COVID. Dla jednych słowo znienawidzone do końca życia, dla innych kluczowa zmiana i otwarcie się na nowe. Wiele osób straciło pracę, zostało z niczym. Inni, w wyniku powikłań po chorobie, nie są w stanie wrócić do swoich zawodów. Mają oczopląs, strach przed wysokością, klaustrofobię, nie mogą skupić wzroku ani utrzymać uwagi. Pojawiają się lęki i panika, rozbicie myśli.
Co dalej? Jak żyć i z czego? Nikt o tym otwarcie nie mówi z czym się borykamy. Nie mamy już takiej sprawności jak przedtem, potrzebujemy drzemki i więcej czasu dla siebie.
Czy tryb pracy, taki jaki był przed pandemią, nam na to jeszcze pozwala? Czy raczej przywykliśmy już do pracy zdalnej, A nasze przyzwyczajenie do pracy zdalnej, gdzie mimo wszystko, po chwilowym dyskomforcie, przyzwyczailiśmy się do bycia bliżej z dziećmi i mężem, wyskoków na zakupy w ciągu dnia, czy ogarniania spraw bieżących. Firmy HR-owe oraz psychologowie coraz głośniej się zastanawiają, w jakim kierunku pójdzie przyszłość rynku pracy i jakie stworzy nam warunki? Co dalej z korporacjami? Czy przetrwają?
Ten rok zostanie zapamiętany także ze względu na pogarszającą się sytuację młodych na rynku pracy, ponieważ to w tej grupie odnotowano największy wzrost bezrobocia czy dezaktywizacji zawodowej. I podobno skutków tego zjawiska młodzi ludzie będą doświadczać w dłuższej perspektywie, ponieważ wypadnięcie z rynku pracy już na początku kariery, negatywnie rzutuje na kolejne lata.
Mówi się, że pracodawcy z większą ostrożnością będą podejmować decyzje związane z zatrudnieniem i stawiać bardziej na umiejętności niezbędne do realizacji celów firmy. Czyli nadal mamy trend korzystania z tego, do czego my jesteśmy potrzebni, a nie tego, jakie mamy talenty. Oznacza to, że nie wszyscy będziemy firmie potrzebni. Pracodawca będzie jednych z nas wspierał w uczeniu się i pozyskiwaniu nowych kompetencji, a innych zachęcał do znalezienia sobie nowej pracy. Może to być też pretekst do zatrzymania bardziej pokornych i poddańczych w pracy, a bardziej ambitnych zachęcić do… podjęcia decyzji o rozstaniu.
COVID przejdzie na pewno do historii pod hasłem „online”. Jak dotąd wielokrotnie prosiliśmy naszych szefów o home office z różnych powodów i zazwyczaj z niechęcią otrzymywaliśmy zgodę. Bo jak to? Pracownika nie widać, nie ma nad nim kontroli i co to za praca? Okazuje się, że się da. Ba! nawet są dobre efekty. Nawet rekrutacje zaczęły się odbywać na odległość, co zaoszczędziło wiele czasu, nie wspominając już o przełożeniu się tego faktu na dbałość o środowisko naturalne.
Ale jak się okazuje, praca zdalna to także wyzwanie dla naszych szefów, ponieważ wymaga też od nich zmiany zarządzania. Czyli postawienia na większą empatię, zainteresowanie się losem pracownika i łączenia zespołu na odległość. Wykazanie zrozumienia i wsparcia, zaufania, bycia bardziej odpowiedzialnym za zespół. Już pokazywanie palcem i delegowanie zdań, roszczeniowość, nie zadziałają.
Jeśli chodzi o benefity, to także ten obszar uległ zmianie. Już nie sport i kultura, a dofinansowanie sprzętu, internetu itd. Na pewno dużą zmianą jest zainwestowanie pracodawcy w zdrowie psychiczne, jak teleporady psychologiczne, programy wsparcia związane z mindfulness.
