A jeśli miłość nie istnieje? Została wymyślona tylko po to, żebyśmy żyli w stałych związkach i wystrzegali się rozwiązłości? Może to zbiór chemicznych reakcji naszego ciała, który każe nam wierzyć, że tak – właśnie dotknęliśmy miłości, to ona pojawiła się w naszym życiu i z tą osobą każe się (no dobra – sugeruje) się związać…
Jak długo jesteście małżeństwem?
14 lat.
Miłość od pierwszego wejrzenia?
Raczej od drugiego. Najpierw spotykaliśmy się, później rozstaliśmy, bo ja znalazłam miłość swojego życia – tak mi się wtedy wydawało. Tyle, że on mnie zdradzał, a ja w końcu dojrzałam, żeby go zostawić. To była najlepsza decyzja w moim życiu.
Myślałam, że to jednak ta o małżeństwie…
Nie wiem… Dzisiaj nie wiem. Na pewno nie żałuję, w końcu mamy czwórkę fantastycznych dzieciaków, w tym kontekście ciężko byłoby czegokolwiek żałować. Ale dzisiaj, gdy słyszę, że ludzie pobierają się pod wpływem chwili, że nie znają się wcale, że kieruje nimi jedynie popęd seksualny, namiętność i pożądanie, to wiem, że dużo w tym prawdy i że to zbyt mało, by myśleć, że na tym można budować mocny i dobry związek.
Co chcesz przez to powiedzieć?
O jeny, no że idziemy ze sobą do łóżka i wydaje nam się, że trzy orgazmy jednej nocy to już miłość do grobowej deski. Że to właśnie z tym facetem powinniśmy spędzić resztę życia. A nawet, gdy od razu tak nie myślimy, to za chwilę widzisz dwie kreski na teście i już musisz wierzyć, że to do miłości wystarczy, że tym jest właśnie miłość.
A nie jest?
Nie wiem. A ty wiesz, czym jest miłość? Dzisiaj myślę, że dla każdego znaczy coś innego. Dla jednych to huśtawka emocjonalna, przyciąganie i odpychanie, dla innych seks, dla kogoś bezpieczeństwo, partnerstwo.
Dla ciebie?
Bliskość. Miłość to bliskość.
Znalazłaś ją?
Raczej zgubiłam. Oboje zgubiliśmy. A może nigdy jej nie było. To są właśnie te pozory, w które chcemy wierzyć na początku. Że jesteśmy blisko, że jest fajnie, że on dba, troszczy się, że czujesz się kochana i piękna. Bo kto tak się nie czuje? Każdy, komu zależy, by ktoś go pokochał i kto chce kogoś pokochać. Ja chciałam kochać, a on odezwał się, kiedy mój świat się zawalił, kiedy ktoś, komu bezgranicznie ufałam, napluł mi w twarz. Zadzwonił, zaprosił banalnie na kawę. Po takim czasie się odezwał w momencie, kiedy zraniłam się w palec krojąc u mojej mamy w kuchni pomidory. Stałam i myślałam, co jeszcze złego może mi się przytrafić… Chciałam umrzeć. I ten telefon, przecież nie mógł zdarzyć się przypadkiem właśnie wtedy. Wiele rzeczy jesteśmy w stanie sobie wytłumaczyć, by dostosować fakty do kreowanej przez nas rzeczywistości.
Reszta potoczyła się bardzo szybko. Ciąża, ślub. Pół roku później czekaliśmy we wspólnym mieszkaniu na naszą córkę. On głaskał mnie po brzuchu, mówił, że jestem całym jego światem, że my jesteśmy i zawsze będziemy. Dlaczego miałam mu nie wierzyć? Przecież była biała suknia, obrączka na palcu. I że teraz to już na zawsze razem.
Cynicznie…
Wiesz, patrzę na te pary obchodzące 25 lat ślubu, 30, a nawet 50 i zastanawiam się, czy oni byli przez te wszystkie lata ze sobą szczęśliwi. Ile przykrych tajemnic kryją ich związki, jak bardzo udają przed sobą, a raczej przed innymi, że jest pięknie i szczęśliwie, a tymczasem od dawna śpią już w osobnych łóżkach, oglądają inne programy i jedynie piją co rano przy wspólnym stole herbatę. Tylko ten stół ich łączy, nic więcej. Dzieci żyją swoim życiem próbując sklecić własne związki w całość, a oni zostają sami i… dupa. Okazuje się, że nic ich tak naprawdę nie łączy, poza tym cholernym stołem w kuchni. I obiadami, kiedy dzieci z wnukami wpadają. A gdyby przyjrzeć się bliżej, to oni nawet siebie nie lubią. Ona nie wie, jaki jest jego ulubiony kolor, a on jaki smak lodów ona lubi najbardziej.
Boisz się, że tak będziecie wyglądać.
Tak. Boję się, że życie ucieka mi przez palce, a ja tkwię w układzie, bo trudno to nazwać związkiem. Mamy dzieci. Dwie cudowne córki i dwóch chłopaków – bliźniaków. Czasami zastanawiam się, co będzie, jak oni przestaną nas potrzebować, bo nasze życie od dawna kręci się wokół nich. Pieluchy, mleko w nocy, pierwszy dzień w przedszkolu, pasowanie na ucznia, występ w chórze, szkoła muzyczna, mecze piłki nożnej, basen, balet. Moja praca, jego praca. Pranie, prasowanie, sprzątanie. Telefon, gdy on jest w delegacji albo ja, czy wszystko okej, czy dzieci odebrane od teściowej, czy Emilka zjadła obiad, a Tomek nie zapomniał o lekach na alergię. Czy pokój posprzątały, jak obiecały i żeby on nie zapomniał zadzwonić do mojej mamy z życzeniami na urodziny, a ja żebym pamiętała o mszy za jego ojca.
