszak twórcza, pozwalająca na projektowanie aplikacji, mimo braku u mnie kierunkowego wykształcenia (śmiech). W którymś momencie nawet programowałam bazy danych, nauczyłam się tego w boju, było to rozpoznanie walką. Jestem takim typem, że lubię uczyć się praktykując, nie lubię się uczyć z książek, nie przepadam też za bardzo długimi szkoleniami. Jestem praktykiem i to mnie zresztą zaprowadziło w wiele nieoczekiwanych miejsc w moim życiu, różne rzeczy zawodowo i z pasji robiłam. Jestem z wykształcenia ceramikiem, ale tego zawodu nigdy nie wykonywałam (śmiech). Miałam za to sieć sklepów sportowych z topowymi markami, to zajęcie również sprawiało mi wiele frajdy. Trzeba nadmienić, że sprzedaż detaliczna jest niełatwym biznesem.

W pewnym momencie trafiłam na czas załamania rynku i po prostu zbankrutowałam. Pamiętam ten okres dobitnie, wizytę komornika o szóstej rano, gdy zabrał mi kluczyki do samochodu… Mnie to doświadczenie bardzo dużo nauczyło. Oczyściło również otoczenie wokół mnie, to przykre, ale są ludzie, którzy się z nami przyjaźnią, bo mamy jakąś pozycję, status, możemy sprzedać w dobrej cenie markowe buty.

Wtedy uświadomiłam sobie jedną bardzo ważną rzecz, że w zasadzie do życia nie jest nam dużo potrzebne! Jak nie mam samochodu, to widzę więcej wokół, z okien autobusu chociażby. I jeszcze podróżuję z innymi współpasażerami, możemy pogadać, wymienić się spostrzeżeniami. To nie jest dramat, bez pewnych przedmiotów da się żyć. Może to życie nawet jest spokojniejsze, pełniejsze, bardziej dostrzegające detale? Skupione i uwrażliwione na sprawach, zdawałoby się błahych, codziennych, ale to właśnie te elementy tworzą rzeczywistość.

Trzeba nauczyć się dostrzegać piękno w rzeczach na pozór trywialnych, wtedy łatwiej przejść do działania, nic nie obciąża. Okazało się, że wszystko da się z powrotem poukładać, kosztowało mnie to jednak siedem lat ciężkiej pracy.

Mam szeroki zakres kompetencyjny, potrafiłam działać w różnych zawodach, parać się różnymi zajęciami. Wiedziałam, że trudno mi będzie wrócić na etat do pracy, bo jestem jednostką niepokorną, nie lubię, gdy ktoś mi mówi, że czarne jest białe, a białe jest czarne. A ja mam mu jeszcze przytaknąć! Widzę często swoich znajomych, jak są ograniczani na etatach. Ja lubię kreować, a w organizacjach nie zawsze jest na to przestrzeń. Gdy uświadomię sobie, że musiałabym spędzić ileś czasu w biurze w „mundurku”, to już robi mi się słabo (śmiech).

Podczas, gdy robiłam różne drobne rzeczy, m.in. dla moich znajomych, aby wypełnić niezbędny do życia budżet (w tym spłatę długu po bankructwie), ktoś mi zaproponował pracę. To nie były dobre warunki finansowe, ale było duże pole do rozwoju. Jako ekspertka mogłam się sprawdzić w praktyce, wyżyć się twórczo, finalnie zostałam członkiem zarządu i wspólnikiem w tej firmie. Tam się też naprawdę dużo nauczyłam. Lubiłam ten czas, dużo pracowałam, natomiast później pewne sprawy się mocno pozmieniały.

Przyszedł taki trudny moment, pojawiły się kłopoty z płynnością finansową. Byłam odpowiedzialna w zasadzie za większość rzeczy w firmie, finanse księgowość, prowadziłam też projekty i projektowałam aplikacje. Znów czułam presję i nie mogłam się wyzwolić z tego trybu. W momencie, kiedy wzięłam na siebie za dużo, znalazłam się w impasie. Jakby tego było mało, w moim prywatnym życiu coś się wywróciło. Okazało się, że mój partner prowadzi bujne dodatkowe życie! Był równocześnie w trzech związkach, a dowiedziałam się o tym zupełnie przypadkowo… Zacisnęłam zęby i powiedziałam sobie: dam radę, dam radę… I dałam radę! Pożegnałam się z tym życiem, relacją i powiedziałam zdecydowanie, że to koniec. Przypłaciłam tą sytuację niestety zdrowiem, a mogłam życiem… Dopadła mnie depresja, którą dzięki mojej przyjaciółce pokonałam, bo w porę odwiedziłam psychiatrę.