To tyle o korpo. Kosmetyka zmian. Ale powiedzmy sobie szczerze, wielu z nas musiało ogarnąć się z samymi sobą i wrócić do podstaw po to, aby przeżyć. Najbardziej ucierpiała gastronomia. Moje koleżanki, aby przeżyć, zaczęły sprzątać po domach, robić torty, cateringi na zamówienie. Zakładać własne działalności do pracy online, czy to w sprzedaży kosmetyków czy różnych usług. No właśnie, okazało się, że usługi poszły najbardziej w górę i zostały docenione, nie wspominając już o kurierach i paczkomatach. Złoty czas.
Tylko co dalej? Świat pokazał, że idziemy w kierunku stawiania na siebie, zakładania własnych biznesów, pracy w necie i zaprzestania bycia na czyjeś łasce. Bycie niezależnym, a nie uzależnionym od czyjegoś humoru.
Postawienie pod murem czyli zwolnienie z pracy, a w tle potrzeba zarabiania, aby spłacać kredyty, doprowadziło do postawienia na online i e-commerce własnych usług, pomysłów oraz produktów. Do większej kreatywności.
No właśnie, podobno przyszłość należy do usług i wręcz do powrotu do tworzenia unikatowych rozwiązań i produktów. Mówi się coraz głośniej, że takie zawody jak szewc, krawiec, kuśnierz wrócą do łask, bo ludziom zacznie zależeć na ekskluzywności i specjalnemu potraktowaniu. Przejedliśmy się już masówką i sztancą. Metki też przestały nas grzać. Świat zaczyna spoglądać w kierunku odpowiedzialnego traktowania produktów i wiedzy, skąd pochodzą i jaka był ich droga dotarcia do sklepu. Gospodarka obiegu zamkniętego czyli circular economy zaczyna być nie tylko modnym słowem, a faktem.
Już pierwszą zajawką jest Vinted, ale też korzystanie z materiałów odzyskanych w wyniku recyklingu i przerobionych starych rzeczy. Mają być także spopularyzowane dawne punkty naprawy sprzętu domowego, który teraz tak chętnie wyrzucamy. Pan Stasiu będzie dłubał, aż naprawi. Po to, aby nie produkować elektrośmieci. Podobnie z meblami i innymi sprzętami. Są już technologie odzysku materiałów ze starych samochodów i przeróbki ich na nowe produkty.
COVID zmienił też nasze podejście do zdrowia. Zaczęliśmy się lepiej odżywiać, chętniej sięgamy po świeże produkty z bazaru i to nie tylko warzywa, i owoce ale i nabiał, wędliny. Chcemy być lepsi.
Zmiany oczekujemy od siebie wewnętrznie – liczba kursów świadomości i jogi rośnie. Bo to, co dajemy sobie wewnętrznie, to przekuwa się na nasz wygląd zewnętrzny. Staliśmy się uważniejsi i bardziej odpowiedzialni za siebie i bliskich. Bardziej pielęgnujemy kontakty towarzyskie i rodzinne, bo nie wiadomo w jakim składzie możemy się spotkać za rok. Zaczęliśmy doceniać to, co mamy i cieszyć się każdym dniem.
Dlatego dla wielu z nas powrót do open space jest jak powrót za kraty. Chcemy już świadomego stanowienia o samym sobie. Robienia tego, co lubimy i o czym marzyliśmy i wielu z nas właśnie wykorzystało pandemię do tego celu. Odkrycie własnych talentów i zarabianie na nich z uśmiechem na twarzy. Dla niektórych ta sytuacja, z początku trudna, przerodziła się w sukces. Często nie dlatego, że tak szczęśliwie sobie to wymyśliliśmy, ale z bezsilności i aby ratować siebie i rodzinę. Bo nie było innego wyjścia.
Jednak życie czasem przytrzaśnie nam drzwiami ogon i to zaboli, a potem w dłuższej perspektywie okazuje się, że wyszło nam to na zdrowie. Wielokrotnie nie wyobrażaliśmy sobie, jakby to było gdybyśmy utracili pracę, bez względu na to, jak bardzo nie jest dla nas satysfakcjonująca i na nią narzekamy. Kiedy to się dzieje, wpadamy w panikę i czarną rozpacz, po to aby z czasem powiedzieć „dobrze, że tak się stało”.
Nie bójmy się zmian. Bierzmy dla siebie jak najwięcej i żądajmy najlepszego.