Wiele ludzi tak żyje.
Pewnie tak. Ale może oni mają coś więcej, coś poza tym. U nas nie ma nic. Jest płytko. Jest pogłaskane po powierzchni.
Nie szukasz dziury w całym? Macie fajny dom, dzieciaki, pracę, nie można mieć non stop motyli w brzuchu.
Wiesz, że mam gdzieś te motyle. Ja bym chciała, żeby on usiadł obok, przytulił mnie, pogłaskał, tak jak kiedyś, po głowie, a nie, że teraz non stop ma coś do zrobienia. Sobota rano wstaje wcześnie, bo idzie biegać, niedziela – basen dziećmi, żeby nadrobić czas za cały tydzień, Wie, że nienawidzę basenu. Po południu rowery, wypad wspólny do kina. Kiedy nie wytrzymuję i krzyczę, że go nie ma, że mam dosyć, że okej, żyjmy sobie w układzie, ale niech się nie zdziwi, kiedy okaże się, że mam kogoś na boku, skoro on nawet na mnie nie patrzy…
A seks?
Jaki seks. Ja już nie wiem co to seks, bo dla mnie nie ma seksu bez bliskości, nigdy nie potrafiłam traktować go mechanicznie, jak zaspokojenie potrzeb czysto fizjologicznych. Dla mnie bez bliskości to żadna przyjemność. Nie potrafię tak.
Może on kogoś ma?
Może? Nie wiem i chyba dzisiaj wiedzieć nie chcę. Moja mama zawsze mi powtarzała: „jeśli nie znasz rozwiązania, nie ruszaj”. A ja nie mam rozwiązania, a co jak spytam i on powie, że tak? Odejdę? A dzieci? Dzieci nie są niczemu winne, kochają go, on je też. Życie by za nie oddał. Jest cudownym ojcem, który cały swój wolny czas poświęca im. Wtedy ja nie jestem potrzebna. Wtedy wyjeżdżam na weekend, na jakiś kolejny kurs, szkolenie, studia. Wracam, gdy on rzuca się po weekendzie w wir w pracy. I tak współegzystujemy – ja – mama tygodniowo, on – ojciec weekendowy.
A gdyby powiedział, że nikogo nie ma?
Nie wiem, co gorsze. Bo jeśli nikogo nie ma, to kim ja jestem. Dodatkiem do jego życia, matką jego dzieci? To mnie upokarza chyba bardziej. Wolałabym być odrzucona, bo jest inna kobieta, niż pominięta, bo wykonałam już swoje zadanie, bo nie jestem dla niego atrakcyjna, bo zasługuję na jego szacunek i to wszystko. Tu nie ma dobrej odpowiedzi. Wiesz, ile razy o tym myślałam, ile scenariuszy próbowałam przewidzieć. Myślałam: odejdę, to zawalczy. Ale mamy dzieci, przecież wiem, że nie odejdę, a straszyć go groźbą nie do spełnienia, jaki to ma sens?
Może jak dzieci będą większe, w końcu to jakieś pięć, sześć lat. Może tyle wytrzymam.
Nie rozumiem. Gdzie się gubi taką miłość?
A czy to była miłość? Nie wiem tego. Wiem jedno, że gdybym go dzisiaj spotkała na ulicy na pewno bym się za nim obróciła, na bank by mnie zainteresował. Może to mnie przy nim trzyma, ta świadomość? Tylko dzisiaj bym się nie spieszyła. Dałabym nam czas, żeby się rozeznać, czy w ogóle do siebie pasujemy, czy chcemy tego samego, czy mamy podobny plan na życie, na związek, na rodzinę. On od początku wiedział, że chce podróżować, że nie usiedzi na miejscu. Nie wiedziałam tego, bo wtedy nie wydawało się to ważne, a przecież ja chciałam bliskości, wspólnych wieczorów, spacerów. On też tego nie wiedział. Był on – ja, seks, kilka randek, motyle w brzuchu i wydawało się, że to już wystarczy, że to fundament i na nim zbudujemy coś mocnego. Tymczasem, gdzie nie dotknę, to kruszy mi się w palcach. Ty pytasz o miłość, a ja, gdybym miała być ze sobą szczera, musiałabym spytać siebie, czy go kocham i czy czuję, że on kocha mnie. A chyba nie jestem gotowa, żeby sobie na to odpowiadać, żeby w ogóle o tym myśleć.
Znam parę staruszków, którzy do dzisiaj chodzą trzymając się za ręce…
Piękna miłość.
Możliwa?
Pewnie tak, na pewno. To nie jest tak, że ja dzisiaj nie wierzę w miłość, ale wiem, że nic samo nie przychodzi, że nic samo się nie stanie, że do każdej rzeczy, jakiej pragniemy, musimy przyłożyć rękę, a nie czekać, że wszystko za nas załatwi przypadek, los, przeznaczenie – każdy nazywa to, jak chce. Chciałabym kiedyś porozmawiać z takimi ludźmi, spytać, jaka jest ich recepta na to, że po tylu latach oni dalej tak blisko siebie… Dużo bym dała, żeby to usłyszeć.
A jeśli to zupełnie proste? Powiedzą ci: „wystarczy szacunek, rozmowa, i troska”?
To muszę się przyjrzeć, czego brakuje w moim małżeństwie i czy nadal jest to do odzyskania… Czasami czuję się, jak w przemocowym związku… Bo nieustannie czekam, że w końcu coś się odwróci, że będzie lepiej, szczęśliwie. Że będziemy razem, wspólnie, a nie jakoś tak zupełnie obok. Nieustannie mam nadzieję, że coś się odmieni. Ta nadzieja to jedyny pewnik jaki dzisiaj mam. I nic nie mogę z tym zrobić.