Wcześniej kochałam ludzi, lubiłam się spotykać towarzysko, miałam zaufanie do innych. Podczas depresji zamknęłam się w domu w czterech ścianach i coś we mnie pękło. Tylko dzięki przyjaciółce przeżyłam to piekło! Ona mnie wyrwała z matni i namówiła na terapię. Wyłączyłam telefon na dwa miesiące, wyjechałam na Warmię. Wreszcie, ocknęłam się…

Czy pamiętasz, jakie sytuacje wpłynęły na Ciebie i w konsekwencji zachęciły do zagłębiania tajników aromaterapii, stosowania olejków naturalnych?

Na Warmii moja przyjaciółka zaopiekowała się mną i zaczęła mnie wspierać olejkami. Dużo rozmawiałyśmy o ich niesamowitym działaniu, jak zmieniają ludzi podczas stosowania. Wspominałyśmy, że zawsze chciałyśmy robić coś razem, a nie miałyśmy nigdy do tego okazji. Ona wtedy mnie namówiła do zainteresowania się aromaterapią, twierdziła, że używa olejków dla córki i to jej naprawdę pomaga, więc działa. Sama zaczęłam też używać olejków i powoli przekonywałam się, że to nie „czary mary”, że coś w tym jest (śmiech). Miewałam w tym czasie częste migrenowe bóle głowy i nie mogłam tego niczym opanować. Gdy sięgnęłam po olejki eteryczne, nagle okazało się, że można w kilkanaście minut pokonać ból kilkoma kroplami odpowiednio dobranego olejku. A że jestem typem niedowiarka, musiałam to powtórzyć kilka razy, żeby sprawdzić, czy to nie był przypadek (śmiech).

Czyli zetknięcie z pozytywnymi skutkami terapii olejkami skłoniło cię do tego, żeby się tym na poważnie zainteresować?

Beata Skura: Na początku terapii bardzo bałam się tych standardowych medykamentów, dużo na ten temat się mówiło, pisało, że może to uzależniać. Jestem w ogóle takim typem człowieka, który nie interesuje się używkami, dlatego byłam pełna obaw. Zarazem byłam pełna ciekawości tych naturalnych mikstur, olejków, mimo, że nadal traktowałam je jak czary-mary, ale widziałam, że działają(śmiech). I właśnie ta ciekawość skłoniła mnie do tego, żeby ten tajemniczy temat zgłębiać. Przecież bardzo lubię różne ciekawostki, technologiczne nowinki, tematy nieznane i niezbadane. Zarazem uświadomiłam sobie, że nigdy tak naprawdę nie zadbałam o siebie w 100%, a aromaterapia stwarzała taką możliwość.

To były dwie pierwsze przesłanki, aby zacząć myśleć o nowym wyzwaniu zawodowym… Uświadomiłam też sobie, że żyłam w trybie jedzenia czegokolwiek, no może nie zaprzepaściłam sportu rekreacyjnego, bo to zawsze było dla mnie ważne, ale poza tym wszystko inne z doskoku, bez przemyślenia. Pragnęłam coś zmienić w sobie, potrzebowałam harmonii, wsłuchania się w swoje potrzeby, poukładania wnętrza i spokoju.

Przypomniałam sobie jak przyszła pierwsza poważna refleksja, gdy kończyłam 40 lat. Usiadłam na kanapie i się głęboko zastanowiłam, co jeszcze w życiu chciałabym robić… I wróciła do mnie myśl, że zawsze chciałam śpiewać! Przecież kiedyś zdawałam nawet do szkoły muzycznej w Warszawie na Bednarską, niestety bez sukcesu. Na egzamin poszłam tam z marszu. Może w następnym roku bym się dostała, gdybym się trochę bardziej przygotowała?!

