– Depresja uderzyła, kiedy zaczynałam program „Twoja twarz brzmi znajomo”. I tak jak napisałam w poście, żałuję, że nie powiedziałam o tym nikomu. – mówi Iga Kreft, która na Instagramie opublikowała swoją historię walki z nerwicą lękową i depresją.
Trudno było przyznać się publicznie do tego, że masz nerwicę lękową?
Stresowałam się tym, tak, przyznałam się do bardzo intymnej rzeczy. Wspomniałam w poście, że piszę drżącymi rękami. Ale uświadomiłam sobie, że ja już jestem na zaawansowanym etapie walki z chorobą i może będę potrafiła kogoś zainspirować. Sama kiedyś przeczytałam bloga osoby, która cierpiała na zaburzenia psychiczne. Dzięki niej zrozumiałam, że to, co się ze mną dzieje, to nie jest nic dziwnego, nie tylko ja choruję, poczułam ulgę, chyba największą, że mogę się wyleczyć. Miałam nadzieję, że moja opowieść też komuś pomoże. I chyba tak się stało, bo dostałam mnóstwo wzruszających wiadomości. Ludzie piszą, że utwierdzili się w przekonaniu, że muszą pójść do lekarza, inni uświadomili sobie, że potrzebują terapii. Dziękują mi, dostaję naprawdę dużo ciepłych informacji zwrotnych. Wiem więc, że zrobiłam dobrze, choć pewnie wolałabym nie czytać tytułów: „Iga Krefft miała myśli samobójcze”, ale też wiem, jak działa ten świat.
Objawy choroby dały znać w cudownym momencie życia. Zdany egzamin do szkoły teatralnej, spełniłaś największe marzenie. Wiesz już dlaczego tak było?
Myślę, że to było marzenie za wszelką cenę, marzenie, które nie uwzględniało tego, jak ja się czuję w tej sytuacji. Wypierałam stres, który był przed i podczas egzaminów, udawałam, że go nie ma, on po prostu potem do mnie wrócił, upomniał się, żebym go przeżyła. To też przerabiam na terapii. Dać sobie przestrzeń na pewne rzeczy, oswajać się też z negatywnymi emocjami, bo one i tak prędzej czy później do mnie wrócą, podobnie jak napięcie. Ale długo tego nie rozumiałam. Wyjeżdżałam na wakacje, miałam wolny weekend, odpuszczałam i wszystko to, co mnie spotkało wcześniej wracało ze zdwojoną siłą. Do tej pory mam tak, że pierwszy dzień urlopu jest dla mnie trudny, wypuszczam wszystko co złe.
View this post on Instagram
To cena za szybkie życie? To, że tyle pracujesz?
Tak, ale mój pracoholizm to element choroby, unikam chwil spokoju, bo chyba czasem boję się skonfrontować ze sobą. Ale przychodzą momenty, kiedy wiem, że muszę o siebie zadbać, odpocząć. Wiadomo, teraz jest mi łatwiej, bo jestem na terapii, również na farmakoterapii. Dlatego też zdecydowałam się napisać, że biorę leki. Chciałam odczarować tzw. psychotropy. Bo tak jak boli nas brzuch, czy mamy chorą tarczycę to bierzemy leki, tak samo, jak mamy problemy psychiczne powinniśmy brać odpowiednie leki. Nie ma co stygmatyzować zaburzeń psychicznych, chciałabym, żebyśmy podchodzili do tego naturalnie, a nie dziwili się: „Wow, masakra, psychotropy” . Ludzie często myślą, że jak ktoś bierze leki psychiatryczne, to tak jakby brał narkotyki, a on sam jest naćpany. Nie czuję wpływów moich leków na organizm poza tym, że widzę, że jestem bardziej stabilna. Nie jestem otumaniona, senna. I na tym też polega działanie dobrze dobranych leków, które mają tak naprawdę pomóc człowiekowi w terapii z psychologiem. Chodzi o to, żebyśmy byli racjonalni stabilny i mogli spokojnie rozwijać się na swojej drodze terapeutycznej.
Leki to temat tabu nawet w Twoim pokoleniu?
Tak, bo nikt się nie lubi przyznawać do słabości, a ja właśnie przyznałam się do ogromnej słabości. Cieszę się, że to zrobiłam jeszcze z jednego powodu. Zawsze sprawiałam wrażenie osoby silnej, która sobie ze wszystkim radzi. Kiedy miałam gorsze dni, to wszyscy byli zdziwieni, źli, wymagali ode mnie niemożliwego. A mówienie otwarcie to też dawanie innym komunikatu: „Nie jestem nie do zdarcia”. Bo jeśli ktoś nie okazuje słabości, to ludzie żyją w poczuciu, że mogę rzucać w nią kulami i ona przyjmie to na klatę. Nie, każdy ma swój limit.
Opowiesz mi taką sytuację, kiedy czułaś, że tego wszystkiego jest za dużo?
Teraz ciężko mi sobie przypomnieć, szczególnie, że moje najgorsze stany były totalnie irracjonalne. Dużo rzeczy też bagatelizowałam. Właśnie dlatego w 2019 roku dostałam depresji, wcześniej funkcjonowałam jak maszyna. Były te wakacje, wolne weekendy, które same w sobie były stresem, czekaniem, co będzie, jak znowu będę miała ten lęk. Najbardziej przerażały mnie myśli, że tak będzie do końca życia. Że kiedyś będę brała ślub, będę rodzić dzieci i będę miała w sobie ten lęk, który paraliżuje i nie pozwala się z niczego cieszyć.
