Bruno napisał do mnie w niedzielę z samego rana: „Cześć, chciałbym opowiedzieć Ci o mojej babci. To będzie historia w temacie silnych kobiet. Kobiet, zmuszanych do ślubów, tak żeby majątek pozostał w rodzinie. Kobiet samotnie wychowujących dzieci. Kobiet ciężko pracujących. Czy to było by dla Ciebie interesujące? Taka kobieta z przeszłości?”.
Bruno to niezwykle konkretny ale i ciepły facet, znamy się jeszcze z dawnych, bardzo dawnych czasów. W piątek umówiliśmy się w gliwickim Kafo. Bruno jak zawsze przygotowany, przyszedł z zeszytem, w którym jego mama spisała historię swojej mamy. (Ach, jak mnie korciło, żeby zajrzeć do tego zeszytu, ale czułam, że to trochę taka pamiątka rodzinna jest i być może nie wypada o to poprosić…)
Łyk kawy i zaczynamy … (w tle słychać wczesno południowy gwar gliwickiej kawiarni)
„Niezwykle konkretna, ale też przerywana chwilami wzruszenia opowieść o babci Stanisławie”*
Babcia Stanisława to mama mamy Bruna. Była najmłodszą córką w rodzinie. Jej ojciec zmarł na epidemię cholery. Mieszkali we Lwowie.
Z dzieciństwa babcia Stanisława zapamiętała następujące zdarzenie: upalne lato (ale to równie dobrze mógł być pachnący babim latem ciepły wrzesień, taki jaki nie trafił nam się w tym roku…). Ojczym, (który przepił potem część majątku rodzinnego) kupił swojej czwórce dzieci czekoladę. (Starszym-pasierbom nic nie kupił.) Czekolada topi się w dłoniach. Pachnie oszałamiająco. Dzieci wyrywają ją sobie głośno krzycząc:
– Ja, ja pierwsza! Tato! A ona ugryzła więcej!
Stanisława stoi z boku, jej wolno co najwyżej zlizać resztki czekolady z dłoni tamtych dzieci. Wdycha mocny czekoladowy zapach, który pozostał po niespełnionej uczcie.
Dzieci ojczyma mają własne obuwie, a siostry babci Stanisławy jedne buty na spółkę.
Nie starcza też pieniędzy na edukację Stanisławy. Dziewczyna zalicza zatem tylko siedem klas szkoły podstawowej. I kiedy kończy 18 lat – zapada decyzja.
– Wydamy Stanisławę jak najszybciej za mąż za 10 lat starszego kuzyna. Najważniejsze, żeby jego majątek nie przepadł i pozostał w rodzinie.
Kuzyn jest bardzo blisko spokrewniony, trzeba zatem prosić o zgodę biskupa. Jest wdowcem i ma jednego syna. Stanisława szybko rodzi mu dwójkę kolejnych dzieci, które niestety w wieku kilku lat umierają. Umiera też mąż. Stanisława bardzo to przeżywa.
Cóż było robić? Rodzina wydaje Stanisławę za mąż po raz drugi. I znowu trzeba prosić biskupa o zgodę!
I w tym przypadku również za kuzyna (ale tym razem o 9 lat młodszego). Rodzi się pierwsze dziecko – dziewczynka. Drugie… Co za pech! Też dziewczynka (mama Bruna). Mąż Stanisławy rozczarowany brakiem syna odchodzi i znika na długo.
Jest rok 1943. Środek wojny. Przez Lwów przechodzi zawierucha wojenna. Stanisława zostaje sama z dwójką swoich dzieci i z pasierbem, a także z niedosłyszącą panną z dzieckiem, którą przygarnęła jeszcze wcześniej jako zamożna żona pierwszego kuzyna.
I to jest właśnie początek tworzenia się niezwykle silnych kobiecych relacji. Stanisława, jej dzieci, pasierb i niania (bo taka rola przypadła niedosłyszącej pannie z dzieckiem) tworzą w pewnym sensie rodzinę. Dobrze zorganizowaną i silną społeczność, której nic -jak się potem okaże – nie jest w stanie złamać (w tym samym czasie mąż Stanisławy, który ma lekką rękę do pieniędzy, przegrywa w kasynie resztki majątku).
Wojna się kończy. Stanisława jako głowa rodziny musi zdecydować co robić dalej.
– Jedziemy do Polski.
Kobiety w ciągu godziny pakują cały dobytek i wsiadają do pociągu. Mama Bruna dokładnie pamięta, że zabrały między innymi – dokumenty, pierzynę, trzy garnki i jeden kubek.
(A ja słyszę miarowy stukot pociągu. Jadą stłoczone w wagonach, którymi przed wojną przewożono bydło. Ciche zwierzenia, kołysanka nucona dziecku, stłumiony płacz i tęsknota – kobiecy rytm wystukiwany z pokolenia na pokolenie.)
Po kilku tygodniach wysiadają na stacji w Gorzowie Wielkopolskim. Szybko znajdują miejsce do dalszego życia. Opuszczony po zawierusze wojennej szpital. Mama Bruna wspomina, jak z dzieciakami skakała po łóżkach i biegała po szpitalnych korytarzach.
Po krótkim czasie dojeżdża kolejna rodzina – siostry babci z dziećmi. Kobiecy klan rośnie w siłę, babcia znajduje pracę, powoli urządzają się. Niestety zła królowa przypomina sobie o istnieniu Stanisławy. Teściowa wraca na Śląsk do Gliwic, przejmuje poniemiecki dom i wysyła swojego syna po żonę i dzieci.
