Naprawdę wydawało mi się, że już jakoś to wszystko sobie poukładałam po rozwodzie. Że jako-tako wypracowałam z byłym mężem system podziału opieki na święta i inne takie. A potem związałam się z facetem, który (tak jak i ja) ma bogatą przeszłość i zaczął się cyrk. Podczas gdy moje znajome głowią się, czy zrobić 100 czy jednak 200 pierogów, ja wpatruję się w kalendarz, analizując, jak zgrać do kupy święta trzech rodzin. Rodzin, które toczą ze sobą wojny – o dzieci, o pieniądze, o czas, o autorytet. Dzień dobry, witam w patchworku.
Jakieś trzy tygodnie temu dostałam sms’a od byłego męża: „Już kupiłem Ani tę lalkę Barbie z kliniką weterynaryjną, więc nie kupuj”. W sumie to nie zamierzałam, bo jeszcze mnie nie porąbało, żeby wydawać na jedną zabawkę, która zaraz jej się znudzi, kilkaset złotych. Poza tym – po prostu nie mam tyle. „Eks” pewnie zachwycony, przypodoba się dziecku. To w jego domu dostanie wymarzony, najwspanialszy prezent.
Święta dzielimy na pół, ale zawsze tak samo – wigilia ze mną, pierwszy i drugi dzień u niego. To znaczy, tak było do tej pory. Teraz, gdy on ma „nową”, zaczyna kręcić. Chce wyjechać na całe święta do jej rodziny, więc zaproponował, że weźmie dziecko na całe święta. Nie zgodziłam się, więc zaliczyłam pierwszą, świąteczną, turbo-awanturę. To, że w kwestii swojego dziecka udało mi się coś ugrać, nie oznacza końca problemów.
Jestem z facetem, który również ma dziecko i byłą żonę. Oni wypracowali sobie inny system. Jednego roku dzieci są z nią, drugiego roku z nim. Teraz wypada, że będą z nim. Czyli u nas. Czuję, że i to niebawem się zmieni, bo i ona zaczęła coś ostatnio przebąkiwać, że tak jest bez sensu, że lepiej trochę tu i tu. Mało to możliwe, ponieważ jej rodzina, do której jeździ, mieszka na drugim końcu Polski.
Ale my, to my. Dorośli muszą sobie z tym jakoś poradzić we własnym gronie. Do tego wszystkiego dochodzą dzieci. Jeśli wydaje ci się, że im starsze, tym lepiej, bo bardziej rozumne, jesteś w błędzie. Gdy dzieci były małe, łatwiej było wszystko ogarnąć, bo nie do końca rozumiały, co się dzieje. Fajnie, że była choinka, kolędy, prezenty i nie trzeba było iść do przedszkola. Gdy dzieci są starsze, rozpoczyna się szantaż.
„Mama mi powiedziała, że św. Mikołaj już u niej był i zostawił dla mnie prezent, o który go prosiłem w liście” – powiedział mi tydzień temu syn mojego partnera. Widziałam ten list, więc wiem, że chodzi o wypasiony zestaw klocków LEGO. Pytam W. co w takim razie my mu kupimy. Mówi, że to samo. Dwa takie same komplety klocków? Po co? Dla zasady. Dwa domy to i dwa komplety zabawek. Ale absurd goni absurd. Skoro chce swojemu dziecku kupić te klocki, moje dziecko również powinno od nas dostać równie spektakularny upominek. Ustalaliśmy przecież, że będziemy traktować nasze dzieci równo. Tak oto, dla zasady i według norm, narzuconych przez naszych byłych współmałżonków, wydaliśmy wczoraj na zabawki kilkaset złotych.
Teraz czas na logistykę. Wigilia jest w niedzielę. On jedzie po swojego syna o 15:00. Zostanie z nami do wtorku do 18:00. Mój były mąż zabiera córkę w poniedziałek o 9:00, oddaje w środę rano. Kalendarz pokreślony jest już dość mocno. Wigilię mieliśmy spędzić u moich rodziców, ale pojedziemy tam dosłownie na chwilę, bo syn mojego partnera za nimi nie przepada i jak mówi, źle czuje się w ich domu. Dlaczego? Nie wiem. Wydaje mi się, że moi rodzice są dla niego serdeczni. Oczywiście, to wiąże się z wyzwaniem prezentowym także dla nich – przecież muszą coś naszykować dla nich obojga. W pierwszy dzień świąt, już bez mojej córki, odwiedzimy jego rodzinę.
Zastanawiasz się w takich chwilach, po cholerę my to wszystko robimy i co chcemy osiągnąć. Na jak długo starczy nam tej miłości do siebie, żeby lepić z gliny tę pseudo-rodzinę. Na ile to wszystko jest nasze, a nie wyrwane od byłych partnerów i naszych rodzin. Co jest akceptowalne, a jakie zachowania trzeba ukrócić. Jak długo można znosić nadąsane miny dzieci, które są niezadowolone, że rodzice się rozstali? Ile można stawać na rzęsach w przebraniu Mikołaja, kupować drogie prezenty i przygotowywać pierdylion potraw, żeby każdy był zadowolony?
Nie pamiętam już, jak to jest martwić się o wigilijne dania, czyste okna i sprzątnięty dom. Doskonale za to znam tę presję, że u taty zawsze jest duża choinka, a u nas nie ma miejsca i stoi jakiś mini-krzaczek w doniczce.
Szczęśliwa rodzina przy wigilijnym stole? Radosne dzieci? Dyskusje, czy barszczyk nie wyszedł aby za kwaśny? Zazdroszczę ci, jeśli twoim jedynym zmartwieniem jest odpowiednia liczba pierogów z kapustą.
Ja bardzo za tym tęsknię.