Obrazek z dzieciństwa. Mam 9 lat. Patrzę na was wielkimi, okrągłymi oczami. Widzę Ciebie mamo, zapłakaną, zapuchniętą od płaczu. Błagającą tatę, żeby już przestał, żeby dał spokój. Krzyczysz, że go kochasz. On stoi, prawie się nie rusza. Jest wściekły, zmęczony. Pewnie chciałby odejść. Ale jestem jeszcze ja. Przeze mnie nie może tak po prostu zniknąć z twojego życia.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że go nienawidzę za to, że przed nim tak klęczysz i go błagasz. To było takie dziwne – miłość do mojego ojca i nienawiść do twojego męża. Od tamtego momentu, te dwie sprzeczne emocje towarzyszą mi nieustannie, gdy o nim myślę.
„Dlaczego od niego nie odeszłaś?” – pytałam wiele razy. Dziś już nie pytam, dziś sama odchodzę, za ciebie i za niego, wciąż i wciąż. Kocham i nie kocham za chwilę. Boję się zostać, boję się cierpieć. Uciekam i już nie wracam. Lękam się, że kiedyś, tak jak ty będę klęczeć i błagać, aż on zdecyduje się wziąć mnie do łóżka. A ja będę się cieszyć, że choć tyle uczucia dostanę.
On cię nigdy nie szanował cię, wiedziałaś przecież. Ile razy nazwał cię idiotką, bezmyślną, niezdolną, leniwą?! „Gdyby nie DZIECKO, dawno bym się z tobą rozwiódł”. I nigdy o ciebie nie dbał. Pamiętam, kiedy chora leżałaś w domu z grypą, nie miałaś siły się podnieść. Przyszedł, ściągnął z ciebie kołdrę i krzyczał. Że katar to nie choroba, że w domu bałagan, że nie będzie za ciebie twoich obowiązków wypełniał. Że jesteś wielkim rozczarowaniem. Że chętnie by cię zostawił. Gdyby nie ja.
Tak, byłam jego księżniczką, dopóki, jak nastolatka, nie odwróciłam się od niego w swoim buncie przeciwko wam, przeciwko waszemu małżeństwu, przeciwko temu, jak cię traktował. To nawet nie było małżeństwo, to był jakiś dziwny, chory układ, który ja miałam scalać, spinać, nadawać mu sens. Nie wystarczyłam.
Moje związki? Najpierw był Maciek, lubiłaś go, bardzo. Spokojny, ciepły, trochę starszy. I taki bardzo rozsądny. Ten typ chłopaka, którego się nie docenia, gdy się z nim jest i za którym się tęskni, gdy skończysz trzydzieści lat. Wspominasz go i myślisz, jakie byłoby twoje życie, gdybyś z nim została. Wyobrażasz sobie, że mając go u boku, nie popełniłabyś tych wszystkich błędów.
Za późno. Odeszłam od niego w lęku, że to nie może być „to”. Za dobrze było, za „pewnie”. Miłość to niepokój, nauczyłam się tego od ciebie. Miłość, to ciągłe proszenie o uczucie, skomlenie o zainteresowanie. Wieczna walka.
Potem Kuba, wieczny buntownik. Powinniśmy do siebie pasować. Miałam przez chwilę swoją „niespokojną miłość” i próbę zasłużenia na nią. On – ten niedostępny, ja ta „zabiegająca”, wpatrzona w niego. Zakochana po uszy. Uszczęśliwiająca swojego pana i władcę. Jak ty tatę.
A jednak, to ja odeszłam, znowu. Może instynkt samozachowawczy zadziałał, kiedy kilka razy zbyt mocno chwycił mnie za rękę? A może stało się to, co zwykle.
Do dziś do niego tęsknię, po kryjomu oglądam jego zdjęcia. Zła miłość, zła. Ale jaka dobra, mocna. Jak narkotyk.
Kiedy uciekłam od Kuby, spotykałam się z wieloma mężczyznami. „Spotykałam”, nic więcej. Kawa, kino, teatr. Czasem wycieczka rowerowa i obserwowanie się, z daleka. Wyczekiwanie i wycofywanie się. Lęk przed samotnością i lęk przed „byciem razem”.
Potem pojawił się mój mąż. To nie był zły związek. To nie był zły człowiek, ale na pewno nie potrafił okazywać uczuć. Kiedy poprosił mnie o rękę, pomyślałam „dobrze, wyjdę za mąż i przestanę uciekać, nie będzie już odwrotu”. Nie kłóciliśmy się, nie było o co. Po pewnym czasie przestaliśmy ze sobą rozmawiać, nie było o czym.
Po dwóch latach od ślubu spakowałam walizkę, zamieszkałam u przyjaciółki. Odetchnęłam. Nie na długo, dziś znów poczułam strach.
Wczoraj złożyłam pozew o rozwód. Już zadecydowałam, uciekam kolejny raz. Mówisz, że ucieczka z małżeństwa, to już poważna sprawa, prawda? A niby dlaczego? Obie wiemy, że nie o ten papier tu chodzi. Że to nie on cię przy nim trzymał przez trzydzieści pięć lat.
Dlaczego nie odeszłaś, mamo? Byłabyś szczęśliwa. Ja też.