Postanowiłam mieć jednak jakiś kontakt z muzyką, zorganizowałam zespół profesjonalnych muzyków i zadbałam o odpowiedni repertuar. Zaczęłam śpiewać… Pamiętam ten moment, kiedy stanęłam przed jakąś osiemdziesiątką moich znajomych i pokonując blokady wewnętrzne wystąpiłam (śmiech). Wtedy poczułam, że to jest coś, co zrobiłam dla siebie,
taki prezent, realizacja marzeń. Nadal lubię śpiew, muzykę, instrumenty, coś mnie pociąga w tym oderwaniu od rzeczywistości, gdy pojawiają się pierwsze dźwięki. Uprawiam swoją pasję na Warmii, wszystkie moje drogi prowadzą do tej cudownej krainy, tu wszystko zaczęłam od nowa.

Rozumiem, że stanęłaś wtedy w obliczu pytania: czego chcę, czego potrzebuję, czego jeszcze nie spróbowałam, a z czego mogę zrezygnować? Czy pamiętasz, co odkryłaś wtedy jeszcze w sobie? Jak wyglądała Twoja droga w kierunku dobrostanu?

Beata Skura: Po pierwsze w ogóle odkryłam to słowo „dobrostan”! Wtedy, jeszcze nie do końca czułam, co to takiego jest i że da się to wyrazić słowami: mogę zrobić coś sama dla siebie, co jest dobre i mi służy. Musiałam dojść do świadomości, że zależy to tylko ode mnie. Zaczęłam myśleć też o tym, czym się żywię, co kupuję, co jest w mojej lodówce. Odkryłam wtedy na nowo swoje wnętrze, o które muszę zadbać. Wiedziałam, że chcę skręcić na ścieżkę autentyczności, czułam też, że sama przestrzeń zawodowo- biznesowa mi tego nie da, czegoś mi brakowało.

Postanowiłam wrócić do „swojego lasu, do swojego ogniska”. Lubiłam dziką naturę, zatęskniłam za nią mocno! Te miejsca mnie przyciągały, a nie zawsze miałam na nie czas. Zrozumiałam, że potrzebuję wolności, także zawodowej. I pojawiła się myśl, jak to połączyć? A zaraz potem oczywiście olejki! Postanowiłam spełnić swoje marzenie – kupiłam kampera i wyprowadziłam się z dużego miasta. Las, natura, kamper, a ja w nim ze swoimi olejkami, to była kwintesencja mojej wolności. Wolałam być z ludźmi w bezpośrednim kontakcie, niż on-line, choć dziś jest to takie powszechne. Byłam gotowa do wielu poświęceń, aby pracować w autentycznej i bliskiej sobie atmosferze, pojechać do ludzi i spojrzeć im w oczy.

Pamiętam taki moment, kiedy poszłam, na pierwsze chyba w Polsce spotkanie. Jeszcze niewiele się działo w tej dziedzinie, wtedy też usłyszałam to kluczowe pojęcie- olejek eteryczny i dowiedziałam się, że on ma swój skład chemiczny. Zaczęłam czytać, zgłębiać wiedzę na ten temat. Olśniło mnie, że to są po prostu substancje aktywne, naturalne związki, których używa się w lekach, farmaceutykach. Zrozumiałam, że to jest właśnie to!

Wciągnęło mnie maksymalnie, potrafiłam wstawać o czwartej rano i wertować wiedzę. Na początku nie wszystko przyswajałam, bo to są bardzo skomplikowane związki, ale gdzieś w środku mnie to coraz bardziej pasjonowało. Byłam zdziwiona, że ta dziedzina, to taki ogrom wiedzy. Nagle uświadomiłam sobie, jakby cofając się do dzieciństwa, że moja mama
miała na przykład taki kwiatek, który nazywała „anginką” (geranium) i dawała go nam na wszystko, od bólu ucha, przeziębienie, po odporność.

Zaczęłam czytać jeszcze więcej i zobaczyłam, że zazwyczaj w kontekście zdrowia zajmujemy się sobą wtedy, kiedy mamy jakieś dolegliwości. Czyli usuwamy skutki, zamiast zastanowić się nad przyczyną złego samopoczucia lub bólu. I pomyślałam: Co by się stało, gdybym się tym tematem zajęła?

