Go to content

Baby, wrzućmy na luz. Serio do szczęścia potrzebujemy obrączki na palcu i sakramentalnego „tak”?

Fot. iStock / mailtobee

Spotykam dawno niewidzianą znajomą. Wiadomo – pytam, co u niej i słyszę, że właśnie rozstała się z facetem, z którym była prawie 10 lat. 10 lat życia w dupie. Gość był ogólnie mega dupkiem, ona odsunęła się towarzysko, bo przecież miłość, życie we dwoje. Każdemu na początku związku na mózg pada i obiadki z dwóch dań robi, żeby później usłyszeć: „Nie tak widziałem swoje życie. Wybacz, odchodzę. Zawsze będę cię kochał”. (pie*dolenie)

No dobra, ale nie o tym. Pogratulowałam znajomej, że w końcu uwolniła się od tego typa, co to jednak bardziej ją unieszczęśliwiał niż dawał powody do radości. I co usłyszałam: „Jestem starą panną, rodzina patrzy krzywo, matka mówi, że już męża sobie nie znajdę”. Patrzę i nie wierzę. Laska ma 34 lata, piękna, mądra kobieta, a ona, że jest nikim, bo pierścionka na palcu nie ma?

Matko – ja swój zaręczynowy zgubiłam, obrączka nie wiem, gdzie leży i nigdy nie przyszło mi do głowy, że to ma jakieś znaczenie. Owszem przed ołtarzem (z synem na ręce) stanęłam, przysięgę złożyłam, ślub okazał się nieważny (o tym, kiedy indziej), ale to nijak mnie nie definiuje i czasami lubię poudawać nawet, że męża nie mam i sama dygam przez życie. Wiecie, co wtedy widzę – zazdrość w umęczonych oczach innych kobiet, które co rano pozwalają sobie na zbieranie jego skarpetek w łazience

Szczerze, gdybym miała cofnąć czas – nie wzięłabym ślubu. Mówi się, że on podobno niewiele zmienia, przecież się znamy, już trochę ze sobą za rączkę chodziliśmy, ba często nawet seks był, a nawet dziecko czy chociażby ciąża się po drodze przytrafiła. My – mężowie i żony, dobrze wiemy, że to gówno prawda. Małżeństwo zmienia wiele. Oczywiście nie tylko na gorsze, bo to nieprawda, wiele dobrego można z niego wyciągnąć, jeśli oboje tego chcemy (zwłaszcza dwie pensje, za które łatwiej się utrzymać i spłacać kredyt). Fatalnie jednak, gdy obrączka na palcu to znak mojej przynależności, zależności i braku wolności – a tak chyba dzieje się najczęściej.

Dlatego też kompletnie nie rozumiem presji „pierścionka”. Tylko, gdy ktoś cię chce ze żonę, to jesteś coś społecznie warta, zamienisz swoje życie na niezbędną do przetrwania gatunku najważniejszą komórkę społeczną, czyli rodzinę. No ej, bez przesady. Naprawdę, jedyne na czym kobietom powinno najbardziej zależeć w życiu, to założenie białej sukni, a wcześniej powiedzenia „tak”, gdy on klęka na jedno kolano (jeśli w ogóle klęka albo raczej razem z tobą odczytuje wynik testu ciążowego).

Przyjaciółka, kilka lat ode mnie młodsza, mówi: „Jeny, bo ja nie usłyszałam jeszcze, że jestem dla niego ważna”. Zdębiałam i wyliczam: „Piżamę ci kupił, żebyś miała u niego? Auto zatankował? Na wesele rodziny zaprosił? SMS-y w ciągu dnia wysyła, choć jeden na trzy dni?”. Okazuje się, że tak, więc o co chodzi? O przynależność, o to, żeby powiedzieć: „Mój ci on”. Albo, że ja jestem jego. I to nie przed samą sobą, bo kurde, jak ci facet piżamę kupuje i twoje zdjęcia pokazuje przyjacielowi, to sorry – no chyba traktuje cię poważnie, co nie? Nieee, my musimy całemu światu ogłosić: „ON MNIE CHCE. JESTEM JEGO”. Wcale nie zostałam wybrakowana, nie jestem trudna, ciężka, brzydka, za gruba, za chuda. Jestem coś warta, bo jakiś facet założy mi w końcu na palec obrączkę.

Ja pie*dole. No dobra, może ja jestem stara, może spaczona własnym i innych doświadczeniem, może zbyt sceptyczna w podejściu do miłość długotrwałej i na wieki wieków amen, ale do cholery jasnej, serio? Serio małżeństwo i wiązanie się w pary jest szczytem naszych marzeń, czy może stereotypów, które każą nam wierzyć, że jak już raz facet mnie do łóżka zaciągnął, to skoro dałam się przekonać, znaczy, że kocham?

Baby, wrzućmy na luz. Tego kwiata pół świata, jak mawiała babcia mojej przyjaciółki. Czy nie lepiej dobrze się bawić? Założyć sobie, że ślub, jak coś, to wezmę po 35-tym roku życia. Zobaczcie, jak by było zajebiście, o ile mniej rozwodów, o ile więcej świadomych i dojrzałych związków. A nie szczyli, którzy chajtnęli się w wieku 23 lat (sama miałam niedużo więcej) i byli święcie przekonani, że ta miłość co ich dzisiaj uskrzydla, będzie ich niosła przez resztę życia. No nie będzie. Raczej pozwoli rozbić się na pierwszym lepszym zbyt wysokim drzewie.

Nie lepiej pożyć sobie razem, poznać się. Mieć świadomość, że to ja wybieram tego faceta, a nie że ona wybiera mnie, bo już za stary jest na życie pod skrzydłami matki i teraz musi znaleźć tę, która go opierze, nakarmi i po plecach wieczorem posmyra. I bierze – sorry – pierwszą, lepszą, naiwną, której rodzice, dziadkowie tłuką do łba, że starą babą będzie, a przyjaciółki – jedna po drugiej stają na ślubnym kobiercu? I rach ciach – pierścionek, w zdrowiu, szczęściu i chorobie i się nie obejrzysz, a lądujesz u boku faceta, który za 10 lat będzie cię wku*wiał do granic możliwości, a ty będziesz z nim „dla dobra waszych dzieci”. Słabe.