Ale happy end (i żyli długo i szczęśliwie) i tym razem nie następuje. Mąż Stanisławy przywozi rodzinę do Gliwic a potem ucieka na dobre po raz drugi . Kobiety zostają w pustym mieszkaniu w Gliwicach. Bez mebli, bez pieniędzy i bez pracy. Stanisława zraniona i rozczarowana (a może po prostu wściekła na facetów?) postanawia już nigdy nie wyjść za mąż.
– Ale czy dotrzyma obietnicy? – pytam niespokojnie Bruna ale on uśmiecha się znacząco.
– Wciąż była ciepłą i czułą kobietą ale tylko dla dzieci i innych kobiet. – odpowiada wymijająco Bruno.
Życie tymczasem toczy się dalej swoim rytmem… Stanisława dostaje pracę na kolei. Przejmuje kiosk pod dworcem i wkrótce zostaje szefową.
– W latach pięćdziesiątych to była ważna rola, ale babcia harowała od rana do nocy – mówi Bruno.
Czwarta rano, kamienica w Gliwicach-Zatorzu. Stanisława w długiej nocnej koszuli rozpala w piecu, a potem nastawia czajnik na ciepłą herbatę. Budzą się pozostałe kobiety.
– Mama opowiadała, że nie miały w domu zegarka, więc codziennie sprawdzały godzinę u stróża w składzie węgla – kontynuuje Bruno.
(Widzę je jak wychodzą przed dom zaspane i trochę nieprzytomne. Ulicą ciągnie się dym z rozpalanych właśnie pieców. W zimie jest to przecież środek nocy, otacza je całkowita ciemność. Słychać stukot pociągów i z oddali nieco niewyraźną zapowiedź przez megafon: pociąg osobowy do…)
Babcia pakuje śniadanie do pracy. Niania zostaje z dziećmi. To taki codzienny kobiecy znój. Silne i niezależne kobiety, radzące sobie z wojną, ale i z życiem. Kobiety same, bo bez mężczyzn, ale nie samotne, bo były przecież razem.
– Babcia ciężkie życie przypłaciła na starość gruźlicą. Bywała w sanatoriach, miała wielu adoratorów. Była przecież bardzo elegancką i zadbaną, ale też skromną kobietą. Podawała swoim adoratorom zły adres, a potem wycinała ich ze zdjęć – śmieje się Bruno – Moja mama opowiadała, że babcia nigdy ich do siebie nie dopuszczała bliżej niż na pocałunek dłoni.
Ale jest i w końcu wyczekiwany happy end! Na starość Stanisława zakochała się w starszym i bardzo porządnym panu. Wzięli ślub i byli szczęśliwi. Piękny i bardzo ludzki koniec tej historii. Historii o gigantycznym sile kobiecej i o budowaniu dobrych kobiecych relacji.
Bo w tej opowieści jest jeszcze jedna bardzo ważna osoba. Niania Józia (czyli niedosłysząca panna z dzieckiem, która przez kilkadziesiąt lat była z rodziną). Była jej dobrym duchem, w kieszeniach fartucha nosiła cukierki dla dzieci, wymyślała dzieciom śmieszne przydomki i śmiała się głośno.
– Zawsze spokojna i uśmiechnięta. Ludzie lgnęli do niej jak ćmy do światła. Magiczna kobieta – opowiada Bruno.
Została w tym kobiecym klanie już do końca swoich dni. Były też inne kobiety. Blisko, bo na tym samym podwórku, mieszkała przez dłuższy czas siostra babci z dwiema córkami (podobno też z mężem, który był dobrym człowiekiem ale w tej opowieści silna energia kobieca sprawiła, że stanowił jedynie dla niej tło).
Dom pełen kobiet.
Samotność przez te wszystkie lata wojny, ale też trudu i znoju codziennego byłaby nie do zniesienia więc stworzyły silną wspierającą się grupę kobiet. One na szczęście były zawsze razem.
Mama Bruna pozostała zresztą wierna temu schematowi. Bruno pamięta jak pomieszkiwała u nich samotna koleżanka mamy, potem inna ciotka, której oddano na czas choroby pokój. I jeszcze jakaś znajoma, którą pobił mąż. Bo kobiety przecież pomagają sobie nawzajem! Babcia Stanisława do końca trzymała wysoko uniesioną gardę. Całe życie mimo biedy i ciężkiej pracy była elegancką kobietą. Przed śmiercią poprosiła swoją córkę
– Pamiętaj córeczko, żeby mnie ładnie ubrać zanim po mnie przyjdą.
Pani Stanisławo, jestem pod wielkim wrażeniem pani siły i sprawczości!
….
Może w byciu silną chodzi o to żeby trzymać się swojej drogi i mimo przeciwności losu nie zbaczać z niej? Ale też tworzyć dobre relacje? Wspierać się? Być razem?
Bruno, dzięki za męską opowieść o silnej i niezwykłej kobiecie!
Katarzyna Szota-Eksner prowadzi szkołę jogi Yogasana , mocno zaangażowana w projekt Sunday is Monday – nawołujący do dbania o siebie. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie! Współtwórczyni (razem z Emilią Kołowacik) niezwykłego Kalendarza 2017 Zadbaj o Siebie. Dziewczyna ze Śląska.
*Wiele faktów wymaga jeszcze doprecyzowania, przepraszam zatem głównie Bruna za nieścisłości. Mam nadzieję, że historia o babci Stanisławie stanie się częścią naszej książki o poszukiwaniu siły kobiecej.