Wiedziałam już, że muszę sobie zbudować jakąś drugą nogę finansową. Ale też trochę nie wiedziałam, jak się do tego zabrać… Uświadomiłam sobie jednak, że może to być mój pomost do powrotu na łono natury. Zrozumiałam, że to, co pachnie w lesie to są właśnie olejki, a to co lubię w zapachu pomarańczy z goździkami, które nakłuwam przed świętami, to też są olejki… Ludzie od zarania wiedzieli, że w naturze coś krąży i te procesy muszą się gdzieś domykać. Zwróćmy uwagę, że sięgamy do rzeczy oczywistych, a zachowujemy się tak, jakbyśmy odkrywali Amerykę (śmiech).

aromaterapia
fot. Chelsea Shapouri/Unsplash

Wtedy, gdy zrozumiałaś, jak ważna jest harmonia i dobrostan, postanowiłaś zmienić swoje życie zawodowe?

Beata Skura: Zrozumiałam, że to może być taki mój mały wkład w naprawianie świata poprzez pomoc ludziom. Mimo, że nauczyłam się po drodze, pilnować swoich granic, to nie przestałam lubić ludzi. To cudowne uczucie, gdy mogę uprawiać swoją drogę zawodową, pomagając bliźnim, nie niszcząc natury, wręcz dbając o nią. Nagle przyszło olśnienie, że mój dobrostan, zależny jest też od innych, od ich zadowolenia i szczęścia.

Odkryłam, że aromaterapia to jest bardzo innowacyjna dziedzina, a ja lubię innowację i kontakt z przyrodą zarazem, to wcale nie stoi w sprzeczności! Mogę i chcę być częścią środowiska, które się wspiera i pomaga sobie nawzajem. Mogę żyć etycznie i z zyskiem, a to nie jest takie oczywiste. Kapitalizm cały czas zabiega o podnoszenie poprzeczki, chcemy coraz więcej wytwarzać i więcej sprzedawać, a potem narzekamy, że jest za dużo ubrań i za dużo wyrzucanego jedzenia. Model biznesowy, w którym pracuję jest zupełnie inny. Firma, z którą współpracuję, uczestniczy w rozlicznych badaniach różnych zespołów badawczych na całym świecie i zgłębia wiedzę innych zespołów badawczych. To wchodzenie w świat roślin, metodologiczne i pełne skupienia czynienie rozlicznych badań nad roślinami i wykorzystywanie ich leczniczych właściwości.

Wszystko, czego doświadczam, uświadamia mi, jak bardzo odeszłam w przeszłości od natury. Wkraczając w świat biznesowy, mieszkając w dużym mieście, gdzieś po prostu się emocjonalnie zagubiłam. Jak mogłam tego wcześniej nie widzieć i nie odczuwać? A może właśnie dzięki temu pogubieniu, odnalazłam prawdziwą naturę? We współczesnym, rynkowym świecie,
wydaje się, że ilość składa się na wartość. A tak naprawdę jest odwrotnie, w naturze mniej znaczy więcej. Zawsze powtarzam to na warsztatach olejkowych, mniej znaczy więcej, mniej znaczy lepiej.

Uwielbiam spotkania z dziećmi, one są prostolinijne, odbierają świat prawdziwie, bez otoczki, gry pozorów i wyuczonych nawyków. Gdy mówi się im, że nie wolno wychodzić na słońce po nasmarowaniu się olejkiem cytrusowym i jedna kropelka to jest bardzo dużo, one to wiedzą i respektują. Nie podważają faktu, że molekuły olejkowe potrafią działać na mózg i że nasz
humor jest lepszy po olejku. Ich dziecinna otwartość mnie zachwyca!

W jakim momencie jesteś teraz, co czujesz? Ciekawa jestem Twoich wrażeń, gdy wprowadzałaś do swojego życia zmiany? Czy natura zmieniła Twoje podejście?

Beata Skura: Obecnie jestem świadoma, a raczej samoświadoma. Na pewno znam siebie lepiej niż sześć lat temu (śmiech). Myślę, że jestem w bardzo dobrym momencie życiowym, swoim wybranym momencie. Rozumiem różne rzeczy, które się we mnie dzieją. Czuję, że weszłam na odpowiednią ścieżkę rozwojową, dlatego widzę głębiej, szerzej i wyraźniej.

