Go to content

„Nie możesz udawać wieku, który udajesz”. Siwe włosy i bycie po „50” nawet dla nich są tabu!

Miranda zaczyna studia. Postanowiła rzucić pracę w korporacji prawniczej i zająć się obroną praw człowieka. Rozmawia o tym z przyjaciółkami i wtedy Charlotte zadaje pytanie. A raczej próbuje zadać, trochę na migi, ewidentnie zmieszana i jakby skrępowana tematyką. O co chodzi? Cóż, Charlotte chce wiedzieć, czy Miranda ma zamiar z tej „okazji” jednak przefarbować włosy. Mówiąc wprost, czy zamierza w końcu przykryć siwiznę. 

Carrie próbuje zmienić temat. Nawet dla tak tak postępowych – no dobra, w latach 90. postępowych – dziewczyn temat siwych włosów jest tematem tabu? Czymś o czym trzeba szeptać i to najlepiej w kącie, a nie gadać na głos w modnej restauracji na Manhattanie.

– Siwy postarza – mówi Charlotte.

– Nie, to ty uważasz, że postarza ciebie – odparowuje Miranda.

„Są na świecie ważniejsze rzeczy, niż próby zachowania młodości” – mówi Miranda

Szczerze mówiąc, kiedy zaczęłam oglądać pierwszy odcinek „And just like that…” w ogóle nie zwróciłam uwagi na to, że Miranda ma jakieś inne włosy. Pewnie, jak już padło, że jej przyjaciółka „tęskni za rudymi”, przypomniałam sobie jej ognistą momentami fryzurę. Ale serio? Nie wygląda staro.

Faktycznie, tak jak przewidywano i co wzbudzało od początku ogromne i niezrozumiałe emocje, wiek bohaterek (i bohaterów) gra w tym serialu główną rolę. Pomimo tych niezręczności, mamy tu prawdziwą śmiałość skupienia się na kobietach po pięćdziesiątce, grupie demograficznej notorycznie niedostatecznie reprezentowanej w telewizyjnych produkcjach, które mają przecież przyciągać młodych.

Bohaterowie non stop krążą wokół tematu wieku. Jakby wciąż przypominali widzom, którzy przecież zestarzeli się razem z nimi, że czas płynie. Mamy więc 55-latki, mamy ponad sześćdzięcioletnią syrenę (tak Samanthę określiła jedna z postaci na początku odcinka), mamy Mr Biga, który do masturbacji potrzebuje lubrykantu, bo „nie ma już 30 lat”, mamy męża Mirandy,  który mówi o sobie, że jest stary, bo nosi aparaty słuchowe… Mamy w końcu dzieci bohaterek, które są już prawie dorosłe, a syn Mirandy pojawia się już na początku jako osoba, rozrzucająca po pokoju zużyte prezerwatywy.

23 lata, które upłynęły od premiery oryginału, przyniosły oczekiwane zmiany w życiu, z obawami o wypieranie przez rodziców randek i odrobiną samoleczenia. „Nie możemy po prostu pozostać tym, kim byłyśmy” – mówi Miranda. Ale poniekąd mogą. Ponieważ jeśli chodzi o „Seks w wielkim mieście”, im więcej rzeczy się zmienia, tym bardziej pozostają takie same. W tym sensie „And Just Like That…” jest tytułem zrozumiałym, ale równie dobrze można go zastąpić „And Life Goes On…”.

 

I wiecie co, czekałam na ten serial! I cieszę, że jest, choć może nie jest doskonały. Popieram każdy rewolucyjny pomysł na pokazanie kobiet w średnim wieku, z ich starzejącymi się ciałami, z ich siwymi włosami i potrzebami, które pewnie się zmieniają względem tego, czego chciały 30 lat temu, ale które wciąż są ważne. Ważne!

Zaczęło się od wielkiego zdziwienia, że jak to, kobiety 50+ i seks?! No szok! Szybko to tej kwestii dołączyła ta związana z ich wyglądem. Pierwsze zdjęcia z planu wprawiły świat w osłupienie. Wszystkie trzy – Carrie, Miranda i Charlotte – mają widoczne siwe włosy. Są naturalnie piękne, naturalnie seksowne, zaje**ście stylowe, bez przegięć, bez zbędnej kokieterii. Wyglądają tak, jak ja chciałabym wyglądać w ich wieku. Serio. Garderobę z serialu przyjmuję z otwartymi rękami!

Wiem, jak wyglądam. Nie mam wyboru. Co mam z tym zrobić? Przestać się starzeć? Zniknąć? – pyta w „Vogue” Sarah Jessica Parker

Jak to możliwe, że zdjęcia dojrzałych kobiet, które zdecydowały się nie walczyć z czasem za wszelką cenę, tak nam doskwierają? Jak to możliwe, skoro na co dzień tyle krzyku, tyle oburzonych głosów, że hejtuje się kobiety plus size, że mówi się nam, że nie możemy nosić za krótkich spódnic, butów na płaskiej podeszwie, czy pokazywać nieogolonych nóg czy pach.

Wygląda to tak, jakby ludzie (w tym przypadku głównie kobiety) nie chciały, abyśmy były całkowicie pogodzone z tym, gdzie jesteśmy. Wydaje się, że słychać gdzieś w oddali chichot zadowolonych z tego, że któraś z nas cierpi z powodu przemijającego czasu, pojawiających się na głowie siwych włosów, zmarszczek na twarzy i wiotczejącej skóry na ramionach.

Zawsze jest źle – czy zdecydujemy się starzeć naturalnie i nie wyglądać idealnie, czy też zrobić coś (patrz: pójść do lekarza medycyny estetycznej), co sprawi, że poczujemy się lepiej. Stale poddane jesteśmy krytyce. Popatrzcie na komentarze pod zdjęciami gwiazd na Instagramie: ale pomarszczona!, ale wyprasowana!, ale zrobiła sobie usta!, oj, mogłaby sobie wypełnić usta. No ludzie!

Na koniec chciałabym tylko uprzejmie przypomnieć, gdyby komuś umknęło: Jest 2021 rok. Kobiety mogą wyglądać (być siwe lub pofarbowane na niebiesko), jak chcą i robić, co chcą. I nawet być, kim chcą. Peace and love! ❤