„Jaki problem z piciem? O czym ty mówisz. Piję, jak każdy. Wieczorem kieliszek przed snem. To pozwala mi się zrelaksować, prawie od razu usypiam. To mnie uspokaja. Tak, bez tego nie zasnę. Ale nie upijam się przecież, nie zataczam, nie przewracam. Nie mam problemów z tym, żeby trafić do łóżka. Nie jestem pijaczką”.
Marysia ma 28 lat, pracuje w dużym wydawnictwie. Mieszka dwupokojowym, własnym mieszkaniu w stolicy. Kupiła je na kredyt, jak większość jej rówieśników. Ale jest szczęśliwa.
Miłość? Niedawno rozstała się z partnerem, z którym była przez trzy lata. Nawet przez chwilę razem mieszkali. Bez dramatów, po prostu zadecydowali, że tak będzie lepiej, dla nich obojga. Teraz znowu jest sama. Nie narzeka, do snu mruczy jej kot, olbrzymi, rasy norweskiej. Najlepszy towarzysz do wspólnego słuchania jazzowej klasyki wieczorem. I jedyny, który nie komentuje, gdy do kieliszka Marysia wlewa dobre, ulubione gruzińskie wino. Co z tego, że pije sama?
Kiedy wychodzi spotkać się z koleżankami zazwyczaj piją więcej. Wódki Maria nie toleruje, nie zniża się do tego poziomu. Piwo niechętnie, chyba, że to „babskie”, słodkie. Najbardziej lubi wino i zna się na nim. Dużo na ten temat czyta. Skończyła nawet kurs somelierski.
Ma swoje ulubione sklepy, gatunki. Radzi koleżankom dobór wina do ważnych uroczystości. Można powiedzieć, że wino to jej hobby. Marzy o tym, że kiedyś, na emeryturze, będzie miała swoją winnicę. Ale to właściwie tylko tyle.
Marysia nie wychodzi często wieczorem. Wieczorem jest zmęczona, głównie psychicznie. Ma odpowiedzialną pracę, w ciągu dnia wykonuje wiele stresujących telefonów, rozmawia z mnóstwem osób, planuje, sprawdza. W pracy jest najlepsza, daje z siebie wszystko. Zawsze nienagannie ubrana, zawsze profesjonalna, perfekcyjnie przygotowana do każdego spotkania.
W domu, ledwo przekroczy próg, zrzuca eleganckie szpilki i zakłada wygodne skarpetki. Jest w swoim królestwie, tu jest jej dobrze.
Ulubiony dźwięk? Dźwięk ukochanego napoju nalewanego do czystego szkła. To koi nerwy po ciężkim dniu. Jeszcze tylko wygodny dres i kot na kolanach. I błoga cisza czterech ścian. Nie, nigdy się nie upija. To znaczy, dobrze zna ten stan, trochę słodki, trochę dziwny, kiedy wszystko zaczyna docierać do ciebie jak zza ściany. Ale ona go lubi. Czuje wtedy, jak odpływa z niej cały dzienny stres, jak jej cudownie wszystko jedno. Jak wszystko staje się nieszkodliwe i nieważne.
Były partner Marysi mówił jej, że pije zbyt często. Że wieczór bez wina jest praktycznie niemożliwy. I że się zamknęła w sobie, że zamiast wyjść do ludzi, zobaczyć się ze znajomymi, woli samotność z kieliszkiem. I że nie daje sobie nic na ten temat powiedzieć. A dla niego to już jednak trochę alkoholizm. Nigdy nie zapomni, jaką awanturę urządziła mu, kiedy pewnego razu zaproponował kino, a ona otwierała już butelkę Chardonnay „Nie potrafisz wyjść do kina bez tego?” – spytał po prostu. Marysia wpadła w szał. „O co ci chodzi?!- krzyczała. „Masz jakiś problem? Nie jestem jakąś pijaczką! Po prostu lubię się napić wina”.
Nie poznał jej wtedy, nie była sobą. A może właśnie była? Może już taka się stała? Sam poszedł do kina, ona została w domu. Kiedy wrócił, już spała. Rozstali się niedługo potem.
Marysia jest osobą typu „nie mów do mnie z rana”. Ale Paweł uważa, że u niej to zwykły kac. Wstaje rano poddenerwowana, z lekkim bólem głowy. Zła, że musi wyjść z domu. Zła, że nie może zostać ze swoim kotem, ze swoim jazzem. Ze swoim kieliszkiem.
Póki co, Marysia nie widzi problemu. Jeszcze nigdy nie nawaliła w pracy. Kocha ją, świetnie sobie w niej radzi. Tylko coraz rzadziej dzwoni do przyjaciółek, coraz rzadziej odwiedza w weekend rodziców…