Podam przykład: inaczej rozmawiam teraz z ludźmi, czuję, że mam większą przestrzeń, większe przyzwolenie, cierpliwość. Między innymi dzięki naturze, o którą pytasz. Przez naturę rozumiem to, co naturalne, dostrzegam prostotę, czystość i etykę, którymi zawsze chciałam się kierować. Moje przemyślenia kamperowe wiele mi podpowiedziały.

Poczułam wolność, która wpłynęła na funkcjonowanie mojej głowy. Potrafię się lepiej wyciszyć, wiem, że mój spacer półgodzinny w lesie, pozwoli mi funkcjonować intensywnie przez kilka dni. Mam świadomość, że gdy pojadę na kemping i tam popracuję, to jest inaczej, niż gdy zamykałam się w szklanej wieży biurowca. Bardzo ważne jest, jacy ludzie cię w naturze otaczają, wspólnie podjęte relacje, dzieje się wtedy taka swoista wymiana duchowa. Mój kamper jest moim domem na kółkach, jak wóz Drzymały (śmiech). Znajomi wiedzą, że kamper jest do użytku, pożyczam go im czasami. Cieszę się, że oni też mogą się nim cieszyć, pojechać przed siebie, poczuć luz, oderwać się od codzienności. Usiąść z kubkiem kawy i patrzeć w toń jeziora. Czy jest coś piękniejszego? Oderwać się, zachwycić przyrodą, doznać swoistego oświecenia.

Na koniec chciałam zapytać Cię o nazwę, dlaczego właśnie „Kropelka w eterze” (https://kropelkaweterze.pl/)?

Beata Skura: Długo myślałyśmy razem z moją przyjaciółką nad nazwą i akurat to wpadło nam do głowy. Zdałam sobie sprawę, że ta kropelka dobra musi pójść w eter. Pamiętam, że byłam zachwycona prostotą, a zarazem pokładami wieloznaczności, zamkniętymi w tej nazwie. Kropelka jest mała, ulotna, a jakże skuteczna i namacalna. Kropelka, która ma jednak wielką moc, wszak to kropla drąży skałę. A eter jest wokół, na fali eteru się porozumiewamy, komunikujemy. Eter to też duchowość.

Pracowałam w twardym biznesie i tak wielu mnie postrzegało: silna, stanowcza, nie bierze jeńców! Aż tu nagle… – zapewne pomyśleli – coś odwaliło tej Skurce (bo tak do mnie mówią znajomi), widziałam to w ich spojrzeniach (śmiech). Moim celem było przede wszystkim podzielenie się dobrem i zdobytą wiedzą z innymi, mało kto jednak to wtedy traktował poważnie.

Postawiłam na swój dobrostan i zaczęłam się rozwijać, ponieważ wiedziałam, że to jest dla mnie dobre, intuicyjnie to czułam. Tym dobrostanem postanowiłam się jednak podzielić z innymi, utrzymując siebie w ten sposób. Dla mnie pieniądze są tylko środkiem, a nie celem w życiu, pewnie to również jest cegiełką szczęścia z budowli, którą w sobie mozolnie wznoszę. Cały czas trzeba się budować, kropelka po kropelce, aby czuć to w eterze.

Kropelka, która rozpuści się w eterze, wspiera swym dobrem ludzi…

Beata Skura od sześciu lat zajmuje się edukacją w zakresie aromaterapii. Wprowadza w eteryczny naturalny świat i pokazuje prostotę używania olejków eterycznych. Jej misją jest pokazanie ludziom, jak dużo nam daje natura i jak można się wspierać nią w codziennym życiu, a ambicją jest wprowadzenie aromaterapii do każdego domu, każdej szkoły i każdego miejsca pracy. Jej motto to „mniej znaczy więcej”. Tworząc projekt Kropelka w eterze stworzyła sobie nową ścieżkę zawodową, do której zaprasza podobnie myślących ludzi.

Lubi ludzi i tworzy społeczności, potrzebuje do szczęścia wolności, relacji i natury, zaraża innych swoim entuzjazmem życiowym. Przemierza Polskę i świat swoim kamperem w poszukiwaniu nowych inspiracji, innowacji i relacji z ludźmi. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Lubi jeździć na nartach, pływać na windsurfingu, jeździć rowerem, śpiewać i grać na instrumentach.