Depresja uderzyła, kiedy zaczynałam program „Twoja twarz brzmi znajomo”. I tak jak napisałam w poście, żałuję, że nie powiedziałam o tym nikomu. I to nie o to chodzi, że przeżyłam piekło, bo nie. Ale kilku sytuacji mogłabym uniknąć dzięki temu. Bo jeżeli ktoś widzi w pracy osobę, która jest wesoła, działa i wszystko jest u niej okej, to ma oczekiwania, że ta osoba ze wszystkim sobie poradzi. A tak nie musi być.
Wiadomo, że praca jest ważna, musimy się wywiązywać z obowiązków zawodowych, ale nie ma co przepłacać pracy zdrowiem psychicznym. Mój tata jest lekarzem, podczas pandemii potwornie dużo pracował, ale mimo wszystko potrafił znaleźć ten balans. Bardzo ważna jest ta umiejętność spojrzenia na siebie, bycia czułym na swoje
potrzeby i możliwości. Czasem nie ma potrzeby walki z wiatrakami. Ale dzięki temu, że na terapii nabieram do tego dystansu to jest mi na pewno łatwiej i na pewno też zmieniłam się jako osoba.
Kiedy zdecydowałaś się na terapię?
W czerwcu 2019 roku, potem miałam przerwę, ale od jesieni zeszłego roku mam terapię regularnie, raz w tygodniu.
Jakie miałaś objawy nerwicy?
Pierwsze objawy miałam jeszcze jako czternastolatka. Najtrudniejsza była dla mnie silna derealizacja, czyli czułam jakbym ktoś zamknął mnie w szklanej kuli, cały czas pojawiała się w mojej głowie myśl, czy to co się dzieje jest realne, dzieje się naprawdę, czy może śnię. Dziś już wiem, że to była reakcja obronna układu nerwowego, który przez ogromną ilość stresu, szalone wydzielanie się kortyzolu i adrenaliny blokuje docieranie pewnych bodźców do nas, żeby nas chronić. Tylko to potęguje lęk. Miałam też potworne bóle żołądka, brałam leki na brzuch. Ale to
wszystko pojawiało się i znikało. Po egzaminach derealizacja się nasiliła, dokuczał mi żołądek, odczuwałam też wieczny niepokój.
Opisz go, poproszę.
Czułam się tak, jakbym zaraz miała znów wejść na ten egzamin i nie wiedziała, co się stanie. Rozmawiałam z innymi osobami, które zmagają się z nerwicą lękową i wszyscy znają ten stan. Nieustanne napięcie i czekanie, że coś złego się wydarzy. Bałam się, że stracę kontrolę, nie dam rady nad sobą zapanować, popadnę w obłęd. Zanim poznałam tę chorobę, to zamiast dystansować się od tych uczuć, to jeszcze bardziej się wkręcałam, poddawałam paranoicznym myślą, szłam za nimi. Dlatego wydaje mi się, że im wcześniej ktoś zareaguje, tym lepiej, oszczędzi mu to wielu traum.
Poszłaś na terapię, bo ktoś tak Ci poradził?
Nie, to chyba było naturalne. Kończyłam program i stwierdziłam, że to jest ten czas. Nie działo się nic strasznego, dostałam zalecenie od psychiatry, żeby iść, bo leki zagłuszają objawy, ale przyczyna jest zupełnie gdzie indziej i trzeba ją znaleźć i nią się zająć.
Intensywne życie nasila trudne stany. Pracujesz teraz nad sobą?
Ciężko mi zadbać o równowagę, bo tak jak mówiłam, jestem pracoholikiem, cały czas muszę coś robić, jak przychodzę do domu, szukam sobie zajęć, w pracy biorę sobie za dużo na głowę, bo też jestem w momencie, gdy kariera mi się fajnie rozwija i boję się to stracić. Ale wiadomo też, że za tym idzie presja. Ale na szczęście, na tyle jestem prawdziwa i w zgodzie ze sobą, że ludzie szanują, nie spotyka mnie straszny hejt, to też sprawia, że jestem spokojniejsza.
Natomiast sama praca jest dla mnie czynnikiem stresującym. Pracowałam od dziecka, od dziecka wywierano na mnie ogromną presję. Nie mówię tu o moich rodzicach, bo oni są kochani i wspierający, myślę o ludziach pracujących przy produkcjach filmowych.
W Polsce nikt nie potrafi współpracować z dziećmi, może teraz to się zmienia, ale gdy zaczynałam zastraszanie, mobbingowanie było na porządku dziennym. To są dla mnie traumatyczne przeżycie. Nawet kilka lat temu w jednej z prac usłyszałam, że coś źle zrobiłam. Wydzwaniano do mnie, choć problem był naprawdę błahy. Skończyło się tym, że leżałam przez trzy dni z potwornym bólem żołądka. Od tamtej pory, za każdym razem, podkreślam, że nie załatwiam spraw zawodowych osobiście tylko przez agentów.
Jak rodzice zareagowali na publicznie wyznanie?
Wsparli mnie. Rodzice są przy mnie i towarzyszą mi od początku, oni też zawieźli mnie do psychiatry pierwszy raz. Kiedy przeszłam załamanie nerwowe i podjęłam decyzję, że chciałabym się sobą zająć, że to jest konieczności, przyjechałam do moich rodziców na święta. Skończyło się tym, że przez ponad dwa tygodnie leżałam w łóżku, bo byłam tak potwornie chora, straciłam głos. Miałam zapalenie oskrzeli, tchawicy, moje ciało powiedziało „stop”. Rozpadłam się w pierwszym momencie, kiedy mogłam. Nie chciałam więcej narażać siebie, zdrowia.